Moje podejście do pecha jest dość ambiwalentne. Bo niby z jednej strony się zabezpieczam: robię białoruskie lalki spełniające życzenia, kiedy czuję, że mogą mnie wspomóc w moich zmaganiach. Chwytam za guzik, gdy widzę kominiarza. Nie nadeptuję na linię, gdy tylko mogę sobie pozwolić na gapienie się pod nogi.
Z drugiej zaś strony – gdy ktoś narzeka, że nie może zapamiętać mojego adresu, tłumaczę mu, że przecież 13/7 to same szczęśliwe numery. Gdy stoję przed zamkniętym szlabanem, prognozuję sobie w myśli: „jeśli pociąg przejedzie z lewa do prawa, będę miała szczęśliwy dzień, gdy przejedzie odwrotnie – się nie liczy.”
No i koty… Podobno te czarne przynoszą pecha. A ja, nie dość, że mam pod dachem czarnulca, to jeszcze niedawno wprowadziłam do rodziny małego rudzielca. A z rudymi wiadomo jak jest – spośród dwóch takich, trzy to prawdziwe fałszywce.
Póki co jednak żyję, mam się dobrze. Koty również mają się dobrze. Pomijając nieliczne napady alergii domowników, można powiedzieć, że egzystujemy w pełnej symbiozie, a sprawa tego domniemanego pecha to chyba jakaś okrutna plotka. Opiekuję się takimi z dużym poświęceniem. Pieszczę, karmię, tarmoszę i wybaczam to, że co jakiś czas na terytorium, którym póki co jeszcze ja zarządzam, z lubością przeprowadzają rekonstrukcję bitwy pod Waterloo.
Beata Norbert
Po piękne drobiazgi zapraszamy do sklepu Beaty Norbert: www.zapachydoszafy.na.allegro.pl