Równo ułożone pędzle, szpachle, słoiki i tuby z farbami, a obok w idealnym porządku i chronologii ustawione dziesiątki pucharów. W pracowni Franciszka Jowika w Śmiałowicach niedaleko Świdnicy panuje nieskazitelny ład. – Najwięcej czasu zajmuje szukanie rzeczy. W moim życiu jest tyle pasji i wyzwań, że nie ma miejsca na bałagan – mówi ze śmiechem artysta i mistrz kolarski, który nawet na moment nie zwalnia tempa, zdobywając kolejne trofea sportowe i podejmując nowe wyzwania artystyczne. Wyjątkowy mieszkaniec powiatu świdnickiego właśnie szykuje nową wystawę, a o swoich pasjach opowiada w pracowni położonej niedaleko urokliwych przełomów rzeki Bystrzycy.
Franciszek Jowik ma 69 lat, urodził się w Szczawnie Zdroju, jest absolwentem klasy sportowej IV LO w Wałbrzychu. Służył w elitarnej jednostce niebieskich beretów, zawodowo uprawiał kolarstwo szosowe, zdobył uprawnienia trenerskie. Przez kilkanaście lat mieszkał w Pszennie, a obecnie jest mieszkańcem Śmiałowic w gminie Marcinowice. Od trzech lat towarzyszy mu pies Chiko.
– Co było pierwsze? Pana pasja do sportu czy artystyczna?
– Pasja do sportu. Wywodzę się z rodziny sportowej, tata był piłkarzem, nawet w jednym klubie „Orlęta Lwów” grywał z ikoną polskiej piłki, późniejszym trenerem Kazimierzem Górskim. Odziedziczyłem pasję do sportu w genach. Zaczynałem od piłki nożnej, potem przez sztuki walki wschodnie aż do kolarstwa. Po drodze zrodziła się pasja artystyczna.
– A stało się to w klasie sportowej…
– Tak. Uczęszczałem do IV Liceum Ogólnokształcącego w Wałbrzychu o profilu sportowym. Tam na potrzeby zespołu big-beatowego, jak to się wtedy mówiło, trzeba było namalować plakat zapowiadający występ. Zachęcili mnie do tego koledzy, którzy stwierdzili, że lepiej maluję niż gram na instrumencie. Tak to się zaczęło i trwa do dzisiaj. Sport i sztuka szły równoległymi torami, choć na kilka lat przerwę w uprawianiu sportu wymusiła kontuzja. Później, w wieku już dojrzałym, zacząłem uprawiać kolarstwo na poziomie wyczynowym w Klubie Górnik Wałbrzych, a po zakończeniu kariery zawodowej, co ograniczały przepisy dla zawodników kończących 40 lat, uprawiałem i nadal uprawiam sport amatorski. Pasja kolarska trwa już ponad 40 lat.
– W pracowni ściany zapełniają półki z pucharami i medalami. Które z licznych sukcesów sportowych są dla pana najważniejsze?
– Najistotniejsze dla mnie jest to, że w tej pasji trwam tyle lat, ponieważ kolarstwo jako dyscyplina sportu wytrzymałościowa to naprawdę ciężki kawałek chleba. Największym sukcesem w zawodach jest w mojej ocenie czwarte miejsce w Pucharze Świata w Kirchdorf w Tyrolu, w roku 2007. Tam udało się być krok od podium, było to duże osiągnięcie, bo startowała cała śmietanka. Mam też kilka medali z Mistrzostw Polski, tytuły drużynowego Mistrza Polski. W ubiegłym sezonie, 2023, zdobyłem tytuł Mistrza Polski Amatorów. Poza tym zajmowałem miejsca w pierwszej dziesiątce , piętnastce w mistrzostwach świata, zawodach masters. Jest też kilka zwycięstw w prestiżowych zawodach kolarskich Via Dolny Śląsk, w których uczestniczy w różnych kategoriach nawet ponad tysiąc zawodników.
– Mistrz dwóch kółek to jedno, a drugie to mistrz pędzla i innych, najróżniejszych narzędzi malarskich. Trzeba jeszcze dodać do tego rzeźbiarstwo…
– Zaczynałem swoją przygodę ze sztuką od rzeźby. Były to czasy odległe, lata 70-80.XX wieku. W tym czasie tworzyłem w bardzo trudnym materiale, jakim jest drewno. Tam nie ma miejsca na błędy. W obrazie defekt zawsze można zamalować, a w rzeźbie dokleić – nie bardzo. Klika ładnych i w miarę wartościowych prac udało mi się stworzyć. Z tych bardziej znaczących wszystkie są poza granicami kraju. Przyjeżdżali Niemcy, Austriacy, Szwajcarzy. Trudno było nadążyć…
– Prac malarskich w pana pracowni jak na lekarstwo, a przecież, z tego co wiem, pan bardzo dużo tworzy w najróżniejszych technikach i stylach. Gdzie się podziały obrazy?
– Ostatnia kolekcja została zakupiona przez przedsiębiorcę z Wybrzeża, ponad 30 prac. Przypadek bardzo miły dla mnie, bo będąc w ubiegłym roku w Mielnie w apartamentowcu zobaczyłem na ścianie w pokoju swoje prace. Przedostatnia wystawa, również ponad 30 prac powędrowała do małżeństwa zajmującego się biznesem. Czasem więc po prostu prace udaje się sprzedać osobom zainteresowanym, a dla twórcy jest to bardzo budujące.
– Jakie tematy pana najbardziej interesują?
– Zaczynając przygodę z malarstwem opierałem się na malarstwie bardzo tradycyjnym. Wzorowałem się na mistrzach holenderskich. T były sceny rodzajowe, sakralne, portrety, krajobrazy, ale z biegiem lat, szkoląc się zacząłem poszukiwać. Interesuje mnie to, co jest nowe, inne i tak już od kilkunastu lat odnajduję się w surrealizmie, w abstrakcji i sztuce nowoczesnej. Mam dusze podróżnika, lubię przygodę, nieznane, lubię okrywać nowe rzeczy i tworzyć nowe rzeczy. Dorobiłem się swojego stylu, nawet warsztat mój techniczny opiera się na tym, że na bazie farb olejnych i akrylowych tworzę swoje własne techniki, używam różnych narzędzi i materiałów. Posługuję się nie tylko pędzlem, ale i szpachelką, gąbką. Tworzyłem również w technice acrylic pouring, to metoda, gdzie wylewamy farby na płótno i poprzez balansowanie blejtramem uzyskujemy bardzo ciekawe i kolorystycznie, i przestrzennie, formy.
– Niedługo będzie można zobaczyć w Świdnicy pana najnowsze prace.
– Zapraszam w sobotę 20 stycznia o godzinie 17.00 do wieży ratuszowej. To miejsce wyjątkowe ze względu na swoją historię, a dla mnie z powodu gościnności. Bedzie to już moja piąta wystawa w sercu miasta. Tytuł wystawy „Za horyzontem zdarzeń i barw”. Nie chciałbym zbyt wiele zdradzać, warto zajrzeć do Wikipedii i sprawdzić, co znaczy horyzont zdarzeń. Dla mnie zbiór najnowszych obrazów to dalsze poszukiwanie i odkrywanie świata, tym razem sięganie do teorii czarnych dziur. Nikt nie wie, co za nimi jest! To duże pole do interpretacji dla mnie, i mam nadzieję, że także dla odbiorców mojej twórczości.
Agnieszka Szymkiewicz
[email protected]