Strona główna Temat dnia Wszystkim grają na nosie

Wszystkim grają na nosie

8

Okazały i osnuty mgłą tajemnicy dawny szpital Zakonu Kawalerów Maltańskich w Mokrzeszowie popada w coraz większą ruinę. Właścicieli od dwóch lat bezskutecznie szuka świdnicka prokuratura. Wiele wskazuje na to, że przynajmniej jeden z nich nigdzie z Polski się nie ruszał i prowadził kilka różnych biznesów.

Zdjęcie Agnieszka Szymkiewicz

Nazywany potocznie pałacem, XIX-wieczny obiekt stanął w miejscu barokowej rezydencji rodu von Gellhorn. Do roku 1926 roku służył celom szpitalno-sanatoryjno-wypoczynkowym, potem został sprzedany prywatnej osobie, która miała wywieźć stąd wszystkie cenne przedmioty. Tajemnica okrywa wojenne losy monumentalnego budynku. Z badań antropologa, przeprowadzonych w 2010 roku na cmentarzu przy pobliskim kościele wynika, że do szpitala trafiali ciężko ranni niemieccy żołnierze. Antropolog z Niemieckiego Związku Ludowego Opieki nad Mogiłami wojennymi odnalazł szczątki z czasów II wojny światowej. Na przykościelnym cmentarzu w masowym grobie pochowanych zostało 40 żołnierzy, którzy zmarli od potwornych ran. Obok Harald Schroedter natrafił na kości 4 kobiet. Trzy z nich zmarły tuż po porodzie. To może potwierdzać legendę, że w szpitalu działał Lebensborn, czyli Dom Matek, w którym kobiety rodziły dzieci dla Hitlera. Po wojnie przez 2 lata stacjonowały tu wojska radzieckie, a od lat 50-tych budynek zajmowały szkoły rolnicze i Wojewódzki Ośrodek Postępu Rolniczego. W latach 90-tych obiekt został skomunalizowany na rzecz gminy Świdnica. Pięć lat później ówczesne władze gminy sprzedały go za symboliczne pieniądze Herbertowi i Alexandrowi D. z Niemiec. Ojciec i syn zapowiadali, że urządzą luksusowy hotel, angażowali nawet do bezpłatnych prac lokalnych mieszkańców w zamian za obietnicę pracy przy obsłudze gości. Z hucznych zapowiedzi nic nie wyszło. Właściciele zniknęli.

Mieszkańcy byli coraz bardziej zaniepokojeni stanem budynku i 2-hektarowego parku. Domagali się, by gmina doprowadziła do wywłaszczenia, o pomoc prosili m.in. będącego wówczas na fali posła Zbigniewa Chlebowskiego. – Już w grudniu 2004 r. wójt gminy Świdnica wystąpił do Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków o podjęcie działań zmierzających do wywłaszczenia zabytkowej nieruchomości na rzecz Skarbu Państwa, mając na uwadze, że właściciel zabytkowego zespołu dawnego szpitala Zakonu Kawalerów Maltańskich w Mokrzeszowie praktycznie porzucił obiekt, całkowicie zaprzestając wykonywania obowiązków spoczywających na właścicielu nieruchomości zabytkowej, a sam obiekt zagrożony był utratą walorów zabytkowych, a nawet  trwałym unicestwieniem – mówi Janusz Waligóra, rzecznik prasowy Urzędu Gminy Świdnica. –

W odpowiedzi na wniosek wójta gminy, w styczniu 2005 r. Wojewódzki Konserwator Zabytków wystąpił do starosty świdnickiego o wszczęcie postępowania wywłaszczeniowego. 27 czerwca 2006 r. starosta odmówił wszczęcia postępowania wywłaszczeniowego.

– Powód był prosty – tłumaczy Barbara Obelinda, kierowniczka oddziału WKZ w Wałbrzychu. – Zdaniem starosty nie wykorzystaliśmy wszystkich możliwości, jakie prawnie przysługują konserwatorowi. Rzeczywiście, istnieje zapis o wykonaniu tzw. remontu zastępczego, finansowanego z budżetu państwa. Nie przypominam sobie jednak w całej swojej 30-letniej pracy, by to narzędzie było choć raz wykorzystane. I tu powód jest prosty – brak pieniędzy.

Konserwator wielokrotnie wysyłał wezwania do podjęcia prac zabezpieczających i nakładał grzywny. – Sprawa trafiła do komornika, ale tylko popadliśmy w koszty, bo właścicieli nie udało się znaleźć – mówi Barbara Obelinda. Wreszcie, w 2010 roku, konserwator zawiadomił prokuraturę. – Zaniechanie jakichkolwiek prac doprowadziło do znacznych zniszczeń w tym obiekcie. Herbertowi i Aleksandrowi D. postawiono zarzuty umyślnego doprowadzenia do zniszczeń zabytku, za co grozi kara do 5 lat pozbawienia wolności – mówi Marek Rusin, prokurator rejonowy w Świdnicy i dodaje, że choć zarzuty są, nie udało ich się przedstawić panom D.  Młodszy z nich raz nawet stawił się w prokuraturze, ale nie było tłumacza i do przesłuchania nie doszło. Późniejsze próby kontaktu spełzły na niczym. W czerwcu tego roku postępowanie zostało zawieszone. Wciąż jednak obowiązuje ogólnopolskie wezwanie do ustalenia miejsca pobytu Herberta i Aleksandra D., które zostało przekazane wszystkim jednostkom policji w kraju.

