Jeżeli szukacie idealnej propozycji na ciekawy spacer po Wrocławiu, to dobrze trafiliście, bo postanowiliśmy Was zabrać do jednego z najbardziej magicznych i malowniczych miejsc w tym mieście – do Ogrodu Japońskiego. I choć wielu ludzi zarzeka się, że najpiękniej jest tam na wiosnę, w trakcie gdy kwitną wiśnie i różaneczniki, to my jednak udowodnimy, że także polska, złota jesień jest odpowiednią porą, aby go odwiedzić.
Od wielu już lat wrzesień to miesiąc, w którym nasz grafik dosłownie pęka w szwach. Nie inaczej było także w 2017. Ledwo bowiem zdążyliśmy powrócić z wojaży po Małopolsce i Bieszczadach, a już zagościła u nas na cały weekend rodzinka z zagranicy. Nie ukrywamy, że takie wizyty zawsze nas cieszą, bo poza oczywiście innymi aspektami, są także doskonałą okazją i motywacją do spacerów, na które będąc sami nie zawsze mamy ochotę. W końcu jeżeli już ktoś do nas przyjeżdża z tak daleka, to wstydem byłoby nie pokazać mu uroków Wrocławia. No właśnie, tylko gdzie się wybrać? Znowu Rynek i Ostrów Tumski? Mimo, że zachwycają, to troszkę już się nam przejadły. Mamy je przecież na co dzień, a w stolicy Dolnego Śląska nie brakuje innych, równie interesujących miejsc. Odbyliśmy burzę mózgów i zapadła decyzja – jedziemy do Ogrodu japońskiego.
|
Park Szczytnicki |
Trzeba przyznać, że z pogodą lepiej nie mogliśmy trafić. Był to ostatni tak ciepły i słoneczny weekend w tym roku, a patrząc za okno bynajmniej nic nie wskazuje, aby się to miało jeszcze zmienić. Postanowiliśmy więc nie jechać bezpośrednio do celu, tylko wysiąść kilka przystanków wcześniej i przejść się trasą przez Park Szczytnicki, który od dawna uważamy za najpiękniejszy ze wszystkich wrocławskich zieleńców. Gdy tak sobie spacerowaliśmy podziwiając otaczającą przyrodę z ust naszych gości padło z pozoru błahe pytanie: „Czy byliście już wcześniej w tym ogrodzie?” I tu nastąpiła szybka retrospekcja, a potem niezły zonk, bo uświadomiliśmy sobie, że odkąd jesteśmy parą, czyli już prawie 10 lat, nigdy jakoś tam nie dotarliśmy. Owszem kilkukrotnie nawet chcieliśmy, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie i w końcu odpuszczaliśmy tak, jak chociażby ostatnim razem, gdy w weekend majowy zobaczyliśmy mega kolejkę przed kasą biletową, która nie dość że sięgała pod Pergolę, to jeszcze się do tego kilkukrotnie zawijała. „Oby teraz nie było podobnie” – pomyśleliśmy, chociaż rozsądek podpowiadał, że tego dnia obejdzie się bez komplikacji.
|
Ogród japoński – brama wejściowa SUKIYA |
Tak jak się spodziewaliśmy tym razem do kasy nie było kolejek, więc chwilę później zameldowaliśmy się przed drewnianą bramą SUKIYA, która zgodnie z japońskim zwyczajem symbolizuje wejście do rajskiego ogrodu. I rzeczywiście już od progu dało się odczuć, że czeka nas spacer po miejscu pięknym i jednocześnie wyjątkowym, gdzie wszystkie elementy oraz detale spełniają swoją określoną funkcję, a ich rozmieszczenie nie pozostaje bez znaczenia. Doskonałym przykładem może być chociażby kamienna misa TSUKUBAI stojąca tuż za bramą po lewej stronie, w której każdy gość powinien zanurzyć ręce, by zmyć z siebie wszelkie troski i zmartwienia. W końcu do raju zawsze trzeba wchodzić czystym i pozbawionym złych myśli.
|
Ogród Japoński – widok z bramy SUKIYA |
|
Ogród Japoński – misa TSUKUBAI |
Nie od dziś wiadomo, jak ważną rolę odgrywa pierwsze wrażenie. Nam wystarczyło ledwie kilka minut spędzonych w Ogrodzie Japońskim, aby być pewnym, że jeszcze nie raz do niego wrócimy. Stworzono tu bowiem niesamowitą iluzję. Przekraczając bramę SUKIYA poczuliśmy się dosłownie, jakby ktoś, w ciągu jednej chwili, teleportował nas do Tokio albo Osaki. Było wszystko, co w takim miejscu znaleźć się powinno: pawilon herbaciany, kamienne latarenki, drewniane mostki, czy też egzotyczne rośliny. Nie mogłoby być zresztą inaczej, skoro przy projekcie rewitalizacji ogrodu współpracowało wielu specjalistów z Japonii zaproszonych przez wrocławski magistrat. To przede wszystkim ich zasługa, że parę lat po rozpoczęciu prac, miejsce zaniedbane i mające niewiele już wspólnego z Azją przeobrażono w profesjonalny ogród w całości zgodny z zasadami urządzania podobnych przestrzeni panującymi w Kraju Kwitnącej Wiśni. Ale pomoc w tym przypadku nie ograniczyła się jedynie do doradzania i konsultacji merytorycznych, lecz poszła znacznie dalej. Gdy w 1997 roku, ledwie dwa miesiące po uroczystym otwarciu, nadeszła niszczycielska powódź tysiąclecia, wówczas właśnie Japończycy w dużej mierze sfinansowali kolejną odbudowę. Co więcej, na ponowną inaugurację trzeba było czekać jedynie 1,5 roku.
