Polecam: Joanna Szwedowska „Ziemia i chmury”

    0

    Przypomniałem sobie o tej książce przez przypadek. A może nie? Bo czasami wydaje mi się, że nic na świecie nie dzieje się bez przyczyny. Dwa tygodnie temu oglądałem najnowszy film Agnieszki Holland „W ciemności”. Losy lwowiaka Sochy jakoś przypomniały mi o książce–wywiadzie Joanny Szwedowskiej. Impulsem zapewne był komentarz do filmu, jaki wygłosił na jednym z kanałów telewizyjnych Szewach Weiss, rozmówca autorki.

    Szewach Weiss/foto WIKIPEDIA

    „Ziemi i chmur”. Bo książka to specyficzna. Jak twierdzi Władysław Bartoszewski,  to zjawisko nietypowe pod każdym względem. Nie przypomina sobie bowiem, aby którykolwiek urzędujący w Polsce w ostatnich latach ambasador zdecydował się na tego rodzaju szczerą rozmowę i książkową publikację tej rozmowy w Polsce. Jest to książka jak medal, choć nie na medal – ma dwie strony, lecz łączności między nimi żadnej. Gdy czyta się wspomnienia takich ludzi jak Szewach Weiss, natychmiast włącza się wyobraźnia. Jak bym się czuł, jak bym funkcjonował ze świadomością, że jestem dzieckiem odartym z dzieciństwa, ukrytym w podwójnej ścianie domu, które na dodatek wie, że nawet przemyślna kryjówka w podwójnej ścianie lub w piwnicy nie gwarantuje mu bezpieczeństwa, bo takie dzieci nie mają prawa do życia? Czy uwierzyłbym ojcu robiącemu wszystko, by uchronić mnie od śmierci, gdyby powiedział:, „Jeśli będziesz krzyczeć, uduszę cię”, gdyż krzyk oznaczał zdradzenie kryjówki.

    Do szóstego roku życia dzieciństwo Szewacha Weissa było szczęśliwe. Zapamiętał z tamtych czasów mały, drewniany domek rodzinny na Dolnej Wolance w Borysławiu. Słoiki z konfiturami, towary w sklepie spożywczym ojca. Zapach nafty, kolor malowideł w bożnicy, smak rosołu, fasolowej, barszczu. W roku 1941 zjawili się Niemcy, przyszły ukraińskie pogromy, wreszcie nastąpiła zagłada Żydów z Borysławia. – To, że wróciłem do Polski jako ambasador Izraela, to znaczy, że wróciłem do holokaustu. Trzydzieści, czterdzieści lat walczyłem, żeby wyjść z tego i mi się nie udało – wyznaje Szewach Weiss w rozmowie z Joanną Szwedowską. Takie przeżycia naznaczają na zawsze. W bardzo osobisty, dramatyczny sposób mówi, że śmierć Żydów, którzy zostali zamordowani na ziemiach polskich, wchłania go tak bardzo, iż jest związany z nią o wiele bardziej niż z życiem. „Może to taki masochizm, żeby być bliżej miejsca śmierci mojego narodu”. Weiss wraz z częścią rodziny, w tym z rodzicami, przetrwał dzięki pomocy sąsiadów z Borysławia. Podczas pierwszego pogromu udzieliła im schronienia Polka. Anna Góralowa, koleżanka mamy ze szkoły, głęboko wierząca katoliczka, ukryła go z matką i siostrą w kapliczce. Jego ojciec zrobił kryjówkę między ścianą swego sklepu a magazynami. Dziewięć osób ukrywało się tam, gdy Niemcy szukali Żydów w okolicy. Pomagała im Julia Lasotowa, Ukrainka, która dawała jedzenie i syn pani Potężnej, Tadek, który przynosił je i opróżniał wiadro z nieczystościami. Później przenieśli się do piwnicy domu zbudowanego przez dziadka Icyka. Ale byli i inni sąsiedzi. Syn pani Lasotowej był ukraińskim żandarmem i matka musiała ukrywać przed nim, że pomaga Żydom. A kiedy przyszła Armia Czerwona, ukrywał się w tej samej piwnicy, co przedtem rodzina Weissów. Szewach Weiss nosił mu jedzenie. „Z jednej strony nienawidziłem go, bo był mordercą, zabijał ludzi i powinien zostać ukarany. Z drugiej strony – był synem kobiety, która uratowała życie mnie i moim bliskim. I to zwyciężyło, wiedziałem, że nie mogę go wydać, bo jego matka nas ocaliła. „

    Powtarza zawsze, że wśród Polaków było najwięcej Sprawiedliwych wśród Narodów Świata (wśród nich są ci, którzy ratowali jego rodzinę). „Nigdy nie powiem, że Polacy wyssali antysemityzm z mlekiem matki”. Szewach Weiss nie mówi też, że naród polski współpracował z Niemcami w dziele zagłady. Byli jednak Polacy, którzy przyłożyli rękę do zbrodni. We wplecionym w tok rozmowy przemówieniu ambasadora Weissa w Jedwabnem padają słowa: „Ludzie, którzy żyli tuż obok i znali nawzajem swe imiona, zamordowali i spalili swoich sąsiadów. To dlatego to wydarzenie jawi się aż tak szokująco i boleśnie”. Uważa, że Polacy po latach odważyli się spojrzeć w swoje „historyczne lustro”. Świadczy o tym dyskusja po publikacji książki Grossa. Choć „Ziemia i chmury” to rozmowa z ambasadorem, Szewach Weiss nie używa języka dyplomatycznego. Na pytania odpowiada tak, jak dyktuje mu pamięć i serce. Szczerze, nie tając swych uczuć, bólu, żalu i poczucia naznaczenia. O Polsce mówi: „Dla nas będzie to smutna ziemia. I dlatego kocham chmury. Bardziej niż ziemię. Jak się patrzy na chmury, nie trzeba mówić nic o tym ludzkim teatrze na ziemi”. Sam się sobie dziwię, co sprawiło, że raptem w kilka godzin połknąłem książkę profesora Szewacha Weissa, ambasadora Izraela w Polsce, polityka Partii Pracy, wieloletniego posła i przewodniczącego Knesetu. Jest autorem kilkunastu książek w języku hebrajskim; ta jest jego pierwszą polską książką o życiu chłopca uratowanego od Zagłady, który po latach wrócił do swego miejsca urodzenia jako ambasador Izraela.

    Wacław Piechocki

    Poprzedni artykułŚwidnicki Imprezownik
    Następny artykułStarsi Panowie na pomnik