Wnioskiem na policję o wszczęcie postępowania zakończy się interwencja, podjęta przez zespół pogotowia ratunkowego w jednym z budynków na Osiedlu Młodych w Świdnicy. – Zgłaszający zaprzeczył, by osoba, do której nas wzywa, miała objawy charakterystyczne dla Covid-19. Pacjent takie miał – mówi dyrektor pogotowia Małgorzata Jurkowska.
30 grudnia około godziny 17.00 dwóch ratowników i lekarz przyjechało na wezwanie do chorego w podeszłym wieku. – Dyspozytor Centrum Powiadamiania Ratunkowego przez zgłaszającego został poinformowany, że chory nie ma objawów, które mogłyby wskazywać na zakażenie koronawirusem ani nie miał kontaktu z osobą, u której potwierdzono zakażenie. Przed wejściem ponowny wywiad przeprowadził zespół pogotowia i znów usłyszał, że nie ma takich objawów – mówi Małgorzata Jurkowska. Kiedy ratownicy i lekarz weszli do mieszkania, okazało się, że senior ma ciągły kaszel i gorączkę, co jest charakterystyczne dla Covid-19. Przeprowadzony na miejscu test antygenowy potwierdził zakażenie SARS-CoV-2.
– Od marca nasze zespoły przy każdej interwencji są zabezpieczone w rękawiczki i maski, natomiast jeśli wiemy o podejrzeniu zakażenia koronawirusem, personel zakłada kombinezony. W tym przypadku ratownicy i lekarz po dodatnim teście zeszli na dół i założyli pełne zabezpieczenie. Pacjent wymagał przewiezienia do szpitala – mówi dyrektorka. Na miejsce została wezwana policja. – Funkcjonariusze udzielali asysty zespołowi pogotowia. Ratownicy i lekarz zostali pouczeni o dalszym postępowaniu – informuje Magdalena Ząbek z KPP w Świdnicy.
– Obsada karetki przeszła po powrocie dekontaminację, odkażona została również karetka. Trwało to około godziny. Zespół nie został odsunięty od pracy ze względu na to, że miał w chwili pierwszego kontaktu z pacjentem podstawowe zabezpieczenia. Jednak taka sytuacja naraża na niebezpieczeństwo nie tylko ratowników, ale także inne osoby z otoczenia pacjentów. Jeździmy do chorych na Covid-19 lub osób z podejrzeniem zachorowania, ale wiedza o ewentualnym zagrożeniu zakażeniem jest konieczna, by personel mógł właściwie się przygotować – zapewnia Małgorzata Jurkowska. – W tej sprawie złożymy zawiadomienie na policję w związku z wprowadzeniem zespołu w błąd.
Na przełomie października i listopada 2020 roku kilkudziesięciu pracowników świdnickiego pogotowia zachorowało na COVID-19, wielu było na kwarantannach. Stacja została wyłączona z pracy na blisko 3 tygodnie, a oczekiwanie na przyjazd karetki trwało nawet 6 godzin.
Agnieszka Szymkiewicz
Oświadczenie przekazane redakcji Swidnica24.pl przez rodzinę chorego:
Z relacji ratowników pogotowia wynika, że celowo utaiłem prawdę. To są historie wyssane z palca, w szczególności przez jednego z panów, który w obliczu ratowania życia mojego ojca mi się odgrażał. Wszystko zaczęło się po tym kiedy Pan ratownik kazał mi czekać na karetkę 12 godzin, a ojciec w tym czasie robił mi się siny. Powiedziałem ok. Mogę czekać, ale jak przez to mój tato umrze to spotkamy się w sądzie. Tato był pod moją opieką w zachowaniu pełnego reżimu sanitarnego. A więc podawanie jedzenia, wyjście do innego pomieszczenia wietrzonego, tato nie kaszlał i kichnął mi w ciągu trzech dni tylko raz. Ma silną niewydolność krążeniową, która z dnia na dzień postępuje. Mierzyliśmy mu gorączkę termometrem dotykowym i było 36,6 i kiedy weszli ratownicy jeden z nich wziął nasz termometr i mu zmierzył i było 36,6 dopiero za drugim razem pomiar wykazał 37,4 na ich profesjonalnym sprzęcie było 37,8. No i wtedy się zaczęło. Krzyki, odgrażanie się urażonego Pana, gdy mój ojciec ledwo żywy leżał w pokoju panowie. Dyskutowali godzinę pod blokiem z policją. Rozmowy były nagrywane, więc nie mam nic do ukrycia.
To była komedia, brak procedur, niekompetencja ratowników, krzyki, odgrażanie, zwykłe chamstwo a przede wszystkim brak empatii. Tym charakteryzuje się świdnicka służba zdrowia.