Dla wielu debata zorganizowana przez Swidnica24.pl przy współpracy Gazety Wyborczej była jak spotkanie Dawida z Goliatem, przy czy w tym przypadku Goliat to kobieta. 18 kwietnia naprzeciw siebie stanęli niedawni koalicjanci, a dziś rywale w walce o urząd prezydenta Świdnicy, Beata Moskal-Słaniewska z Nowej Lewicy i Jan Dzięcielski z Platformy Obywatelskiej. Nie obyło się bez prób manipulowania faktami i niskich chwytów.
Beata Moskal-Słaniewska nie uczestniczyła w dotychczasowych debatach, organizowanych przez Swidnica24.pl przy udziale innych mediów. Tak było w 2018 roku i przed I turą wyborów samorządowych 2024. W obu przypadkach nie odpowiedziała na zaproszenie.
Przed II turą obecnych wyborów zainteresowanie debatą wyraził komitet Beaty Moskal-Słaniewskiej, ona sama w rozmowach nie uczestniczyła. Od początku z gorącym sprzeciwem spotkał się zamiar zorganizowania debaty otwartej, z udziałem publiczności. Swidnica24.pl miała już zarezerwowaną aulę przy ul. Pionierów Ziemi Świdnickiej na ponad 300 miejsc. Protestował pełnomocnik KWW Beaty Moskal-Słaniewskiej Michał Zastawny twierdząc, że nad publicznością nie da się zapanować. Jan Dzięcielski żadnych warunków nie stawiał. Ostatecznie w niemal sterylnych warunkach debata odbyła się w sali wynajętej w Centrum Organizacji Pozarządowych, choć wiele do życzenia pozostawia zachowanie osób, zaproszonych przez KWW Beaty Moskal-Słaniewskiej.
Można było zakładać, że znakomita mówczyni, mająca za sobą cały aparat urzędniczy, który mógł przygotować dowolne dane z ostatnich 10 lat, dosłownie pożre kontrkandydata, który mimo doświadczenia w samorządzie (przewodniczący Rady Miejskiej), ani takich umiejętności krasomówczych, ani takiego wsparcia nie ma. Debata tymczasem była bardzo wyrównana, z tym, że Beata Moskal-Słaniewska dopuściła się brzydkiego chwytu. Zaskakująco słabe było też podsumowanie w wykonaniu obecnej jeszcze prezydentki, które mogło się podobać tylko najwierniejszym zwolennikom, a zaskakująco dobre znacznie słabszego mówcy Jana Dzięcielskiego.
Biuletyn za 100 tysięcy złotych? Serio?
Współprowadząca debatę Agneszka Dobkiewicz z Gazety Wyborczej na początek zapytała o przyszłość biuletynu „Moja Świdnica”, który wprost nazwała tubą propagandową władz i o otwartość na media, także te ostro krytykujące władzę.
Beata Moskal-Słaniewska zaczęła od końca: „Krytyka a krytykanctwo to dwa różne pojęcia, manipulacja a rzetelny przekaz to też dwie zupełnie różne rzeczy. Jeżeli szanujemy się nawzajem, jeżeli z drugiej strony, ze strony mediów mimo trudnych twierdzeń, mimo trudnych pytań jest szacunek, to my również zachowujemy się z szacunkiem”.
Beata Moskal-Słaniewska od marca 2017 roku, od publikacji artykułu „Świdnicki przedsiębiorca, mąż prezydent Świdnicy, przez lata był tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa”, nie rozmawia z portalem Swidnica24.pl. Nie udziela wywiadów, komentarzy, nie odpowiada na pytania podczas konferencji prasowych. Zakazała udzielania informacji wszystkim urzędnikom. Portal otrzymuje odpowiedzi, zwykle bez komentarza, od rzecznika prasowego wyłącznie drogą e-mail. Dziennikarze nigdy nie uchybili godności Beaty Moskal-Słaniewskiej, zawsze jako urzędująca prezydent była traktowana z szacunkiem i nie miała powodu, by np. złożyć pozew do sądu o naruszanie dóbr osobistych. Jedyną w ciągu 10 lat sprawę o sprostowanie przegrała.
Ubiegająca się o reelekcję prezydentka w dalszej części odpowiedziała na pytania o biuletyn, wydawany przez Miejską Bibliotekę Publiczną: „Biuletyn dedykowany jest przede wszystkim osobom, które są wykluczone informatycznie, które wciąż korzystają z mediów tradycyjnych. Tak był tworzony, nie jest tubą propagandową, informuje o bieżących sprawach miasta, bardzo dużo miejsca poświęca sprawom organizacji pozarządowych, kultury, sportu, pisze o wszystkim tym, co interesuje mieszkańców, a kosztuje 100 tysięcy rocznie, wobec budżetu, który dziś wynosi 360 milionów złotych, nie jest kwotą zbyt wielką jak na potrzebę zaspokojenia informacji dedykowaną starszym osobom.”
