Jak wspomniałam w ostatnim swoim felietonie, ciężkie wielkanocne menu zdecydowanie mi nie służy. Z radością powróciłam do lekkiej, wiosennej kuchni pełnej zielonych warzyw. Na „lunch” przygotowałam sobie ostatnio zapiekaną brukselkę. Nikt z domowników jej nie lubi, czego zupełnie nie rozumiem, ale skrycie się cieszę, bo dzięki temu porcja tych miniaturowych kapustek była cała moja. No mam do niej słabość i już.
Jest w pewnym stopniu rozczulająca w wyglądzie, ale charakterna w smaku, a ja lubię takie zestawy. Podobno można przygotować gołąbki z tych maleńkich listeczków – nie próbowałam ale czytałam o bohaterach, którzy podjęli wyzwanie. Podziwiam. Ja poprzestaję zazwyczaj na zapiekaniu.
Potrzeba:
opakowanie mrożonej brukselki
3 łyżki bułki tartej
2 łyżki tartego parmezanu
1 drobniutko posiekany lub roztarty z solą ząbek czosnku
1 łyżki drobniutko posiekanej natki pietruszki
skórka starta z połowy cytryny
2 spore szczypty świeżo mielonego pieprzu
sok z 1/2 cytryny
kilka łyżek oliwy
Najpierw doprowadziłam do wrzenia wodę w garnku ze szczyptą soli. Gdy woda zasygnalizowała w wiadomy sposób, że się gotuje dorzuciłam brukselkę. Zmniejszyłam siłę pod garnkiem, przykryłam i gotowałam kapustkę około 20 minut. W miseczce wymieszałam bułkę tartą, skórkę z cytryny, natkę pietruszki, parmezan, czosnek. Gdy brukselka się ugotowała, odcedziłam ją, zahartowałam lodowatą wodą, wyłożyłam na półmisku do zapiekania, skropiłam oliwą, posypałam przygotowaną panierką, doprawiłam solą,pieprzem i zapiekałam przez 10 minut w piekarniku nagrzanym do 220 stopni. Gdy ją wyjęłam skropiłam sokiem z cytryny oraz oliwą.
Dla mnie bomba! I to nie kaloryczna.
Penelopa Rybarkiewicz-Szmajduch