Choinka? Jeszcze nie – dziękujemy!

    1

    Obserwując od ponad pół wieku świat, pewnie nie ja jedyny, zauważam, że wyjątkowo się nam skraca tradycyjny kalendarz. Jeszcze nie zgasną ostatnie znicze pierwszolistopadowe, a już zaczynamy się grzać w “cieple” choinkowych świecidełek. To nic, że wkoło jesienne liście, brud i kurz minionego lata. Na ulicach tzw. włodarze (skąd takie umiłowanie do tego okropnego słowa  u wielu?), a dokładnie urzędnicy miejscy i ich służby harcują z przeróżnymi imponderabiliami świątecznymi. Patrzę na to wszystko i krzyczę – A gdzie nastrój Adwentu? Czasu oczekiwania na Zbawiciela, palenia w cztery niedziele przez Bożym Narodzeniem świec adwentowych, wplecionych w adwentowe wieńce. Czy w pościgu za prezentami świątecznymi pamiętamy o znaczeniu tej symboliki? Czy stać nas na chwile refleksji nad życiem i sobą?

    Przyznam, że jakoś do pewnego momentu nie zwracałem na to wszystko uwagi. Irytowały mnie i cztery świece przynoszone do domu przez mamę mojej NN.  I przejęcie, z jakim w domu zabierano się za wyplatanie adwentowego wieńca.  I jak zwykle trzeba zawsze do czegoś dorosnąć, przemyśleć to i zaakceptować. Wówczas znajduje się sens i głębię takich chwil.

    Adwent to czas radosnego oczekiwania na Zbawiciela. My, chrześcijanie, bez względu na poziom naszego praktykowania wiary, jesteśmy jakby zawieszeni ponad tym wszystkim, co nas otacza, a jednocześnie tkwimy w tym świecie bardzo realnie. Przygotowujemy się do radosnych obchodów pamiątki narodzenia Pana Jezusa, szykujemy na tę uroczystość nasze domy i siebie. To piękne. Dla mnie jednak czas adwentu nigdy nie był czasem duchowej odnowy. Fajne są Święta Bożego Narodzenia, jest choinka, prezenty, spotkania z rodziną i przyjaciółmi, wspólne łamanie się opłatkiem i kolędowanie. Fajne, pcha się na usta: bezcenne. Tak. Jednakże, czy o to tylko w tym wszystkim chodzi? To prawda, że uświadamiamy sobie, iż narodzenie małego Jezusa ma dla nas inny wymiar, głębszy. Patrzymy na wydarzenia w stajence i widzimy już, po co to wszystko. Widzimy już krzyż i Golgotę. Faktycznie, perspektywa jest szeroka, ale czy to wszystko? Adwent – przyjście, przybycie. Może warto czasami zastanowić się nad tym? Pewnie, że warto, bo nie co tydzień mam choinkę,  i opłatek, i szopkę, choć już karpia możemy zjadać nawet codziennie. Wyjątkowość, jaką dostajemy dzięki tym świętom, warta jest czterech tygodni oczekiwania.

    Nie mam zamiaru nikomu organizować tego czasu, namawiam jedynie do zastanowienia się nad tym, co i jak zrobić, by te święta były dobre. Dla naszych najbliższych i nas samych. Jeśli z musu i kryzysu skromniejsze, to chociaż bez żalu, zawiści i zazdrości. Jeśli wystawne i na bogato, to z nutą refleksji, że w życiu różnie bywa. I przede wszystkim z wewnętrznym przekonaniem, że największym prezentem świątecznym jest bycie razem. Wzajemna bliskość i poczucie wspólnoty pod jakimkolwiek dachem.

    Wacław Piechocki

    Poprzedni artykułTkanie życia: Jadwiga Kurek
    Następny artykułCzary Penelopy: Słodkie ule