– Uśmiech nie znikał mu z twarzy. Był radosnym, pełnym energii, kochanym chłopcem – pani Jolanta rozpromienia się, mówiąc o synku. Jeszcze kilka tygodni temu była pełna wiary, że jej młodsze dziecko ma przed sobą długie i dobre życie. Filip zmarł na rękach matki i ojca dwa dni po świętach Bożego Narodzenia. Rodzice oskarżają lekarza o błędy, które doprowadziły do śmierci chłopca. Zawiadomienie trafiło do Prokuratury Rejonowej w Świdnicy i Okręgowego Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej przy Dolnośląskiej Izbie Lekarskiej.
Czteroletni dziś Kuba, starszy syn Jolanty i Tomasza Kowalów z niecierpliwością czekał na brata. – Już wtedy, gdy byłam w ciąży, okazywał mu wielką miłość, a później otoczył wielką troską – opowiada mama. Filip przyszedł na świat 9 sierpnia 2016 roku. Od 21 tygodnia ciąży było wiadomo, że jest poważny problem. Chłopiec cierpiał na wrodzoną torbielowatość płuc, chorobę, która zagrażała jego życiu. – W 37 tygodniu ciąży Filip przyszedł na świat przez cesarskie cięcie. Trafił od razu na oddział neonatologii, gdzie jego stan się drastycznie pogorszył (torbiele wypełniły się płynem zagrożenie, że pękną było duże) i trafił na oddział intensywnej terapii dziecięcej. Zaczęły się badania, tomografie, przygotowanie do operacji. Płuca z torbielami się nie rozwinęły, zdrowy był tylko prawy płat uciśnięty przez serce – opisuje Jolanta Kowal. Dramatu dopełniła informacja, że dziecko jest obciążone dziedziczną hemofilią. Konieczna była zmiana szpitala i ryzykowna podróż między szpitalami w Łodzi. W czternastej dobie życia Filip przeszedł operację usunięcia części płuca. Lekarze kazali szykować się na śmierć dziecka, ale Filip walczy. Chłopca czekają kolejne cierpienia. Rodzice odkrywają, że ciało chłopca podczas operacji zostało oparzone żarnikiem z inkubatora. To oparzenie, które skutkuje bardzo dużą raną na klatce piersiowej. W miejscu rany utworzy się równie bolesna blizna, która będzie utrudniała poruszanie ręką i ogólny rozwój fizyczny.
Życie Filipa to ciągłe zmiany szpitali, leczenie na przemian z rehabilitacją, codzienne bolesne podawanie leków. Jest z nim cała rodzina, rodzice – zawodowi żołnierze – mieszkają z synami tam, gdzie akurat Filip musi być leczony. Łódź, Rabka, Karpacz, Wrocław, Polanica na zmianę z rodzinnym Walimiem. Mimo tych ogromnych obciążeń chłopiec rozwija się niemal prawidłowo. – Ma może trzy miesiące opóźnienia wobec rówieśników. Ale raczkuje, potem chodzi, zaczyna coraz więcej mówić. Rozumie wszystko! I jest taki radosny, nigdy nie marudzi – opisuje mama.
Osłabiony organizm chłopca gwałtownie reaguje na każdą infekcję. Przeziębienie zwykle kończy się zapaleniem płuc i kolejnym pobytem w szpitalu. – Kilka razy trafialiśmy do świdnickiego Latawca. Zawsze nasz synek był tutaj otoczony opieką, był dobrze i skutecznie leczony. Czuliśmy się bezpiecznie, gdy zajmowali się nim tutejsi lekarze – podkreśla Jolanta Kowal.