Biuletyn nie jest dedykowany wyłącznie osobom wykluczonym informatycznie, bowiem ma swoją wersję elektroniczną pod tą samą nazwą i z tymi samymi treściami. Nie jest prawdą, że nie jest tubą propagandową. Biuletyn zawiera wyłącznie treści pozytywne dla władzy, nie ma tu za wiele miejsca dla opozycji, nie ma tekstów krytycznych, trafiają tu treści stricte polityczne związane głównie z ugrupowaniem Nowa Lewica. Beata Moskal-Słaniewska podała, że biuletyn kosztuje zaledwie 100 tysięcy złotych i wskazała wprost na budżet miasta. To nie jest prawda. 100 tysięcy złotych, a dokładnie 103.965,75 zł w tym roku podatnicy z budżetu miasta zapłacą firmie Weber Group za sam kolportaż wersji papierowej „Mojej Świdnicy. Biuletyn informacyjny Miejskiej Biblioteki Publicznej jest za pieniądze świdniczan rozwożony po całym powiecie świdnickim. Prezydent nie podała, ile kosztuje druk 15 tysięcy egzemplarzy gazety, co jest liczbą ogromną jak na zaledwie 49-tysięczne miasto. Gazety walają się po korytarzach budynków, leżą przy śmietnikach, były nawet wyrzucane całymi paczkami w Parku Strzelnica. Biuletyn udający gazetę tworzą osoby, które specjalnie w tym celu zostały zatrudnione w MBP, ale nigdy nie udało się od dyrektorki placówki uzyskać informacji, ile kosztują ich pensje, bo mają mieć znacznie szerszy zakres obowiązków. Jaki, tego nie ujawniła. Redakcja korzysta z pomieszczeń biblioteki, ze sprzętu biblioteki. Wszystko jest wpuszczone we wspólny budżet i pięknie się rozmydla. Biuletyn pozyskuje reklamy np. od spółek miejskich, a nawet płatne zlecenia z… Urzędu Miejskiego (w 2023r. było to 4 428 zł). Nikt przez ostatnie 6 lat rzetelnie i uczciwie nie podał faktycznych kosztów wydawnictwa.
Być może prezydentka miała na myśli koszty miesięczne? Niestety, nie doprecyzowała.
Dlaczego upadła koalicja?
Jedną z najciekawszych części debaty była wymiana pytań wzajemnych, a zaczęło się od kwestii niedawnej jeszcze koalicji radnych z komitetu prezydentki i radnych KO. Beata Moskal-Słaniewska przytoczyła fragment opinii Koalicji Obywatelskiej do budżetu miasta, w której wymienione zostało 5 inwestycji przewidzianych do realizacji na wniosek klubu KO i dodała, że ze zdziwieniem przeczytała w mediach społecznościowych o przyczynie zerwania koalicji ze względu na brak realizacji wniosków KO. Jan Dzięcielski odpowiedział listą 24 wnisków, z których de facto do dzisiaj zrealizowano tylko dwa.
O kolejnym wątku w Gazecie Wyborczej napisała Agnieszka Dobkiewicz: „Jan Dzięcielski wypomniał kontrkandydatce, że mimo zgodny wojewody, nie otwarła w mieście Biura Paszportowego, o co wnioskował.
– To dlatego, że ja o to prosiłem? – pytał.
Moskal-Słaniewska wyjaśniała: – Mam dla pana taką słodko-gorzką informację. O utworzeniu biura paszportowego rozmawiałam po wyborach z merytorycznym wicewojewodą, który odpowiada za te sprawy. Nazywa się Jacek Protasiewicz. Gdy dochodziliśmy do finału, no niestety, przestał być wicewojewodą i sprawa znów jest w zawieszeniu. Więc ufam, że pan, niezależnie jako prezydent czy radny porozmawia z głównym wojewodą, żeby do pomysłu wrócić (…) Los sprawił, że pan Protasiewicz wicewojewodą już nie jest.
Nie da się nie odebrać nawiązania do sprawy Jacka Protasiewicza, (który wywołał w ostatnim czasie ogólnopolski skandal swoimi niestosownymi wpisami w mediach społecznych, za co został odwołany przez premiera), jako rewanżu wymierzonego w Koalicję Obywatelską, która Beatę Moskal–Słaniewską w tych wyborach po raz pierwszy nie popierała i wstawiła swojego kandydata.
Trudno uznać też tę wypowiedź za merytoryczną, co dziwi, bo na pytania dziennikarzy prezydentka odpowiadała merytorycznie i ciekawie.”
Niski chwyt, zaskakujący finał
Podczas ustaleń dotyczących zasad debaty jasno zostało powiedziane i zaakceptowane przez obie strony, że nie będą poruszane tematy dotyczące życia prywatnego. Tymczasem Beata Moskal-Słaniewska w swoim pytaniu odniosła się do tego, gdzie mieszka Jan Dzięcielski i gdzie do szkoły chodzą jego dzieci. Jan Dzięcielski odparował – Jeśli idzie o dotykanie mojej rodziny, to jest nie fair. Pani prezydent zmieniła zasady debaty, nie mieliśmy rozmawiać o sprawach prywatnych.
Dzięcielski przez całą debatę podkreślał, że Świdnica potrzebuje zmiany, Beata Moskal-Słaniewska twierdziła, że nie zmiany, ale dobrej kontynuacji. Ostatnie 1,5 minuty na wolną wypowiedź skoncentrowała na hasłach, które mogą trafić do i tak już przekonanych do niej wyborców. Zaskakująco skończyła mowę w trzeciej osobie, zachęcając : „Oddajcie głos na bardzo dobrego prezydenta Beatę Moskal-Słaniewską”.
Jan Dzięcielski w atut obrócił swoje słabości: „62 procent mieszkańców w I turze pokazało, że chce innego prezydenta. Nie będę konkurował z panią prezydent w rozmowie, bo jest bardzo dobrym mówcą. Ja jestem inżynierem, menadżerem, gospodarzem. Świdnica potrzebuje gospodarza, nie celebryty.”
Agnieszka Szymkiewicz
[email protected]
Zapraszamy do obejrzenia najciekawszych fragmentów debaty: