Przyjście na świat dziecka jest dla jego matki ogromnym przeżyciem i wyzwaniem. Bardzo istotne są warunki, jakie zapewnia szpital, sprzęt, kwalifikacje personelu, właściwe procedury. I jeszcze jedno – cierpliwość, empatia, pomoc. Po wielu miesiącach swoimi przeżyciami z opieki okołoporodowej podzieliła się czytelniczka portalu Swidnica24.pl. List skierowała do pracowników i dyrekcji szpitala Latawiec, zwróciła się również o jego publikację. List zamieszczamy razem z odpowiedzią.
Szanowni Państwo,
Musiało minąć trochę czasu bym na spokojnie mogła napisać ten list. Musiały opaść emocje, a głowa musiała sobie wszystko na chłodno przemyśleć.
Miałam tą (nie)przyjemność być pacjentką Latawca w marcu tego roku. Zanim jednak tam trafiłam – oczywiście odwiedziłam oddział położniczy, poczytałam opinie na forach internetowych oraz popytałam o opinie. Dlaczego to zrobiłam? Bo byłam w ciąży i planowałam urodzić w Latawcu swoje pierwsze dziecko.
Niestety stało się tak, że trafiłam do szpitala nieco wcześniej niż planowany termin porodu. Mogłam więc poobserwować, popytać i w razie czego się z niego wypisać – ale oczywiście na własną odpowiedzialność.
Spotkałam się zarówno z negatywnymi jak i z pozytywnymi opiniami – jak to bywa w życiu. Jednym się coś podoba bardziej, innym mniej. Jestem jednak osobą, która zanim wyciągnie pochopne wnioski i niesprawiedliwie kogoś oceni – wstrzymuje się przed tym, aż do chwili, w której sama może przedstawić argumenty potwierdzające założoną przez siebie tezę.
Więc, jeżeli Państwo pozwolą – opowiem co przeżyłam w świdnickim szpitalu…
Jak już wspomniałam wcześniej, zanim zdecydowałam się rodzić w Latawcu – pojechałam na tzw. drzwi otwarte. Obejrzałam sobie oddział, sale czy też miałam okazję rzucić okiem na poniektóre położne, na które być może mogłyby odbierać mój poród. Na pierwszy rzut oka – wszystko cudnie, pięknie. Sale dwuosobowe z łazienkami, dzieci blisko matek, sprzątane codziennie, szafki na ubrania i inne przybory i super nowoczesne łóżka. I oczywiście jedna z Pań zachwalająca jak to cudownie rodzić w Latawcu. Jest dostępna także opcja darmowego znieczulenia zewnątrzoponowego ale tylko od poniedziałku do piątku w godz. 7.00 – 15.00 ponieważ wtedy jest anestezjolog dostępny dla oddziału położniczego , bo po tych godzinach jest tylko lekarz dyżurujący piętro wyżej i jemu „nie zawsze chce się schodzić by dawać znieczulenia. Czasem też ma operację albo jakiś nagły przypadek i nie może zejść.” To była rzecz, która mi tak średnio przypadła do gustu – ta, że „nie zawsze chce mu się zejść.” Zwłaszcza, że owy szpital posiada odznaczenie „Rodzić po ludzku”. Ale o tym za jakiś czas.
W między czasie napatoczyła się jedna z położnych. I obserwując się zachowanie, sposób bycia czy sposób wyrażania własnego zdania, w duchu się modliłam by nie mieć jej przy porodzie. Zwyczajnie się jej wystraszyłam. I jak najbardziej miałam do tego prawo. Potem nastąpiło zachwalanie sal do rodzenia, możliwości porodu rodzinnego, wygodnych krzeseł do rodzenia czy porodu w wodzie, który z względów wygody – kobiety rodzącej – jest odradzany, ponieważ łożysko nie może być w wodzie. Potem jeszcze zachwalano opiekę poporodową dla mamy i jego dziecka. Telefony są przy łóżkach a na nich dwa numery – jeden do pielęgniarki do mamy, drugi do dziecka. I zawsze można dzwonić to ktoś przyniesie leki przeciwbólowe. A jeżeli mama nie będzie czuła się na siłach – można poprosić o nocną opiekę nad noworodkiem. Więc luksus. Niemalże jak prywatny poród. Obejrzałam i wróciłam do domu pełna optymizmu.
Mam nadzieję, że jeszcze Państwa nie zanudziłam ale dla zrozumienia tego co mnie spotkało muszą niestety dobrnąć Państwo do końca tego listu…
Niestety, stało się tak, że trafiłam na oddział wcześniej. Na szczęście ani mi ani życiu dziecka nic poważnego nie zagrażało ale ordynator podjął decyzję o pozostawieniu mnie na oddziale celem obserwacji i monitoringu. Za co jestem oczywiście bardzo wdzięczna. Uważam to za odpowiedzialne i rozważne zachowanie lekarza, któremu zależy na dobru, zdrowiu i życia pacjenta.
Wtedy jak leżałam na oddziale, a miałam okazję być i na patologii ciąży oraz na oddziale przedporodowym, miałam okazję poznać wszystkie pracujące tam pielęgniarki.
I tutaj – jedyna rzecz, która mi się nie podobała to sposób mierzenia ciśnienia. Nie ważne czy stoisz, czy leżysz, czy siedzisz, czy ręka jest w powietrzu czy zwisa bezwładnie w dół, ciśnienie mierzone na prawej ręce czy mankiet zakładany na odzież wierzchnią, w tle głośna muzyka… były to rzeczy, które , według mnie, podważały autentyczność pomiaru. No ale spokojnie, nie jestem furiatką, która by na taką rzecz składała skargę.
