W tym roku było jakoś łatwiej. Nie to, co w ubiegłym. Wciąż leżący „biały” i wszechobecne zimno działało tak deprymująco, że aż strach wspominać. W tym nie było tak źle, ale… od pewnego czasu nie mogłem już doczekać się zielonego. No i nadeszło, a raczej wychodzi. Dość nieśmiało, ale codziennie jest go więcej. Na drzewach, w parkach, na polu i działce. Wreszcie nasze zmęczona szarością oczy mogą odpocząć. I przy tej okazji ile radości może sprawić także nowy kawał o wędkarzu.
Stoi sobie amator łowienia rybek nad stawikiem i miota się wśród splatanych żyłek i wędzisk. Klnie siarczyście nie oglądając się na nikogo, ani na nic. Niedaleko od brzegu na sporym liściu siedzi sobie słusznej wielkości żaba i przygląda się wkurzonemu człowiekowi. Nagle spotkali się wzrokiem i wędkarz wybucha: – „Co się tak gapisz ku…! Spierd….. stąd!!!” Bogu ducha winny płaz patrzy zdumiony i pyta: – „Kur…co??? Spierd….? Przecież ja tu mieszkam!”
Nic dodać. Nic ująć. Pomyślałem o tym dowcipie, gdy kilka dni temu oglądałem relacje z „atrakcji” rocznicowych na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Osobiście, mimo zaproszenia się nie stawiłem się, bo pewnie nie zbyt mocno kochałem tragicznie Zmarłego. To, co zobaczyłem wcale mną nie wstrząsnęło. Już nawet te „obrazy” dzienno-nocne, z pochodniami i bez – nie wywołują w mnie złych emocji. Było owych doświadczeń tak wiele, że najnormalniej w świecie spowszedniały. Patrzę obojętnie i kiedy widzę starsze eleganckie panie i dojrzałych panów rozgrzanych skandowaniem jedynie słusznego imienia swojego wodza lub wymachiwaniem przeróżnymi sztandarami przed kamerami dopada mnie jedynie pewna refleksja. Co mogą o swoich babciach i dziadkach (bohaterach tych zdarzeń) sądzić ich wnuki? Czy pomyślą, że ich ukochani dziadkowie doznali na starość jakiegoś olśnienia? Może pomyślą, a może nie. Dla mnie starość zawsze wiązała się z rozwagą, roztropnością i spokojem. Nie pamiętam, bym kiedykolwiek był np. świadkiem tańczonego przez siedemdziesięciu – czy osiemdziesięciolatków pogo. Nie zdarzyło mi się widzieć rówieśników aktywistów spod Pałacu Prezydenckiego na kibolskich „ustawkach”. Ale może już czas? Może świat zaczął wyznaczać nowe kierunki? Kto to wie? Chyba jedynie wszechwiedzący „pretorianie” z jedynej objawionej partii. Ale nich tam wiedzą. Ja nie muszę.
Dla mnie ważny stał się tzw. święty spokój i … np. nasz ogród. No i jeszcze zdrowie i poczucie szczęścia najbliższych. Nie uzurpuję sobie wpływu na losy mojej ojczyzny, bo obserwując to, co się dzieje, mam coraz mniej pewności, że nawet mój jeden wyborczy głos o czymś będzie decydował. Kiedyś czułem taką odpowiedzialność. Dzisiaj z upływem lat i zwiększoną ilością doświadczeń jest z tym gorzej. Ale chyba mimo tej refleksji pomaszeruję do urny w tym roku. Nie odbiorę sobie choćby szansy wyboru mojego senatora. Konkretnego z imienia i nazwiska. Nie takiego, którego podsuną mi polityczni wodzowie, ale np. mojego sąsiada, który będzie na to zasługiwał. I kiedy myślę o tym, znów wraca radość współuczestniczenia i wpływania. Nie będzie tak źle. Głowa do góry! Przecież ja tu mieszkam!
Wacław Piechocki