Na początku grudnia 2018 roku Filip zaczął kaszleć, miał katar. Dwukrotnie dziecko badali lekarze, najpierw we Wrocławiu, przy okazji pobytu na oddziale hematologii, później w świdnickiej przychodni Medyk. Przepisali inhalacje i leki na kaszel. 22 grudnia cała rodzina robiła pierniki. 23 grudnia Filip obudził się w środku nocy z gorączką i bólem brzucha. Pokazywał, że bolą go nóżki, był bardzo osłabiony. Rano rodzice zabrali chłopca do świdnickiej przychodni Medyk. Lekarz stwierdził, że dziecko ma zapalenie dolnych dróg oddechowych i wystawił skierowanie do szpitala. W wigilię, zaraz po 9.00, rodzice z Filipem byli na SORze w szpitalu Latawiec. Przyjęcie system zarejestrował o 9.21. – Czekaliśmy godzinę, aż pan dr Arnold W. zejdzie. Mąż chodził i prosił, że syna boli. Dopiero jak zebrało się czworo dzieci, pan doktor zszedł. Filip był bardzo słaby, myśleliśmy, że z niewyspania. Doktor go osłuchał, na brzuch nawet nie spojrzał, nie słuchał, jaką Filip ma historię chorobową. Zrobił nam wykład o kupie ze względu na ból brzucha. Zgłaszałam, że od godziny 00.10 skarży się na ból, była gorączka i jest osłabiony, nie je, mało pije. Pan doktor kazał robić inhalacje, bo to przeziębienie i siedzieć w domu, a w razie bólu podać pedicetanol – opisuje matka. Koniec przyjęcia w szpitalu – 10.42.
O 16.00 Filip zasnął. Obudził się z płaczem po czterech godzinach. Miał 39 stopni gorączki. Zapadła decyzja – trzeba jechać do szpitala. Filip zwiotczał matce na rękach, stracił przytomność. Rozpoczęła się dramatyczna walka o jego życie, w którą zaangażowała się cała rodzina i zaprzyjaźniony ratownik medyczny. Tego dnia była fatalna pogoda, karetka jechała ponad 20 minut. W drodze do szpitala chłopiec jeszcze raz się zatrzymał. Karetka dojechała do Wałbrzycha, lekarz pogotowia nie zgadzał się na dalszą podróż, bał się, że nie dowiezie dziecka do Wrocławia. Mimo protestów lekarzy wałbrzyskiego szpitala im. Sokołowskiego, dziecko zostało zabrane do budynku, ustabilizowane i godzinę później wyrusza karetką do Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego im. Jana Mikulicza-Radeckiego.
26 grudnia pojawił się obrzęk mózgu, a lekarze stwierdzili sepsę. 28 grudnia mózg chłopca umarł, dziecko zostało odłączone od aparatury podtrzymującej funkcje życiowe. – Lekarze pytali, czy chcemy przy tym być. Jak mogliśmy nie być, nie tulić go w ostatniej chwili? Wzięliśmy go na ręce, serduszko uderzyło jeszcze dwa razy… – ze ściśniętym gardłem wspomina pani Jolanta.
– Gdyby wtedy, kiedy trafiliśmy do szpitala Latawiec, lekarz wysłuchał nas, wziął pod uwagę ogólny stan synka, jego choroby. Gdyby przyjął Filipa na obserwację, zlecił podstawowe badania, choćby CRP wskazujący, czy w organizmie jest stan zapalny. Gdyby nie zlekceważył naszych informacji, nasze dziecko miało szansę na życie! To był mały wojownik, przetrwał tak wiele, tak wiele – mówi Jolanta Kowal. Wciąż analizują z mężem ten dzień, wciąż mają do siebie pretensje, że nie nalegali, że nie byli bardziej stanowczy. – Ufaliśmy temu szpitalowi. Lekarze, którzy wcześniej opiekowali się Filipem, byli kompetentni i doskonale rozumieli, że nasze dziecko wymaga szczególnej troski. Z panem Arnoldem W. nigdy wcześniej się nie zetknęliśmy, ale nasze zaufanie objęło również jego. To był błąd – dodaje pani Jolanta.
