Wywiad, z niekoniecznie, tylko jednym pytaniem.
Im więcej „Tkań życia” mam w swoim zbiorze, tym bardziej jestem przekonany, że świat to wielka, globalna wioska. Ocieramy się o siebie, niby mijamy i nie zauważamy, ale gdy nadchodzi chwila refleksji, okazuje się, że znamy tych niby obcych i czasami tkaliśmy swoją historię obok siebie. Tak jest z dzisiejszą bohaterką. Od początku miałem wrażanie, że nie jest mi tak zupełnie obca. Mimo że jej kandydaturę podpowiedziały jej koleżanki, a samo nazwisko kojarzyło mi się ze zdolną siatkarką zaczynającą karierę w Świdnicy, okazało się, że prawda była bardziej zaskakująca, a nasza znajomość miała początki znacznie odleglejsze. Ktokolwiek miał problemy sercowe, ale nie takie, których sprawcą mógłby być mały Amor, ale te poważne, polegające na niewydolności układu krążenia, ten powinien znać Zofię Barańską.
Choć w Świdnicy jest kilka Zoś Barańskich, ta nasza z „Tkania życia” od 23 lat pracuje na oddziale kardiologicznym świdnickiego Szpitala Latawiec. Jest pielęgniarką kontraktową. Choć początkowo nic na to nie wskazywało, to jednak znam ją niemal od urodzenia, co ustaliliśmy w trakcie naszej rozmowy. Znałem jej mamę i babcię, po której odziedziczyła imię. Mama Barbara Barańska uczyła mnie stawiania koślawych „bukw” i zachęcała do poznawania języka rosyjskiego, którego uczyła w mojej szkole podstawowej. Pamiętam jej szczery i serdeczny uśmiech, i ciepło, jakim obdarzała swoich uczniów. Pamiętam czas, gdy na świat przyszła dzisiejsza bohaterka „Tkania życia”. Długo nie przepadała za swoim imieniem. Wydawało się jej mało atrakcyjne. Chciała być Andżeliką, a jeszcze bardziej Moniką. Niestety, na usilną prośbę ojca została Zosią. Przyznaje, że z czasem jednak je polubiła. Nadal nie może przyzwyczaić się do zwrotu „siostro”, który akceptuje tylko w ustach ludzi starszych, przyzwyczajonych do niego przez lata. Zna swoją wartość i nie jest jej obce pojęcie asertywności. Potrafi z niej korzystać na co dzień i zupełnie dobrze się z tym czuje.
Pogodna, niemal zawsze uśmiechnięta, wrażliwa nie tylko na cierpienie innych, ale także na wszelkie przejawy zła i niegodziwości. Na początku pracy w szpitalu nie mogła przyzwyczaić się do sytuacji, w których nie mogła pomóc swoim pacjentom i była świadkiem ich odchodzenia. Cierpiała wraz z ich bliskimi i rodzinami. Ostatecznie upływ czasu i doświadczenie zawodowe sprawiły, że po 23 latach pracy mniej emocjonalnie odbiera takie ostateczne sytuacje. Pani Zofia bardzo lubi swój zawód. Nie wyobraża sobie pracy bez pasji i emocji. Jej koleżanka, która przez chwilę jest świadkiem naszej rozmowy, twierdzi nawet, że „z niewolnika nie zrobi się pracownika”. Pielęgniarką zapragnęła zostać w wieku piętnastu lat. Kiedy nadszedł czas wyboru szkoły średniej, w głowie miała tylko opowieści starszej koleżanki z podwórka przy ulicy Saperów, która chodziła do liceum medycznego. Dzisiaj pogłębia wiedzę na wyższych studiach pielęgniarskich. Wychowana w domu pełnym wrażliwości i zrozumienia do ludzkiej krzywdy, nie wyobraża sobie, by mogłaby być kimś innym. Choć, gdyby była kowalem, to pewnie jej życie ułożyłoby się inaczej. Ale jest, jak jest i czuje się dzisiaj szczęśliwą osobą. Pewnie mając to wszystko na względzie, przez kilka lat sprawdzała się dodatkowo jako kurator sądowy. Przy swojej otwartości i komunikatywności dość łatwo nawiązywała relacje z ludźmi trudnymi i będącymi na bakier z prawem. Potrafiła dostrzec w nich coś, co mogło być źródłem przyszłych zmian. Zofia Barańska ma pełną świadomość siebie i zna swoją wartość. Mimo że nie została tym wspomnianym kowalem, to mocno stąpa po ziemi i stać ją nawet na pewnego rodzaju ekstrawagancje związane z ciekawością świata. Lubi podróże. Kilka lat temu objechała autostopem pół Europy. Poznała we Włoszech wspaniałych ludzi, dzięki którym postanowiła nauczyć się języka włoskiego.
W tym roku poznawała bliżej Maroko. Wciąż ciekawią ją ludzie i nowe miejsca. Sama wychowała dwudziestodwuletniego dzisiaj syna, z którego jest bardzo dumna. Od wczesnych lat angażowała go w harcerstwo, naukę gry na trąbce, perkusji. Do tego jeszcze szkoła, praca, tempo dnia codziennego. Wszystko udawało się jakoś godzić. Dzisiaj syn jest studentem organizacji turystyki i hotelarstwa, a na dodatek działa w klubie jazzowym. Podróżuje po świecie i robi to, co lubi.
Zofia Barańska jest ufna i dobrze nastawiona do ludzi. Na razie się jeszcze na nich nie zawiodła. Wychodzi z założenia, że w każdej sytuacji trzeba być sobą i zachować przyzwoitość. Po ojcu, przewodniku turystycznym, lubi chodzić po górach. Natura daje jej relaks i ukojenie.
Czy mając tyle doświadczeń życiowych, można mieć jeszcze dzisiaj czas na marzenia? A jeśli tak, to jakie marzenia ma Zofia Barańska?
– Całe życie byłam marzycielką. Marzyłam o różnych rzeczach i zawsze wiedziałam, że sporo z nich się ziści. Uczono mnie w domu, że jeśli coś dobrego z siebie dajemy, to dobro wraca do nas. Jak nie z tej, to z innej strony, ale zawsze wróci. Przed maturą chodziłyśmy z koleżankami do wróżki i ona powiedziała, że: „Ty to będziesz szczęśliwa, ale trochę musisz poczekać”. Zapytałam – „Do emerytury” – a ona: „ Nie, troszkę szybciej”. Miałam wielkie marzenie, by poznać kogoś niezwykłego, kto będzie dla mnie dobry, odkryje mnie, jaką jestem naprawdę i w jego oczach będę kimś jedynym i wyjątkowym. I tak się stało!!! Marzenia się spełniają. Czuję się szczęśliwa. Teraz marzę
o domku na wsi, dwóch kozach, małych kurczakach i kaczuszkach oraz kilku czarnych kotach. Koty mają głębię spojrzenia, przenikliwość i to mnie w nich pociąga.
Wacław Piechocki