Polecamy: „Leśne morze” Igor Newerly

    0

    Każdy ma kilka takich książek, do których wraca mimo upływu czasu, przyrostu kilogramów i ubytku włosów. Czytało się je jeszcze przy latarce po kołdrą i dzisiaj wraca z przyjemnością jak do niezapomnianych smaków dzieciństwa. Moja przygoda z Igorem Newerlym ma dość spory rodowód. Począwszy do obowiązkowego „Chłopca z Salskich Stepów”, który był moją lekturą szkoły podstawowej, by później zachwycać się opisami polskiej przyrody w „Za Opiwardą, za siódmą rzeką” etc. Uwielbiam w jego książkach to, czego kiedyś nie znosiłem i co docenia się wraz z upływem lat.  Każda z tych wymienionych i niewymienionych to cudowna książka.  Teraz już nie w modzie pisanie takim rozbudowanym, gęstym językiem. Właściwie fabuła była mi w nich zupełnie niepotrzebna. W polecanym „Leśnym morzu” same opisy tajgi wystarczyłyby w zupełności. Pierwszy raz przeczytałem tę książkę chyba pod koniec lat osiemdziesiątych. Autor wydawał w tym czasie „Wzgórze Błękitnego Snu” i „Zostało z uczty bogów”. Wszystkie te pozycje przeczytałem w tym czasie i zakochałem się w tajdze widzianej oczyma bohaterów książek Newerlego i w tych magicznych historiach polskich zesłańców, momentami przypominających indiańskie powieści Karola Maya. Wróciłem do nich rok temu, gdy Świat Książki wydał swoim nakładem obie urokliwe pozycje. Akcja powieści Leśnego Morza ma miejsce w Mandżurii, krainie położonej obecnie na terenie północno-wschodniej Chińskiej Republiki Ludowej. Jest to kraina, na terenach której na przestrzeni wieków ścierały się interesy Japonii, Rosji (ZSRR) i oczywiście Chin, w której spotykały się różne kultury i obyczaje, a także różni ludzie, w tym pozostający na służbie swych narodowych interesów patrioci, partyzanci i bojownicy oraz zwykli, przeciętni mieszkańcy mówiący gwarą stanowiącą mieszankę bardzo egzotycznych dla nas języków. Jeżeli dodamy do tego Polaków, którzy znaleźli się tam, żeby budować Kolej Wschodniochińską, co dało początek kolonii polskiej w Mandżurii, będziemy mieli prawdziwą wieżę Babel.
    Głównym bohaterem powieści jest młody Wiktor Domaniewski, świeżo upieczony absolwent liceum, który wraca po maturze do puszczy mandżurskiej zwanej przez Chińczyków szu-hai, czyli Leśne Morze, gdzie spędził z rodzicami całe dzieciństwo. Okazuje się, że ojciec Wiktora został aresztowany a matka zabita przez japońskich okupantów Mandżurii. Poszukiwany przez władze Wiktor musi się ukrywać w szu-hai, gdzie „…zdany był na siebie i tylko na siebie, tropiący nieustannie, zarazem sam pod grozą wytropienia – stał się człowiekiem tajgi, jakimś człowiekiem uzwierzonym”. W tajdze przeobrazi się z inteligenta w myśliwego i niezwykle sprawnego łowcę, który „zmysły teraz miał zupełnie naturalne, pierwotnie ludzkie”, przeistoczy się z chłopca w prawdziwego mężczyznę, stoczy walkę o przetrwanie, przeżyje swoją miłość….
    Jest to książka niezwykła, która urzekała mnie swoim klimatem, im dalej się w nią zagłębiałem. Powieść uderza pięknem przyrody i wspaniale ukazuje symbiozę pomiędzy ludźmi i zwierzętami, które są w niej – tak samo jak ludzie – bohaterami szu-hai, poddanymi tym samym prawom natury. Jest tu sporo niemal poetyckich opisów tytułowego „Leśnego Morza”. Powieść w ciekawy sposób ukazuje również obyczaje i kultury, które spotkały się w mandżurskim konglomeracie. Mix kulturowy odczuwa się bezpośrednio przy czytaniu tekstu książki, w którym aż roi się od specyficznego slangu, będącego mieszanką języka rosyjskiego, chińskiego i polskiego. Większość zwrotów jest wyjaśniona w przypisach, ale wielu trzeba się domyślić z kontekstu, co niekiedy opóźnia czytanie i zmusza do powtarzania przeczytanego już tekstu. Ciekawe jest również powszechne stosowanie przez mieszkańców tajgi kalendarza chińskiego oraz liczne nawiązania do historii Mandżurii. To z kolei zmusza czytelnika do uważnego czytania przypisów na końcu książki, które obszernie wyjaśniają kwestie historyczne i polityczne, uzupełniając tym samym treść powieści. Moim zdaniem nie można tych przypisów pominąć.
    Książkę czyta się zatem długo, jej specyficzny język wymaga bowiem skupienia, a teksu jest dużo, bo ponad 550 stron wydrukowanych drobnym maczkiem. Ale czy w czytaniu chodzi o to, żeby książkę połknąć jak zupkę instant, czy rozkoszować się jej treścią jak najdłużej?
    Przeczytałem ją już chyba cztery razy i wciąż do niej wracam. Przyznam, że wśród ukazujących się nowości na rynku wydawniczym, w których język literatury jest czymś zupełnie nieznanym to wyjątkowa pozycja. Polecam ją z pełną odpowiedzialnością.

    Igor Newerly – „Leśne Morze”, Wydawnictwo Świat Książki, Warszawa 2009

    Wacław Piechocki

    Poprzedni artykułCzary Penelopy: Maslenica czyli prawosławne ostatki
    Następny artykułChcesz być zdrowy – idź do kina!