3-letni Adaś* podczas zabawy z siostrą doznał niefortunnego urazu. Prawa ręka zwisła bezwładnie, nie dał się dotknąć, płakał. Był poniedziałkowy wieczór, rodzice z chłopcem natychmiast pojechali szukać pomocy na oddziale ratunkowym świdnickiego szpitala. Na triażu przypadek został zakwalifikowany jako najniższy priorytet. Na tablicy wyświetlił się czas oczekiwania – 4 godziny. Po pięciu i braku pomocy rodzina zrezygnowała. „Pozostawienie tego bez komentarza i zgłoszenia oznaczałoby cichą zgodę, a ja się nie zgadzam, aby pozostawiać 3-letnie cierpiące dziecko bez opieki i empatii.” – napisała matka dziecka w zażaleniu, skierowanym do Jana Marszałka, lekarza kierującego Szpitalnym Oddziałem Ratunkowym w Świdnicy. Pismo ma trafić również do Rzecznika Praw Pacjenta.
„30.09.2024 r (poniedziałek) synek na skutek niefortunnej zabawy z siostrą doznał urazu prawej ręki. Bardzo płakał, nie poruszał ręką, nie chciał ściągnąć kurtki, trzymał jak nigdy zgiętą rękę przy ciele, co dało nam do zrozumienia, że stało się coś złego i musimy natychmiast szukać pomocy lekarskiej dla synka. Ponieważ były to godziny mocno popołudniowe a sytuacja była nagła, zrozumiałe i logiczne było dla nas, abyśmy udali się na Szpitalny Oddział Ratunkowy w Świdnicy, aby szukać kwalifikowanej i profesjonalnej pomocy dla synka, który cierpiał z bólu. I to, jak się okazało, był wielki błąd, którego jako mama dwójki dzieci, mieszkanka naszego miasta nigdy więcej postaram się nie popełnić i jeżeli będę musiała otrzymać nagłą pomoc medyczną, udam się do innej jednostki.” – pisze matka Adasia.
„Szpitalny oddział ratunkowy, tzw. SOR, to wyodrębniona komórka organizacyjna szpitala, w której personel medyczny udziela świadczeń zdrowotnych osobom w stanie nagłego zagrożenia zdrowotnego. Każdy zgłaszający się na SOR powinien zostać przyjęty” – przypomina Rzecznik Praw Pacjenta. By jednak na oddział nie zgłaszały się osoby, które mogą poczekać na wizytę w placówce podstawowej opieki zdrowotnej lub trafić do nocnej i świątecznej opieki zdrowotnej, w tym roku zostały wprowadzone nowe przepisy dotyczące segregacji pacjentów. Już podczas triażu ratownik medyczny, pielęgniarka systemu lub lekarz systemu mogą podjąć decyzję, gdzie pacjenta należy skierować, bez oczekiwania na kontakt z lekarzem dyżurnym SOR.
Adaś został skierowany na SOR.
„Zgłosiliśmy się na oddział o godz 18:00, gdzie w rejestracji opisaliśmy ze szczegółami sytuację – że jest to zdarzenie nagłe, że syn został mocno pociągnięty za rękę, nie porusza nią, zwija się z bólu, płacze, nie da dotknąć ręki i że najprawdopodobniej ma uraz łokcia i potrzebujemy konsultacji ze specjalistą, aby obejrzał rękę. Byliśmy przerażeni wizją nadchodzącej również nocy i brakiem pomocy w innym miejscu. Pani w rejestracji widziała bezpośrednio dziecko i jego płacz. Poinformowała nas z góry, że gdyby coś się działo z ręką to i tak zostanie skierowane na Wrocław, ale żebyśmy zostali, to ktoś obejrzy rękę, może zrobi zdjęcie i “się okaże, co dalej”.
Jak się okazało, na tej podstawie zostaliśmy zakwalifikowani jako najniższy z możliwych priorytetów z czasem oczekiwania już na wstępie, jak tablica informacyjna poinformowała – minimum 4 godziny (pomijam fakt, że tablica nie ma nic wspólnego z realnym czasem – nawet przybliżonym i się w ogóle nie aktualizuje). Syn w związku z urazem został przypisany do jednego jedynego ogólnego dyżurującego lekarza – chirurga razem z wszystkimi innymi nagłymi lub mniej nagłymi przypadkami, wszystkimi dorosłymi osobami.” – opisuje pani Anna*.
Rodzice z płaczącym synem usiedli w poczekalni. Jak relacjonuje pani Anna, na początku oczekujących nie było wielu, z czasem ludzi zaczęło przybywać.
