W piątkowy poranek w Zagrodzie Kraszowickiej było wyjątkowo cicho, nie licząc donośnego głosu Wiktorii, która wraz z bratem bliźniakiem Daniłą, mamą i babcią znalazła tu schronienie. Oni zostaną dłużej, dla innych gości to przystanek. To tu zrodziła się idea, by połączyć siły i zgrać wielu ludzi, którzy od 24 lutego, od pierwszego dnia wojny angażują się na wielu „frontach”.
Na pytanie, jak się macie, Irena odpowiada „dużo dobre”. Gdyby nie Gosia i Andrzej, nie wie, gdzie podziałaby się ze swoimi czteromiesięcznymi dziećmi. Kraszowicka Zagroda dziś stała się domem przechodnim dla osób uciekających przed wojną w Ukrainie, które natychmiast potrzebują schronienia. Ale prawdziwe centru jest w przestrzeni wirtualnej.
– Zebrała się grupa przyjaciół i znajomych. Każdy ma jakąś wiedzę i umiejętności, a w związku z tym, że nie wiążą nas żadne procedury, jesteśmy w stanie działać szybko, szybko reagować – mówi Andrzej Hercuń, który nazywa siebie głosem całej, liczącej około 80 osób grupy. I chce, by to bardzo mocno wybrzmiało – Od pierwszego dnia wojny pracujemy wspólnie z Ukraińcami. To nie jest tak, że Polacy coś zorganizowaliśmy, jest nas „fity fifty”.
Skąd Ukraińcy? – Z nami mieszka małżeństwo z Charkowa, od zeszłego roku. Jesteśmy już jak rodzina. Gdy wojna się zaczęła, oni odchodzili od zmysłów. W drugi dzień wojny stwierdziliśmy, że nie ma się co stresować i patrzeć w wiadomości, bo nie zrobimy tam niczego. A tu już możemy wiele zrobić!
Zaczynali od pomysłu, by przyjąć ludzi tu u siebie, w Zagrodzie Kraszowickiej. – Rezygnujemy z regularnych gości, oddajemy to swoje miejsce i pomożemy jak się da. Potem zaczęła się współpraca z gminą Marcinowice, która zaczęła tworzyć bazę danych ludzi chętnych do przyjmowania osób z Ukrainy. W porozumieniu z Dawidem Sobczykiem przejęliśmy tę bazę i zaczęliśmy promować. Kiedy ją przejmowaliśmy, było około 30 miejsc, w ciągu trzech dni pozyskali około 350 miejsc, tak około. Wiadomo, ze to cały powiat i więcej, nie tylko Świdnica, także Sobótka, Dzierżoniów, Jaworzyna Śląska. Wtedy pojawiły się tez miejsca takie jak Hotel pod Wierzbą i Muzeum Kolejnictwa z większą liczbą miejsc. Wspaniali ludzie! Mam to szczęście, że mam z tymi ludźmi kontakt.
Pierwszy tydzień był ciężki, na sen wystarczało czasem tylko półtorej godziny. – Teraz już wszystko się unormowało, każdy wie, co ma robić – dodaje Andrzej Hercuń. Sieć to nie tylko poszukiwanie miejsc noclegowych, których zresztą znów dramatycznie brakuje, ale także wspieranie sztabów, wolontariuszy, od Świdnicy po Oleśnicę i Wrocław. Przede wszystkim służą informacją. – Była taka sytuacja, że w Świdnicy na Folwarcznej (magazyn utworzony przez lokalny samorząd, przyp. red.) brakowało bielizny i skarpet. Rzuciłem hasło wolontariuszom i okazało się, że ma ich opór Legnickie Pole. To była kwestia wysłane busa. Przepływ informacji jest kluczowy: my mamy czegoś dużo, to wam oddamy.
„Dom poza domem”, bo tak nazywa się inicjatywa, pomaga w organizowaniu transportów na granice czy do Ukrainy. – To nie jest tak, ze mamy swoich kierowców, ale znów chodzi o wsparcie tego, o dzieje się w różnych miejscach – mówi Andrzej Hercuń. Cały czas podkreśla, że jest mnóstwo wspaniałych ludzi, którzy się organizują i przygotowują transporty na granicę czy w głąb Ukrainy. – Niesamowite sołectwo Burkatów! Świetni ludzie ze Świdnicy! Ale też Ukraińcy, którzy od lat mieszkają w Świdnicy i komunikują się na portalu społecznościowym za pomocą własnej grupy.
Wolontariacki zespół stworzył dwie infolinie, po polsku i ukraińsku. – Odpowiadamy na najróżniejsze pytania, na przykład, jak wymienić hrywny? To jest dla nich bardzo ważna informacja, są bezradni, nie znają języka – podaje przykład Andrzej Hercuń. Teraz równie ważne, jak pomoc w poruszaniu się w polskich realiach ważne jest wsparcie przy poszukiwaniach pracy. Szukają chętnych pracodawców, starają się kojarzyć z osobami chętnymi do jej podjęcia.
Zagroda pozostaje miejscem awaryjnym. – Są sytuacje, gdy ludzie docierają w nocy, w ciężkim stanie, po przebyciu nawet 2 tysięcy kilometrów, po ostrzałach, nie śpiąc, niedojadając. Wtedy trudno jest znaleźć dach nad głową, więc trzymamy takie miejsce rezerwowe, gdzie można ich przyjąć, nakarmić – mówi Andrzej Hercuń. Rozmawiamy w piątek, czekają na rodzinę z Charkowa . – Spali na dworcu, na podłodze – dodaje. Jest przekonany, że potencjał wolnych miejsc w prywatnych domach wciąż jest. – Mamy przykład rodziny, która sama przeniosła się małego mieszkania, a drugie oddali gościom z Ukrainy. Zawsze można więcej, a jak mówią górale, „nie ten daje, co ma, tylko ten, co chce dać”. Teraz najważniejsze jest utrzymanie tej chęci pomocy. Przed nami jeszcze długa droga.
Każdy, kto chciałby włączyć się do sieci pomocowej, może to zrobić poprzez stronę dompozadomem.pl. Tutaj także znajdują się zapiski Andrzeja Hercunia z codziennych działań. Nie ma tylko zdjęć. – Naszym gościom należy się prywatność, a my lansem nie jesteśmy zainteresowani – mówi.
Agnieszka Szymkiewicz