Mimo zapisów w kalendarzu, pragnień i tradycji za oknem, wcale nie zrobiło się biało. Choć mamy już kalendarzową zimę całą gębą. Białe święta były tylko z nazwy. Przez moment wydawało się, że może być inaczej, tzn. normalnie – zimowo i śnieżnie. Niestety, „białe” spadło i zaraz zniknęło. Nie zniknęły tylko dylematy okresu świąt, które pojawiają się w niektórych głowach. Ile potraw miało być na wigilijnym stole? Ilu gości zasiadało przy nim? Kto, z kim? Co było niespodzianką pod choinką, a co nie? Czy Mikołaj brał pod uwagę, że mamy kryzys? Czy wciąż jesteśmy za tym, by święta były typowe – zastaw się, a postaw się?
Z potrawami rozsądek zaczyna brać górę nad tradycją. Pewnie, że nie zaczynamy na Wigilię gotować chłodnika litewskiego, ani smażyć racuchów z jagodami. Nie należymy do grona ortodoksów kulinarnych i nie liczymy potraw. Czy aby będzie ich dokładnie dwanaście, czy może siedemnaście. Karp nadal zdecydowanie króluje na świątecznym stole i uszka, i barszcz. Wszystko raczej w rozsądnych ilościach i rozmiarach. Z zajmowaniem miejsc przy stole też wypada coraz skromniej. Jedni się wykruszyli i poszli na „drugą stronę”. Inni mieli obowiązki rodzinne. Pozostała jednak pamięć i to może być pocieszające. Nawet jeśli nie łamaliśmy się tego dnia opłatkiem, to pamiętaliśmy o tych najważniejszych, a i mniej ważnych też. Nie zabrakło jednej z najmilszych atrakcji tego czasu – prezentów. Choć z ich pozyskiwaniem było różnie.
Moja NN ma ten problem z głowy, bo akcję „Prezent” zaczyna już we wrześniu. Nieśpiesznie i z pełną odpowiedzialnością wymyśla, nabywa i pakuje. No i … ma. Ale by zdobyć się na taki luksus, trzeba być zapobiegliwą kobietą. Ja w zasadzie wszystko opieram na tzw. spontanie i ostatniej chwili. Przemyślany bywa tylko cel, któremu mają służyć. Czas bezsensownych gadżetów mam już dawno za sobą. Przeminął jak złudzenia, że im człowiek starszy, tym mądrzejszy. W skarbnicy mądrości tych powtarzanych od wielu lat funkcjonuje powiedzenie, że „lepiej z mądrym zgubić niż z głupim znaleźć”. Wpadło mi ono do głowy, kiedy kilka dni temu przeglądałem miesięcznik „Twój styl”. Jeden z tych przeznaczonych dla kobiet spełnionych i znających smak sukcesu. Sporo w nim rzeczy dla mnie zupełnie obcych, a przede wszystkim mi obojętnych. Choć czasami trafiają się perełki. Takie, co to przyciągają uwagę i … uczą.
Tak, uczą! Bo na to nigdy nie jest za późno. Choćby jeden z ostatnich wywiadów z Agnieszką Holland, która po raz kolejny zrobiła bardzo dobry film. Tym razem jest to „W ciemności”, opowieść o lwowskim cwaniaku ratującym podczas ostatniej wojny Żydów. Holocaust jest tłem, w którym walczy ze sobą zło i dobro. Tak naprawdę opowiada o tym, jak cienka jest granica między dobrem i złem i że każdy może ją przekroczyć. W jedną lub w drugą stronę. Jej „Kobieta samotna” tak wstrząsnęła władzą, że pełną wersję filmu pokazano dopiero w 1990 roku. „Gorączka” na całym pokoleniu Polaków odcisnęła się bardziej niż „Człowiek z marmuru”. – Polska to ciągle trudny temat – mówi Agnieszka Holland. I opowiada o Polakach, Żydach, Czechach. O rodzicach i rewolucji, historii i literaturze, emigracji i kinie – o wszystkim, co ją kształtowało. I mówi też o szacunku. Mało wygodnym dzisiaj zachowaniu, które zakłada otwarcie i uwagę dla innych. Zaskakuje opinią o niskim poziomie obywatelskiego wyrobienia panującym wśród dziennikarzy. Jeszcze bardziej zaskakuje świetną opinią o parze moich ulubionych aktorów. Mówi tak: „Nie miałam ochoty robić kolejnego filmu, gdzie Amerykanie czy Anglicy udają Polaków. Uświadomiłam sobie, że będę miała poczucie, że kłamię, jeśli nie zrobię tego z maksymalnym realizmem na wszystkich polach. Zajęło mi parę lat, żeby przekonać do tego producentów. Ale Kinga jest zjawiskową aktorką na skalę światową. Myślę, że napięcie między jej anielską delikatnością i pewną rubasznością cielesną jest czymś wyjątkowym. A Robert Więckiewicz jest najlepszym polskim aktorem tego pokolenia, to już chyba jasne. I miał do zagrania bardzo trudną rzecz: kogoś prymitywnego i brutalnego, a zarazem bardzo uczuciowo subtelnego. Te dwie skrajności potrafi zagrać jednocześnie, co umie mało który aktor na świecie”. Opowiada też o niełatwym dzieciństwie i pokomplikowanych konstelacjach rodzinnych. A nade wszystko o uwikłaniu w opozycję i politykę lat 60-tych. O pracy, filmach, macierzyństwie, szukaniu miejsca dla własnego domu.W każdym słowie czuć, że mówi to osoba mądra i wyważona, którą kształtowały zachodnioeuropejskie standardy kontaktów między ludźmi.
Holland to prawdziwa obywatelka świata, wolna od uprzedzeń, pewna siebie, znająca swoją wartość, ale niezadufana czy pyszałkowata. To mądry wywiad z mądrą kobietą. Dobry na chwilę noworocznej refleksji z dala od bezsensownych przyrzeczeń i postanowień, które zazwyczaj nie spełniają się, bo i po co.
Życzę takich chwil wszystkim moim Czytelnikom w Nowym 2012 Roku, który zbliża się niechybnie.
Wacław Piechocki