Tak się czasem zastanawiam, jak to jest z tym pechem, który w zeszłym roku deptał mi po piętach. W zasadzie nie mi osobiście, a miejscom, które odwiedziłam. Burzę na Kaszuby zaniosłam. I cofkę na Żuławy. Bóg wie, co jeszcze. I jednocześnie cieszę się, że jeszcze wcześniejszy rok, kiedy to hasałam dumnie po Podlasiu, był jednak łaskawszy.
Aż tu nagle otwieram telewizję (choć sobie codziennie rano obiecuję telewizyjny detoks) i wylewa się na mnie straszliwa wiadomość… Naprawdę lepiej byłoby dla tego rejonu, gdybym tam jednak nie pojechała, bo i na Podlasie spadły klęski, choć później, niż by się kto mógł
Dwie kanikuły wstecz zdecydowałam pojechać do Białowieskiej Puszczy. I teraz okazuje się, że to był, zdaje się, ostatni dzwonek, aby poddać się temu przygnębiającemu nastrojowi atakującej zewsząd, nieposkromionej zieleni. Gdy wjechałam swoją dwukołową bryką do tego lasu, pierwszą obserwacją była ciemność – niepokojący półmrok, lekka mgła, zapach mchów, grzybów i bagnisk. Po bokach niezbyt szerokiej, ale dobrze utrzymanej, bitej drogi (w końcu to było Green Velo) grzęzawiska. Jedziesz pomiędzy nimi i naprawdę nie masz ochoty wejść w te paprocie nawet na drobne siku. Dookoła drzewa wielkie jak katedry w towarzystwie leśnych przedszkolaków, firany pajęczyn, trujące bluszcze. Z jednego boku pręży się zapomniana przez ludzi, ale niezapomniana przez mateczkę naturę linia wąskotorówki. Powoli zostaje zagarniana przez las. Wszystko razem mogłoby być gotową scenerią dla horroru o entach pożerających ludzi. I to bez zbędnych nakładów, na które i tak – sądząc po najnowszej historycznej telenoweli – nas nie stać. No, takie były na ten czas moje
No i dziś nieszczęśliwie złożyło się tak, że znów otworzyłam telewizję, a w niej znalazła się relacja o tym, jak policjanci turystów maglują za jeżdżenie rowerami po Green Velo. A czym, na Boga, mieliby tam jeździć, skoro to droga rowerowa jest? Coś mi jednak w przedstawionym w tej relacji krajobrazie nie zagrało. Droga jakby szersza, niż ją zapamiętałam. I światła w drzewnym suficie trochę więcej. Paproci po bokach już nie ma. Moczary też jakby trochę przeschły. Albo moja pamięć szwankuje, albo oni inne Green Velo
Drążona niepokojem, postanowiłam jednak poszukać czegoś więcej na ten temat. Okazało się więc, że trasa w obrębie puszczy przeszła modernizację, a las został wyregulowany. Teraz reguluje się rowerzystów. Ponieważ jednak szlak ma służyć propagowaniu turystyki rowerowej, co najwyraźniej stoi w sprzeczności z kierunkami przedsiębranych przez rząd zmian, ludzie od Green Velo postanowili zapytać w Państwowych Lasach, o co kaman? Czyli oględnie mówiąc, ci co wyłożyli kasę na trasę zapytali o sens karania za aktywność, dla której trasa została utworzona. W odpowiedź, która nadeszła, trudno mi uwierzyć. Nadleśnictwo Hanówka (choć pytanie dotyczyło przecież Białowieży) uświadamia i ostrzega, że jeżdżenie po lesie jest niewłaściwe, a może być wręcz niebezpieczne, ponieważ turystom zagrażają… gałęzie. Jakieś krwiożercze muszą być te gałęzie najwyraźniej w tej przerzedzonym do bólu inscenizacji lasu. Dobrze, że nie wiedziałam, jakie niebezpieczeństwo na mnie czyha te dwa lata temu, bo nie wiem, jak by się potoczyły te wakacje.
Wieść o tych nowych porządkach w Białowieży utwierdziła mnie jednak znowu w przekonaniu, że gdzie nie pojadę, tam sieję pożogę. W tym roku moje oko padło na Lubelszczyznę. Trochę się cykam w związku z tym, bo jednak i tego Zamościa, i Kazimierza nad Wisłą, i sandomierskich wąwozów, i przełomu Bugu to mi jednak trochę szkoda.
Beata Norbert
Po piękne drobiazgi Beaty zapraszamy do sklepu na atrillo.pl
Beata Norbert, świdniczanka: Uprawiam rzemieślniczą partyzantkę. Po godzinach jestem mamą. Z doskoku również przyjaciółką i eksżoną. Z zamiłowania podróżniczką, czytelniczką, słuchaczką. Pasjami (choć niewprawnie) nadwyrężam ciało i umysł przy fotografowaniu.