Jest taki żołnierski przepis na kompot: rozpuścić landrynkę w wiadrze wody i w ten sposób uzyskany koncentrat wlać do wiadra wody.
No to okazało się dziś, że stoi przede mną takie właśnie zadanie – z landrynki przyrządzić cysternę kompotu, albo dokładniej mówiąc – z pół metra fioletowej tkaniny w groszki zrobić bogatą kolekcję wyrobów w kolorze lawendy, kolekcję na tyle dużą, aby ładnie komponowała się w oknie wystawowym wielkim jak Plac Defilad. Klientka znała wcześniej tę tkaninę i właśnie tę sobie wymarzyła. Nie znała jednak zasady, że wszystko co dobre na świecie kiedyś się kończy. A gdy się kończy – zwłaszcza tkanina – jest potem nie do dostania. I wbrew temu, co twierdzi Oliśka, że nie ma takiej rzeczy na świecie, której nie można by wymusić płaczem, jest to jedna z tych sytuacji, gdzie wyszlochać można choćby i cały Indyjski Ocean, a skutek i tak będzie żaden.
Trudność zadania polegała więc na tym, aby nie zbyć klientki z niczym, i aby płynnie i w miarę bezboleśnie przejść z realizacją zlecenia od opcji „nie da się” do opcji „coś wymyślę”. Taką oto wysoką poprzeczkę stawiają czasem klienci. I można by się zżymać, odwracać plecami, mówić „to niemożliwe”, stroić fochy lub pokazywać siłę charakteru. Wszystko to jednak na nic, gdy nie chce się stracić klienta. Bo gdy klient dostanie to, czego oczekuje, jest zadowolony. A jeśli jest zadowolony, to wciąż wraca…
Beata Norbert
Po piękne drobiazgi zapraszamy do sklepu Beaty Norbert: www.zapachydoszafy.na.allegro.pl