Mokrzeszowski szpital w czasach świetności. Ilustracja ze strony www.gmina.swidnica.pl

Dziś nazwiska obu panów nie można już podać, bo ciążą na nich prokuratorskie zarzuty. Mimo że dopuścili do tego, że budynek popada w coraz większą ruinę podatków są bezkarni. Wszystkie urzędy, które zaangażowały się w próbę odebrania im obiektu, rozkładają ręce –  bez obecności właścicieli nic nie można zrobić. Tymczasem młodszy z panów D. nieprzerwanie od kilku lat prowadzi w całej Polsce różne interesy, jest współwłaścicielem co najmniej 2 firm ( w Krajowym Rejestrze Sądowniczym dane aktualizowane były we wrześniu i październiku tego roku!) i aktywnie handluje na jednym z portali rolniczych. W 2008 roku na techagra.com Alexander wystawił pałac w Mokrzeszowie na sprzedaż, żądając 4 milionów złotych. Ewentualni kupcy, wg ogłoszenia, za możliwość obejrzenia obiektu mieli zapłacić 1000 złotych. Telefon podany w ogłoszeniu jest już nieaktualny. Podobnie zresztą jak kilka innych, które udało nam się ustalić. Alexander D. w Polsce przebywał na pewno, i to jeszcze we wrześniu. Od połowy sierpnia do 7 września odbywał karę zastępczą w Zakładzie Karnym w Kłodzku za niezapłacone należności.

– Zakłady karne nie są włączone do poszukiwań na mocy wezwania do ustalenia miejsca pobytu –  Marek Rusin tłumaczy, dlaczego prokuratura nie dotarła do mężczyzny. Dodaje także, że trwa tłumaczenie akt na język niemiecki. Prokuratura rozważa albo przekazanie sprawy organom ścigania w Niemczech, albo wystąpienie o pomoc prawną.

Zabawa w kotka i myszkę może potrwać jeszcze długo. Co z pałacem? – Dopóki nie zmieni się prawo, które pozwalałoby odbierać zabytkowe obiekty podobnym właścicielom, jesteśmy bezsilni – twierdzi Barbara Obelinda.  – W 2003 roku była nawet gotowa poprawka do nowelizowanej wówczas ustawy, która pozwalałby w akcie notarialnym przy sprzedaży takich obiektów zamieszczać klauzulę o utracie majątku, jeśli właściciel nie wykonywałby prac zabezpieczających zabytek przed ruiną. Zwyciężyła jednak postkomunistyczna niechęć do ingerowania w prywatną własność i zapis w ustawie się nie pojawił.

Barbara Obelinda przyznaje, że podobnych sytuacji jest bardzo dużo. – Niewiele pomaga determinacja lokalnych władz – dodaje. – O ratunek dla niszczejącego pałacu walczyliśmy przez kilka lat w Gorzanowie. Po wielu staraniach udało się burmistrza ustanowić sądownie kuratorem obiektu. Cały wysiłek na nic, bo – jak się okazało – kurator nie może otrzymać pieniędzy z budżetu państwa na renowację ani nawet na zabezpieczenie obiektu.

To, z czym rady nie dają sobie skrępowane nieżyciowymi przepisami urzędy i organa ścigania, z łatwością przychodzi osobom prywatnym. Przykładem znów jest Gorzanów. Pojawił się nowy kupiec, którego nie zraziły trudności. Przez agencję detektywistyczną szybko odnalazł nierzetelnego właściciela i odkupił zabytek.

Czy taka szansa może stać przed Mokrzeszowem? Trudno wyrokować, ale patrząc na olbrzymie rozmiary obiektu i koszty, jakie trzeba by ponieść na remont, to pozostaje raczej w sferze marzeń. – Jest jeszcze jedna droga – budzi nadzieję Barbara Obelinda. – Obiekt można odzyskać za długi.

Czy zabytkowy, dawny szpital w Mokrzeszowie, jest obciążony długami? Można się, niestety, tylko domyślać. Jeśli właściciele nie płacili podatków od nieruchomości, mogą mieć zobowiązania wobec gminy. – Nie możemy podać takiej informacji ze względu na tajemnicę skarbową – twierdzi Janusz Waligóra, rzecznik prasowy UG Świdnica. – I co za tym idzie, nie możemy informować o żadnych krokach, jakie gmina podejmuje w tej sprawie.

Czy wizytówka Mokrzeszowa doczeka się szczęśliwego finału? Wygląda na to, że raczej ma szansę na dołączenie do licznego grona obiektów, nazywanych trwałymi ruinami.

 Agnieszka Szymkiewicz

Poprzedni artykułSrebrny start w Nowej Bystrzycy
Następny artykułKrzysztof Mistak: Wszystko zależy od zawodników