Giełda Staroci, Numizmatów i Osobliwości nazywana potocznie giełdą staroci albo po prostu starociami właśnie skończyła 40 lat. Uczciły to dziś tłumy poszukiwaczy pięknych przedmiotów z zaklętą w nich historią.
Jubileusz o mały włos przeszedłby niezauważony, gdyby zlekceważyć usłyszane gdzieś twierdzenia Mariusza Barcickiego, pasjonata historii Świdnicy, że giełda powstała w połowie lat siedemdziesiątych.
Pamiętam, że inicjatorką była śp. Krystyna Juszkiewicz, pasjonatka sztuki medalierskiej – przypomina sobie Mariusz Barcicki, zapytany przez Świdnica24.pl o początki giełdy – i że giełda była organizowana raz do roku w Lapidarium. Na początku trafili na nią ci, którzy co czwartek handlowali starzyzną na świdnickim targowisku.
Nieocenione są źródła pisane, wystarczyło sięgnąć po Roczniki Świdnickie i publikowaną w nich kronikę miasta.
Pierwsza wzmianka została umieszczona pod datą 28 maja w roku 1977. Danuta Sajdak, autorka kroniki napisała, że odbyły się targi artystyczne i to po raz drugi. Wpis 23 maja w następnym roku nie pozostawiał już wątpliwość: w Świdnicy handlowano starociami na corocznej giełdzie nazwanej właśnie targami artystycznymi. Zatem trzeba przyjąć, że pierwsza giełda staroci miała miejsce w 1976 roku a kolejne odbywały się już regularnie raz do roku, podczas Świdnickiego Maja, imprezy która zapoczątkowała dzisiejsze Dni Świdnicy.
Szukając potwierdzenia daty narodzin świdnickich staroci przekonałem się jak bardzo zawodna jest ludzka pamięć.
Zaczęło się od obrazów, znaczków, monet i medali, ale nie pamiętam, który to był rok – mówi Andrzej Huszcza, od siedmiu lat na emeryturze, wcześniej przez 32 lata elektryk-oświetleniowiec w Świdnickim Ośrodku Kultury. – Na pewno było to za rządów dyr. Cichonia. Raz do roku, w maju, podczas Świdnickiego Maja na rynku stawał śliski słup z kapeluszem na górze, na który wspinali się tacy różni dla nagrody. Przyjeżdżała wata cukrowa i rozstawiały się malutkie stoliki z monetami i podobnymi drobiazgami.
Andrzej Huszcza (na zdjęciu) pamięta, że giełda zaczęła być organizowana raz w miesiącu na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych: w lecie sprzedawcy rozkładali się przed wejściem do teatru, w zimie chowali się do środka. Ja chodziłem i zbierałem po dwa złote, bo tyle kosztował bilet, niezależnie od wielkości stoiska.
Skromne plakaciki anonsujące comiesięczną giełdę pamięta pracująca w ŚOK od 1984 roku Bożena Kuźma.
W wypromowaniu świdnickiej giełdy pomogła inflacja, która przyszła pod koniec lat osiemdziesiątych. Nasza giełda była już znana, głównie z tego, że trafiały się tu okazje. Tłumy kupujących ściągały tłumy sprzedawców.
Towar był wyrywany handlarzom prosto z bagażnika, ludzie lokowali pieniądze w antykach – wspomina Andrzej Huszcza – a pojawiający się od czasu do czasu na giełdzie Niemcy, którzy płacili markami byli najlepszymi klientami. W podcieniach teatru urzędowali opłacani przez ŚOK rzeczoznawcy, jeden od malarstwa, drugi od zegarów i za darmo można było zasięgnąć ich bardzo wstępnej ekspertyzy.
Na początku lat dziewięćdziesiątych zmieniły się podstawy ekonomiczne giełdy. Sprzedawcy opłacają uchwaloną przez Radę Miasta opłatę targową, która jest odprowadzana do miejskiej kasy. Przełom stuleci przynosi tak duże zainteresowanie sprzedawców świdnicką giełdą, że samochody z towarem ustawiają się od sobotniego popołudnia na okolicznych ulicach oczekując na wjazd do Rynku.
W latach siedemdziesiątych pomysły rodziły się w gronie ludzi, którzy ze sobą rozmawiali, dyskutowali – wspomina Laura Kołcz, wtedy pracownik Wydziału Kultury Urzędu Miasta. – Czasem przy kawie, czasem przy wódeczce. Ale zawsze w tym gronie musiał być jakiś pasjonat, który do swojej pasji potrafił pociągnąć i przekonać resztę. A potem już sprawy toczyły się jak lawina, dołączali kolejni ludzie, włączały się instytucje i zakłady pracy a partyjni propagandyści dorabiali ideologiczną łatkę.
Pani Laura wspomina pomysł na zagospodarowanie dawnego lapidarium – dziś dziedziniec zajmowany przez restaurację – wystawą kwiatów, ale początków giełdy nie może sobie przypomnieć. Musiał być ktoś kto kolekcjonował stare przedmioty – przypuszcza.
Kiedyś prowadzona była kronika Świdnickiego Ośrodka Kultury, w której pewnie znalazłyby się zapisy wprost mówiące o tym, jaka była geneza świdnickich staroci i kiedy dokładnie zmieniono częstotliwość organizowania giełd. Kronika jednak zaginęła.
Być może odnajdzie się kiedyś wśród staroci na świdnickim Rynku.
/wrt/