Za pośrednictwem kancelarii adwokackiej Jolanta i Tomasz Kowalowie złożyli zawiadomienie do Prokuratury Rejonowej w Świdnicy, zarzucając Arnoldowi W. popełnienie błędu medycznego, polegającego na nierozpoznaniu sepsy, czym doprowadził nieumyślnie do zgonu dziecka. Rodzice zażądali także zawieszenia lekarza w wykonywaniu zawodu na czas postępowania prokuratorskiego. Skierowali również skargę do Okręgowego Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej w Dolnośląskiej Izbie Lekarskiej. Żądają pozbawienia lekarza prawa do wykonywania zawodu.
– Nie chcemy odszkodowania, to nie wróci życia Filipkowi. Chcemy, aby pan doktor został pozbawiony praw wykonywania zawodu – dożywotnio. Chcemy, aby zapłacił na konto fundacji „Na ratunek Dzieciom z Chorobą Nowotworową”, fundacji, która przynależy do szpitala, w którym od dziecka leczył się Filip (Przylądek Nadziei). Niech przez jego śmierć pomoże dzieciom, które walczą z białaczką, z którymi się bawił przebywając na oddziale hematologii i onkologii dziecięcej, a których niejednokrotnie nie stać na drogie leczenie – argumentują rodzice. Dodają również, że w sprawie lekarza jest wiele niepochlebnych opinii, dotarli również do informacji o trwającym przeciwko niemu postępowaniu ws. błędu medycznego.
Dyrektor szpitala Grzegorz Kloc wie tylko o tym jednym postępowaniu, które jeszcze się nie zakończyło, a które dotyczy sprawy z 2012 roku. Zapewnia, że na lekarza nie wpływały żadne oficjalne skargi.
– To jest wielka tragedia. Pamiętam tego chłopca, pamiętam jego rodziców. Bardzo dzielni ludzie – podkreśla Mariusz Leszczyński, lekarz prowadzący oddział pediatryczny w świdnickim szpitalu. – Pan doktor jest lekarzem z 35-letnim stażem, bardzo doświadczonym. Ocena tego, co się wydarzyło, nie należy do mnie, ale trzeba to wyjaśnić.
Tego dnia, gdy rodzice z Filipem trafili do szpitala, o 9.00 trwało przekazywanie dyżuru. W związku ze świętami z oddziału wypisano większość dzieci, których stan pozwalał na powrót do domu. – Nie tylko naszym, ale ogólnopolskim problemem jest dramatyczny brak lekarzy pediatrów. Wszyscy jesteśmy przemęczeni, obciążeni dyżurami. I będzie coraz gorzej, bo młodzi lekarze nie chcą – i słusznie – pracować ponad siły – alarmuje doktor Leszczyński. Podkreśla przy tym, że zawód lekarza, zwłaszcza pediatry, wymaga szczególnej empatii. – U dziecka tak obciążonego jak Filip każda infekcja wymaga wnikliwości i obserwacji – dodaje ordynator.
Decyzja o tym, czy dziecko trafi na oddział, należy wyłącznie do lekarza przyjmującego. Skierowanie od lekarza pierwszego kontaktu nie jest wiążące. Arnold W. uważa, że zrobił wszystko, co do niego należało: – Dziecko było zbadane, wywiad zebrany. Na podstawie danych, o których do tej pory wiedziałem, wypisałem leczenie. I to tyle, co mogę powiedzieć.
Zawiadomienie o błędzie lekarskim, który mógł doprowadzić do śmierci Filipa, 31 stycznia 2019 roku dotarło do Prokuratury Rejonowej w Świdnicy. – To zbyt mało czasu, by podjąć decyzję o wszczęciu postępowania. Musimy się z zawiadomieniem zapoznać – mówi zastępca prokuratora rejonowego Beata Piekarska-Kaleta.
Filip został pochowany na cmentarzu w Walimiu. – Nie możemy normalnie funkcjonować. Nie radzimy sobie. Kubuś ogromnie tęskni za bratem, przy jego zdjęciu ustawia zabawki, całuje go na dobranoc. Nie wiemy, jak dalej żyć bez Filipa.
Agnieszka Szymkiewicz
[email protected]
Zdjęcia z archiwum Jolanty i Tomasza Kowalów