Trudno wyjaśnić fenomen, jakim jest każda kolejna porażka adaptacji gry. Nie wiadomo dlaczego, ale nikt dotychczas nie potrafił wyczuć tej materii i z powodzeniem dostawaliśmy obrazy przeciętne lub beznadziejne. W świecie, gdzie gry komputerowe uzyskują status sportu, a pule nagród, czy budżety niektórych produkcji znacznie przewyższają inne przedsięwzięcia, niełatwo uzmysłowić sobie, że nikt jeszcze nie przybliżył magii pierwowzoru na ekranie w stopniu choćby zadowalającym. Być może jest to spowodowane niekompetencją twórców, którzy nie do końca rozumieją, dlaczego tyle osób uwielbia daną markę i wszczepiają w jej ramy nietrafione rozwiązania.
Lecz „Warcraft” miał to zmienić i wszystko wskazywało na to, iż faktycznie otrząśnie ten grunt z marazmu. Za reżyserię wziął się Duncan Jones („Moon”, „Kod nieśmiertelności”), a pieczę nad projektem sprawował sam Blizzard, który chyba najlepiej powinien wiedzieć, jak rozłożyć wszelkie akcenty. To nadal jednak nie starczyło, by wytworzyć cokolwiek skonkretyzowanego. Cały film to jeden wielki chaos, mieszczący w sobie niezręczne dialogi, pozbawione dynamiki starcia, a mimo ogólnej rozlazłości zdaje się pędzić z historią tak, jakby myślał, że przeskakiwane od wątku do wątku nada jakiekolwiek tempo. Wychodzi z tego, jak w większości przypadków, zlepek tropów, pomysłów, zagrań, podejść i innych prób, które sklejone w całość przypominają potwora Frankenstein’a.
Historia jest zrozumiała dla nieobeznanych i obfitująca w smaczki dla orientujących się mniej więcej. Jest więc konflikt pomiędzy orkami a ludźmi, potężne moce, magowie, równoległe światy – nic, co mogłoby kogokolwiek zaskoczyć. To szerokie uniwersum, bogate we własne obyczaje, ludy, zachowania, dla potrzeb filmu spłycone do niezbędnego minimum. Być może ujrzysz gdzieś zalążek źródła, pobocznej pieśni snutej pomiędzy wierszami, ale przyznać trzeba, że musisz się naprawdę wysilić, by zauważyć cokolwiek.
I niewiele jest w stanie pomóc, gdy aktorzy prawie w ogóle nie oddają emocji. Szczególnie uderzył mnie ludzki protagonista, który bez względu na sytuację wygląda, jakby miał zaraz płakać. Zresztą, żadna z postaci, których nie znałeś przed seansem, nie zapadanie ci w pamięć, bowiem ich wyrazistość ogranicza się wyłącznie do ostrości obrazu. Po projekcji zapytałem się moich kolegów, czy pamiętają imię głównego bohatera, ale nikt nie dał rady odpowiedzieć. Inna kwestia, że imiona to ostatnia rzecz o której chcesz pamiętać, kiedy opowieść, pędząc niesłychanie, nie pozwala przyswoić podstawowych informacji, zadowalając się niewyszukanym zarysem obecnej sytuacji. Owszem, zawsze znasz motywacje i stawkę, ale teoretyczna klarowność konfliktu traci znaczenie, gdy widzisz, że tutaj wszystko jest zbędne, nijakie i tak strasznie pourywane.
Boli to tym bardziej, gdy patrzę, jak twórcy starali się, aby każdy detal tego uniwersum mógł wybrzmieć, jak nienachalnie wprowadzają nawiązania do innych produkcji Blizzard’a, czy obchodzą się z materiałem źródłowym z odpowiednim szacunkiem. Irytuje zatem fakt, jak to często bywa z wysokobudżetowymi produkcjami, że rozpięto „Warcraft’a” na wszelkie możliwe fronty, chcąc zadowolić każdego. Dalej nikt nie rozumie, że przypłaca się to niespójną wizją obrazu oraz nieuniknioną przeciętnością.
Nawet ciężko określić, czy „Warcraft” to dobra zabawa. Sporo radości płynie z wytykania nielogiczności, czy wraz z kolegą wyśmiewanie pewnych motywów, ale nie powinno to działać w ten sposób. Chciałbym wiedzieć, że podobną dawkę pozytywnych odczuć uzyskam w zaciszu własnego domu, lecz to nie nadejdzie. Starcia kuleją, gdyż montaż równoległy rujnuje płynność, a choreografia walki jest toporna oraz mało efektowna. To wszystko sprawia, że nie mogę myśleć o tej produkcji w kategoriach innych niż towarzyskich, gdzie rzeczywiście nabiera ona trochę kolorytu. Opcja słaba dla samotnych.
Kacper Poradzisz