|
Ogród Japoński |
|
Ogród Japoński |
|
Ogród Japoński – pawilon herbaciany |
Na pewno zauważyliście, że w poprzednim akapicie pisaliśmy o rewitalizacji, a nie zakładaniu ogrodu. Zrobiliśmy to w pełni świadomie. Jego początki sięgają bowiem słynnej Wystawy Stulecia, która odbyła się w Breslau w 1913 roku. Ogród Japoński stanowił wówczas prawdziwą ozdobę imprezy, więc nikogo nie zdziwiło, że po jej zakończeniu podjęto decyzję o pozostawieniu go w niezmienionym kształcie. I choć niestety musiano zwrócić wszystkie kamienne elementy wypożyczone z Azji, to jednak w dalszym ciągu można było mówić o jednym z ulubionych miejsc spacerowych wrocławian i to zarówno tych przedwojennych, jak również powojennych. Sam pamiętam, jak będąc jeszcze małym dzieckiem chodziliśmy z rodzicami na spacery do Parku Szczytnickiego, a główną atrakcję naszych wycieczek stanowiły odwiedziny w starej pagodzie stojącej na wodzie, do której można się było dostać drewnianym pomostem. Budynek ten zniknął jakoś w połowie lat 90 i mimo, że wspominam go z sentymentem, to jednak uważam, że dobrze się stało, iż go rozebrano, bo dzisiaj to miejsce wygląda o niebo lepiej.
|
Ogród Japoński |
|
Ogród Japoński |
|
Ogród Japoński |
Spacerując kamiennymi ścieżkami wijącymi się po terenie ogrodu co rusz natrafialiśmy na kolejne niesamowite zakątki wywołujące w nas uczucie zachwytu i jednocześnie pobudzające naszą wyobraźnię, jak choćby niewielki wodospad, dzięki któremu przez moment poczuliśmy się niczym w trakcie wędrówki na górskim szlaku. Zdecydowanym numerem jeden okazał się jednak malowniczy staw, który wraz z przerzuconym przezeń drewnianym mostem YUMEDONO BASHI stanowił dla nas wręcz kompozycję idealną, wobec której nie można przejść obojętnie. Zresztą nie zamierzaliśmy tego robić, dlatego urządziliśmy sobie krótką przerwę rozsiadając się na jednym z pomostów i kontemplując otoczenie. Nawet nasza Madzia, której zazwyczaj wszędzie jest pełno i która często nie wytrzyma w jednym miejscu dłużej niż chwilę, wyczuła chyba „powagę sytuacji”, bo usiadła przy Oli, wtuliła się w nią i była nadzwyczaj grzeczna. Oczywiście tylko do momentu, aż nie zobaczyła olbrzymich karpi koi pływających przy samej powierzchni wody, wówczas czar prysł i trzeba było uważać, by dziecko nie wpadło z tego wszystkiego do stawu. Swoją drogą niektóre z okazów miały chyba dobre pół metra długości, więc naprawdę robiły ogromne wrażenie.
|
Ogród Japoński – w tle most YUMEDONO BASHI |
|
Ogród Japoński – karp koi |
|
Ogród Japoński |
Niestety wszystko, co dobre musi się kiedyś skończyć, także i nasza wizyta w Ogrodzie Japońskim zbliżała się nieubłaganie do finiszu. Jeszcze tylko kilka fotek i zaczęliśmy się kierować do wyjścia. Dzisiaj z perspektywy czasu możemy śmiało powiedzieć, że popełniliśmy ogromny błąd przez tyle lat odkładając odwiedzenie tego miejsca, chociaż z drugiej strony dzięki temu odkryliśmy dla siebie jeden z najpiękniejszych zakątków Wrocławia, do którego z całą pewnością będziemy wracać jeszcze nie raz. Kto wie czym jeszcze w przyszłości zaskoczy nas to magiczne miejsce.
Michał Małko
***
Ola i Michał Małkowie są pasjonatami podróży, a ich miłości do zwiedzania świata nie przerwały narodziny Madzi. Córeczka znakomicie sobie radzi, a jak się okazuje – świat jest coraz bardziej przychylny małym podróżnikom. Ola i Michał prowadzą wyjątkowego bloga Małki w Europie: bardzo precyzyjnie podają informacje praktyczne, sprawdzone „na własnej skórze”. Swoimi doświadczeniami dzielą się także z czytelnikami Swidnica24.pl w cotygodniowym Magazynie. Wszystkie wpisy pochodzą z bloga podróżującego małżeństwa „Małki w Europie”.