Bez wahania można nazwać ją „dumą Świdnicy”, gdyż od 40 lat z pasją, wdziękiem i wielkimi sukcesami sławi polską kulturę na całym świecie. Maria Skiślewicz jest założycielką i dyrektorem artystycznym Zespołu Tańca Narodowego i Estradowego „Krąg”, który w sobotę będzie świętował swój jubileusz. O tym jak zaraża się miłością do tańca i tworzy wielką, roztańczoną rodzinę opowiedziała w wywiadzie dla Świdnicy24.pl.
Skąd wziął się pomysł, żeby w Świdnicy stworzyć zespół ludowy? Przecież Dolny Śląsk uchodzi za region bez ludowych tradycji.
Te tradycje są, one oczywiście są zniemczone, ale nie można mówić, że Dolny Śląsk nie ma kultury ludowej. Gdy zaczynałam swoją pracę zawodową we Wrocławiu pracował Józef Bąkowski, choreograf, który na podstawie prac Kolberga badał dolnośląski folklor, to co odkrył, do czego się dokopał, my staraliśmy się pokazać w naszych programach. Chcieliśmy robić duże widowiska z folklorem dolnośląskim. Pierwsze powstało w Młodzieżowym Domu Kultury gdzieś w latach sześćdziesiątych. Od 1974 roku zaczęliśmy prace z zespołem „Krąg”, nad bardzo pięknym programem „Gwiazdy nad Świdnicą” w reżyserii pana Franciszka Jarzyny, ja odpowiadałam za choreografię. Premiera odbyła się w 1975 roku, później „gwiazdy świdnickie zgasły”, ale „Krąg” pozostał. Specjalizujemy się w tańcach narodowych, ludowych, estradowych i tak czterdzieści lat tańczymy.
Tańczą Państwo tańce z całej Polski, to chyba duże wyzwanie i wydatek, ponieważ trzeba mieć do każdego tańca odpowiedni strój?
Nasze stroje mają tyle lat ile nasz zespół. Czterdzieści lat temu zostały uszyte w Centrum Obsługi Przedsiębiorstw i Instytucji Artystycznych w Warszawie. Stroje z regionu krakowskiego, lubelskiego, opoczyńskiego czy kontusze, w których aktualnie tańczymy pochodzą właśnie z tamtych lat. Teraz stopniowo doszywamy nowe dzięki dofinansowaniu z Urzędu Miasta.
Czy łatwiej było prowadzić zespół w czasach PRL-u, gdy władze chyba bardziej promowały kulturę ludową czy obecnie, gdy są otwarte granice?
W czasach PRL-u, żeby nas odciągnąć od polityki, władze bardzo dużo dawały nam za darmo – obozy, wyjazdy, wszystko finansowało państwo, ale za granicą występowaliśmy rzadko. Tylko w sąsiednich krajach, Niemczech, Czechosłowacji. Teraz podróżujemy znacznie więcej i też czuć pewne „dobre wiatry” wiejące w naszej kulturze. Czujemy, że kultura nasza amatorska zostaje zauważona przez władze miejskie i to nas bardzo buduje.
Kiedy zespół po raz pierwszy wyjechał za granicę?
W 1978 roku przez Ministerstwo Kultury zostaliśmy zakwalifikowani do wyjazdów zagranicznych. A w tamtych czasach uzyskać taką zgodę było bardzo trudno, specjalna komisja musiała zatwierdzić czy się nadajemy czy nie. Pierwszy nasz zagraniczny wyjazd to była Czechosłowacja i od tamtej pory grupa, która założyła zespół czterdzieści lat temu, przetarła drogę w świat następnym pokoleniom.
Zespół „Krąg”, zdjęcie archiwalne
Czy pamięta Pani taki moment, kiedy była szczególnie dumna z zespołu?
Takie poczucie dumy przychodzi przeważnie podczas wyjazdów zagranicznych. Na przykład w Sewastopolu, gdy zdobyliśmy Grand Prix i zagrano nam hymn Polski. To wtedy łezki leciały, ale nie tylko mi, młodzieży też. Identycznie było w Moskwie, gdzie tańczyło dwadzieścia pięć zespołów, a my do końca nie wiedzieliśmy, że to jest konkurs. Nic nam na ten temat nie mówiono, tylko przechodziliśmy z jednego teatru na drugi dzień do drugiego, przy okazji odpadały zespoły, aż została tylko finałowa trójka, między innymi my. Wrażenie było niesamowite i też był hymn Polski i flaga polska, dlatego tego 2007 roku nigdy nie zapomnimy. Przepiękna rzecz wydarzyła nam się też w Holandii, kiedy otrzymaliśmy owacje na stojąco i polska flaga poszła do góry razem z mnóstwem balonów. To też był wspaniały moment.
Czyli na podstawie Państwa doświadczenia można powiedzieć, że polska muzyka ludowa i tańce są ciepło odbierane za granicą?
Nasz folklor niesamowicie podoba się za granicą. Dla nich to jest egzotyka. Dla nas to nic ciekawego, jak krakowiaki tańczą, a za granicą odwrotnie – dziewczyny piękne, wymalowane ślicznie, we wiankach, warkoczach, barwnych strojach. Bardzo trzeba uważać, żeby ktoś mi nie porwał tych pięknych dziewcząt.
Ile osób jest aktualnie w zespole? Czy to są profesjonaliści?
W tej chwili mamy czterdziestkę tańczących i są jeszcze takie osoby, które podchodzą i podpatrują. Z tym, że jesteśmy zespołem czysto amatorskim. Tu nie ma gwiazdorstwa. Jeśli ktoś ma tylko ochotę, może do nas dołączyć. Może nie słyszeć muzyki , może nie mieć wyczucia rytmu, żadnych umiejętności muzyczno-tanecznych, musi mieć tylko chęci. Każdego przyjmujemy jak członka rodziny, ponieważ każda nowa osoba, która dołącza do zespołu musi najpierw poczuć, że jest mu z nami dobrze, wtedy zostaje na dłużej.
Czy młodzież chętnie dołącza?
Jak już ktoś połknie bakcyla, to się go nie odpędzi. Czyli najpierw jak przychodzi taki młody, to zaczynamy tańcami nowoczesnymi, żeby go zachęcić. Kiedy już zaczyna się kiwać, to wtedy pokazujemy mu najłatwiejszy krok z tańca. A jeszcze jak się jakaś dziewczyna mu spodoba, to już nie ma siły, musi zostać. Ja już nie zliczyłabym ile małżeństw powstało w zespole, ile rozstań. To jest naprawdę rodzina, która liczy czterdzieści lat.
Wszyscy członkowie rodziny przyjadą na jubileusz?
Boję się, że teatr będzie pękał w szwach, już mamy ponad setkę zgłoszeń samych tych „absolwentów”, którzy kiedyś byli w zespole, nie licząc aktualnego składu. Ale jakoś spróbujemy się pomieścić. A program koncertu jubileuszowego będziemy jeszcze powtarzać 7 grudnia, ponieważ jest tak wielkie zainteresowanie. W programie będzie między innymi duże widowisko „Wesele spiskie”, w całości opracowane przez mojego syna, Wojciecha Skiślewicza. On jest teraz głównym choreografem zespołu i bardzo dobrze go prowadzi. Jestem z niego naprawdę dumna i szczęśliwa, bo ja za bardzo lubię swój zawód i jakbym widziała, że on coś źle robi, to bym się wtrącała i przeszkadzała wręcz. A tak, bardzo się cieszę, że zespół pod jego kierownictwem tak pięknie się rozwija.
Rozmawiała: Aleksandra Furtak