„My nie byliśmy kompletnie przyjmowani ani brani pod uwagę i jak się okazało, było tak przez kolejnych 5 godzin. Tak, przez 5 godzin do godziny 23:00 syn nie otrzymał jakiekolwiek pomocy. Co więcej, 5 godzin nikt do płaczącego, nieruszającego ręką syna nie podszedł nawet, aby zweryfikować czy to coś poważnego, czy może rodzice przesadzają. Mijały kolejne godziny i byli przyjmowani bardzo powoli kolejni pacjenci, a my nadal oczekiwaliśmy i choć dla nas zrozumiałe, że Szpitalny Oddział Ratunkowy zajmuje się ratowaniem życia i zdrowia i że pierwszeństwo mają przypadki nagłe, przyjazdy karetek, pacjenci w zagrożeniu życia – takich przypadków w ciągu 5 godzin były 2. Pozostały czas oczekiwania to przyjmowanie innych pojedynczych pacjentów dorosłych np. prawdopodobnie ze zwichniętą kostką. Nasz syn nadal pozostawał jako najniższy możliwy priorytet i w kolejce w ogóle kompletnie się nie przesuwał.” – relacjonuje matka chłopca.
Po czterech godzinach rodzice wrócili do recepcji i poprosili o pomoc, pytając, czy ktokolwiek mógłby po prostu zweryfikować, czy uraz wymaga pomocy we Wrocławiu, w szpitalu, który ma oddział chirurgii dziecięcej. Usłyszeli, że nic nie da się zrobić. Zostali odesłani do poczekalni. – „Pomijam brak empatii – być może panie zostały już jej pozbawione po latach pracy, i nie bolałoby to tak, gdyby uraz dotyczył osoby dorosłej, ale w przypadku dziecka nie mieściło nam się to w głowie” – pisze pani Anna i dodaje, że lekarza w gabinecie nie było przez kolejną godzinę ich oczekiwania.
Ojciec chłopca próbował poprosić o pomoc dyżurującą pediatrę. – „Pani doktor powiedziała, że ona nie będzie oglądać syna, bo ona nie chirurg, nie zatrzymując się przy nas nawet na sekundę” – relacjonuje mama Adasia.
„Personel widział mnie z synem, który zasnął na mnie z wycieńczenia, jak go tulę i kołyszę na krześle w poczekalni i bez mrugnięcia okiem nawet do nas nie podszedł. Po 5 godzinach czekania, całkowitej bezsilności i nieuzyskaniu kompletnie pomocy ani zainteresowania, podjęliśmy jak na rodziców drastyczną decyzję i opuściliśmy oddział – informując panią w rejestracji, że rezygnujemy z otrzymania pomocy, ponieważ nie widzimy żadnych szans na jej otrzymanie na tym oddziale. I że w naszej opinii sytuacja może nie byłaby tak bulwersująca, gdyby nie cierpiące 3-letnie dziecko w nagłym urazie. Syn cierpiał przez całą noc, budząc się co chwilę z bólu” – opisuje świdniczanka.
Rodzice fachowej pomocy szukali jeszcze przez kilka godzin, bez powodzenia próbując dostać się do chirurga w świdnickich przychodniach, który mógłby przyjąć chłopca od razu, a nie za kilka dni czy tygodni. Ostatecznie trafili do Wrocławia, gdzie lekarz polecony przez znajomych przyjął dziecko natychmiast. Jak się okazało, Adaś doznał zwichnięcia głowy kości promieniowej prawej (wyskok z więzadła obrączkowatego) łokcia. Nastawienie zajęło lekarzowi minutę.
„Proszę się zastanowić, czy tak państwo wyobrażają sobie funkcjonowanie swojego oddziału i postępowanie personelu w przypadku dzieci? Bo tamtej nocy jako mamę nie interesowały mnie państwa dofinansowania do sprzętu, ilość dostępnych lekarzy, zarobki personelu. Interesowała mnie empatia i otrzymanie pomocy w nagłym przypadku, co jest kluczowym zadaniem państwa oddziału. Bo choć świadomi, że nie każdy może otrzymać nagłą pomoc i to normalne, że wszyscy inni również jej oczekują i czekają w kolejce nie spodziewaliśmy się jednak, że przez 5 godzin kolejnych jej nie znajdziemy. A gdybyśmy nie podjęli decyzji o opuszczeniu oddziału o godzinie 23:00, kto wie, może tak czekalibyśmy do porannego obchodu. Pozostawiam to do Państwa oceny.” – kończy zażalenie do szefa SOR matka Adasia.
„W związku z wystąpieniem w sprawie zażalenia Pani (…) pragniemy poinformować, że zawiadomienie o zdarzeniu wpłynęło już do SPZOZ w Świdnicy także bezpośrednio od matki dziecka. Sprawa rozpatrywana jest w trybie skargowym. Aktualnie prowadzona jest wewnętrzna procedura, mająca na celu wyjaśnienie okoliczności opisanego zdarzenia. O wynikach postępowania poinformujemy zainteresowane osoby oraz Państwa niezwłocznie, z zachowaniem ustawowego terminu na rozpatrzenie skargi.” – poinformowała Urszula Bura, starszy specjalista Działu Organizacji i Rozliczeń świdnickiego szpitala.
Agnieszka Szymkiewicz
*imiona zostały zmienione