Sygnowanie filmu nazwiskiem Woody’ego Allena ostatnio zdarza się coraz częściej… Dystrybutor w opisie najnowszego takiego obrazu zapewnił, że jest to film najbardziej allenowski. Ale Allen nie jest ani jego reżyserem, ani scenarzystą, pojawił się na ekranie przez zaledwie dwie minuty, a jego roli nie można nazwać nawet epizodyczną. Poszłam więc do kina, aby przekonać się, jakim sposobem „Paryż-Manhattan” ma więcej elementów charakterystycznych dla Allena niż jego własne filmy, a to, co zobaczyłam, zdziwiło mnie…
Zdziwiło mnie pozytywnie! Przesadą były reklamy tego filmu, które przytoczyłam wcześniej, jednak muszę przyznać, że jedna z najnowszych francuskich produkcji, które goszczą na naszych ekranach, jest wyjątkowo udana! Jest, zapewne, prawdziwą gratką dla fanów Woody’ego Allena, mamy w niej skondensowanych wiele jego najlepszych tekstów, on sam obecny jest duchem przez cały film, zaś na końcu… Warto przekonać się samemu!
Alice to singielka. Jej dość… specyficzna rodzina za punkt honoru przyjęła sobie wyswatanie jej z jakimkolwiek kawalerem. Zaś jej jedyną miłością jest apteka, Woody Allen i jego filmy. Pewnego dnia spotyka mężczyznę, który nigdy w życiu nie widział ani jednej produkcji Neurotyka. Po drodze przeżywają wiele przygód, ona ma wielu partnerów. Jednak, podobno, przeciwieństwa się przyciągają, i finalnie, cytuję, Alice znalazła swoją owcę.
Świetna reżyseria i scenariusz Sophie Lellouche, ciekawy montaż, dobra muzyka… Wyśmienite aktorstwo! Oglądać Alice Taglioni w roli głównej było samą przyjemnością. To samo można powiedzieć o całej obsadzie, poczynając od wyżej wymienionej, przez Patricka Bruel’a, grającego Victora, po Marine Delterme.
Do kina iść naprawdę warto! Film nie sprawia, że stajemy się innymi ludźmi, przeżywany katharsis. Po prostu jest miły dla oka, przyjemny, uroczy, zabawny. Dobrze się ogląda! Pomijając nieco nieuczciwy marketing, „Paryż-Manhattan” to kolejny dowód, że kino francuskie jest na wysokim poziomie!
Adrianna Woźniak