Nie ma mowy o dopuszczalnym błędzie i nieświadomości prawnej – uznał Sąd Okręgowy w Świdnicy. Sprawa Leszka L., byłego komendanta MO w Wałbrzychu, który wydał nakaz internowania blisko stu działaczy NSZZ Solidarność, wraca do ponownego rozpatrzenia. Wcześniej wałbrzyski sąd rejonowy uniewinnił byłego milicjanta od zarzutów.
Zrobił karierę nie tylko w milicji i służbie bezpieczeństwa, ale był także pierwszym komendantem głównym Policji w latach 1990-91. Po 35 latach od wydania decyzji o internowaniu blisko 100 działaczy opozycji w regionie wałbrzyskim Leszek L., w latach 80-tych komendant wojewódzki MO w Wałbrzychu, w styczniu 2017 roku został oskarżony o zbrodnię przeciwko ludzkości. Wśród pokrzywdzonych było około 20-tu byłych działaczy Solidarności ze Świdnicy.
Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, oddział we Wrocławiu, skierowała do Sądu Rejonowego w Wałbrzychu akt oskarżenia przeciwko Leszkowi L. – Akt liczy ponad 100 stron i zawiera 92 zarzuty – mówiła w 2017 roku sędzia Agnieszka Połyniak, rzeczniczka prasowa Sądu Okręgowego w Świdnicy. – Wszystkie są sformułowane podobnie, a dotyczą bezprawnego internowania działaczy opozycji w dniu 12 grudnia 1981 i w następnych dniach stanu wojennego. Decyzje podpisał Leszek L., który wówczas pełnił funkcję Komendanta Wojewódzkiego Milicji Obywatelskiej w Wałbrzychu. Decyzje były wydane bezprawnie, bo oskarżony powołał się na nieistniejący akt prawny z 12 grudnia 1981 o ochronie bezpieczeństwa państwa i porządku publicznego w czasie obowiązywania stanu wyjątkowego – mówi sędzia Połyniak. – W tym świetle pozbawienie wolności stanowiło formę represji i prześladowania ze względu na przynależność pokrzywdzonych do określonej grupy społeczno-politycznej, co stanowi w świetle ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej-Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu zbrodnię komunistyczną będącą zbrodnią przeciwko ludzkości.
Zdjęcie Leszka L. z czasu, gdy był komendantem głównym polskiej policji. Fotografia pochodzi ze strony KGP.
12 lutego tego roku Sąd Rejonowy w Wałbrzychu uniewinnił Leszka L. od stawianych mu zarzutów, uzasadniając decyzję tym, że były komendant w chwili wydawania nakazów zatrzymań nie wiedział, że akt prawny, na który się powołał, jeszcze nie wszedł w życie.
– Przedmiotem niniejszej sprawy nie było wprowadzenie stanu wojennego ani oceny zasadności tego czasu historycznego. Przedmiotem było rozpoznanie zarzutów przedstawionych Leszkowi L. w akcie oskarżenia. Zostały one konkretnie opisane – mówił sędzia uzasadniając uniewinnienie. – W zakresie stawianych zarzutów oskarżonemu – nie ma podstaw do przypisania sprawstwa oskarżonemu. Zachodzi sytuacja wyłączająca winę oskarżonego. Oskarżony miał wydawać w czasie stanu wojennego decyzje o internowaniu poszczególnych osób na podstawie nieistniejącego aktu prawnego, ale w chwili wydawania decyzji miał świadomość taką, jaką mógł mieć w takim czasie. Opierał się na przedstawionym mu projekcie aktu prawnego i nie wiedział, że ten akt wszedł w życie dopiero kilka godzin później. Oskarżony wydawał decyzje na drukach już wcześniej gotowych, zawierających wskazanie błędnego tytułu aktu prawnego. Kluczowym faktem jest to, że oskarżony dysponował projektem aktu prawnego, który później został uchwalony.
Jak dodał sędzia, dopiero po latach ustalono, że stan wojenny zatwierdzono kilka godzin po północy 13 grudnia. Wg sądu działał w błędnym przekonaniu, ale nie był w stanie zweryfikować błędu, więc był to błąd uzasadniony. Decyzję sądu byli działacze Solidarności przyjęli z oburzeniem. Wychodząc z sali wykrzykiwali „hańba”.
Leszka L. nie było na ogłoszeniu wyroku pierwszej instancji. Jego obrońca, Jerzy Świteńki stwierdził, że decyzja jest zgodna z oczekiwaniami obrony, a wyrok został oparty na chłodnej analizie istniejącego stanu prawnego wówczas obowiązującego i ówczesnych standardów tworzenia prawa. – W oparciu o tę chłodną analizę ówczesnych realiów panujących w okresie stanowienia i ważenia prawa tylko w tym kontekście mogły być ocenianie działania oskarżonego podejmowane ponad 36 lat temu. Nie można ich oddawać ocenie przez pryzmat standardów demokratycznego państwa prawa obowiązujących dzisiaj. Rzeczywistość jest bardzo skomplikowana jak widać po reakcji części publiczności, wciąż wzbudzająca emocje. Trudno się dziwić – komentował mecenas.
Od wyroku odwołał się wrocławski oddział Instytutu Pamięci Narodowej. O rozpatrzeniu apelacji Sąd Okręgowy w Świdnicy zadecydował o przekazaniu sprawy do ponownego rozpatrzenia. W uzasadnieniu znalazły się wskazówki dla sądu I instancji. Jak uzasadniał przewodniczący składu orzekającego, sędzia Waldemar Majka, w tym przypadku nie mam mowy o dopuszczalnym błędzie. W warunkach prawnych z roku 1981 wszelkie przepisy nabierały mocy obowiązującej dopiero po ogłoszeniu w dzienniku Urzędowym lub w Monitorze Polskim. Dekret o wprowadzeniu stanu wojennego ukazał się drukiem dopiero 17 grudnia. Wszystkie więc decyzje o izolowaniu działaczy Solidarności między 13 a 17 grudnia 1981 roku na mocy wówczas obowiązujących przepisów były bezprawne. Leszek L. jako osoba z wieloletnim doświadczeniem i po studiach na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Wrocławskiego doskonale znał normy prawne i zasady ich stosowania. Sędzia dodał, że samo internowanie było aktem bezprawnym z jeszcze innych powodów – komendant milicji nie miał takich uprawnień (o środkach izolacyjnych mogły wówczas decydować prokuratury i sąd), ponadto w prawie karnym nie istniało pojecie izolacji prewencyjnej. Aresztowana mogła być jedynie osoba, wobec które istniało podejrzenie popełnienia przestępstwa, w tym przypadku internowani nie mieli stawianych żadnych zarzutów.
Zadaniem sądu pierwszej instancji ma być ustalenie, czy na mocy międzynarodowych aktów prawnych w tym przypadku doszło do zbrodni przeciwko ludzkości. Jeśli tak, przestępstwo (zagrożone karą do 5 lat pozbawienia wolności) nie ulegnie przedawnieniu. – Wyrok nie jest taki, jakbym oczekiwał, ale sąd zwrócił uwagę na aspekt oceny prawnej działania Leszka L., które w poprzedniej instancji został potraktowane dość pobieżnie. Przy wadze materii tego procesu wyrok nie jest zaskakujący. Wiele uwag podzielam – mówi mecenas Jerzy Świteńki.
Oskarżonego nie było na sali.
Agnieszka Szymkiewicz
[email protected]