I tutaj nadmienię- że jak najbardziej polecam rodzić w Latawcu. KTG robione trzy razy dziennie, zrobiono mi także USG, pomiar ciśnienia też w miarę regularny czy pomiar temperatury. Tutaj jak najbardziej super. Co do opieki – owszem pielęgniarki bywały różne. Jedne bardziej miłe, inne mniej. Nie miałam osobiście jednak problemu z żadną z nich, choć pierwotnie wystraszyłam się Pani R. Mogłam spokojnie zadawać pytania, uzyskiwałam odpowiedzi, byłam otoczona opieką. Jedyny minus to taki, że nie było lekarza, który by „zajmował się tylko moim przypadkiem”, któremu mogłam zadawać pytania. Każdy lekarz miał wgląd do mojej karty ale jak zadawałam pytania lekarzowi, to w sumie nikt nic konkretnego nie wiedział. Zawsze cierpliwie odpowiadali na pytania i starali się odpowiedzieć jak najbardziej rzeczowo choć nie raz brakowało na to czasu.
Jeżeli chodzi o poród. Jedyne co mi się nie podobało – to fakt, że mimo iż godziny, w której miałam prawo do znieczulenia – odmówiono mi go. Miałam opiekę przy porodzie choć dopiero położne były obecne gdy zaczęły się skurcze parte. Nie mam o to pretensji – rozumiem doskonale, że skoro wszystko przebiega zgodnie z planem, nie ma potrzeby by ktoś nade mną stał. Najważniejsze było, że przy głównej akcji porodowej miałam opiekę. Poród miałam szybki, ale dość ciężki. Po porodzie dostałam kroplówkę na wzmocnienie, kroplówkę z środkami przeciwbólowymi no i zostałam zszyta przy znieczuleniu ogólnym, Panie położne zadbały o to bym dostała szybko posiłek bo byłam bardzo osłabiona – po porodzie miałam ciśnienie – 60 / 40. Nie miałam siły mówić, trzymać męża za rękę czy swoje dziecko w ramionach. Panie położne zabrały mi je, ponieważ widziały, że mam problem zejść z łóżka porodowego i przejść metr do łóżka szpitalnego, a co dopiero zająć się nowonarodzonym dzieckiem. Jestem za to niezmiernie wdzięczna, bo wiem, że nie dałabym rady zająć się swoim dzieckiem przez najbliższą noc – nie dałabym rady go wziąć na ręce, choć ważyło 3 kg. Całą noc zresztą leżałam pod kroplówką i ponoć byłam blada jak kreda.
I na tym kończy wszystko co dobre w tym szpitalu…
Problemy zaczęły się później i dotyczą opieki poporodowej dla kobiety oraz dla dziecka. O co chodzi już mówię. Nigdy nie narzekałam, że mnie coś boli. Rzadko kiedy też brałam leki przeciwbólowe. Nie brałam ich nawet wtedy gdy miałam awaryjnie rwaną ósemkę ze stanem zapalnym, a znieczulenie zaczęło puszczać. A taki ból był dla mnie ciężki do zniesienia.
Na oddziale poporodowym TYLKO dwie pielęgniarki interesowały się pacjentkami po porodzie. Jedna taka młodziutka dziewczyna, chyba zaraz po studiach i taka starsza Pani. Tylko te dwie Panie interesowały się stanem zdrowia kobiet leżących na oddziale. One jedyne pytały o samopoczucie, czy nie chce jakieś tabletki przeciwbólowej czy przypadkiem nie pomóc skorzystać z toalety czy nie pomóc przy kąpieli. Tak. Tylko dwie panie na taki personel. Dwie były wyjątkowo nieprzyjemne. Jedna, wysoka blondynka przy kości z wzystkimi kolorowymi paznokciami, gdy poprosiłam ją o tabletkę przeciwbólową- gdy już ją przyniosła – rzuciła tylko: proszę. Tabletka. Bo tak Pani marudzi, że się Pani źle czuje, że lekarz kazał Pani dać. Później okazało się, że miałam anemię w połogu i bardzo niską hemoglobinę. Więc podjęto decyzję o zastrzykach z żelaza. Gdy potem ta sama Pani przyszła z zastrzykiem złośliwie rzuciła, że poskarżyłam się lekarzowi na złe samopoczucie więc przychodzi zrobić mi zastrzyk domięśniowy. Nie muszę chyba mówić, że najdelikatniejsza nie była.
Potem, gdy zobaczyła, że jestem w koszuli, w której rodziłam i była ona zabrudzona krwią rzuciła, że wypadałoby się w końcu umyć zwłaszcza, że łazienki są w każdej sali. Wtedy już puściły mi nerwy i powiedziałam, że gdybym miała siłę wstać z łóżka to owszem zrobiłabym to bardzo chętnie ale niestety personel tego szpitala nie jest pomocny więc czekam na męża albo mamę i oni pomogą mi się wykąpać i przebrać.
Druga też blondynka, gdy poprosiłam ją o pomoc przy wstaniu i korzystaniu z toalety powiedziała bym poprosiła męża, ponieważ ona nie ma siły i mnie nie udźwignie.
Owszem nie jestem chuda ale też nie ważę 100 kg a i ona nie należała do grona anorektyczek.
Na etacie w szpitalu jest zatrudniony także, dumnie brzmiący, doradca laktacyjny. To lepiej go zmienić. Bo ta Pani jedyne co robi doskonale to oskarża kobiety, że to ich wina, że nie mają pokarmu. Przyszłam do niej po poradę. Czułam, że nie mam mleka w piersiach więc chciałam by pokazała mi jak prawidłowo przystawiać dziecko do piersi, jak je pobudzać, zachęcać do karmienia, jak stymulować laktację. Miałam do tego pełne prawo a i po to chyba ta Pani tam jest. Ścisnęła mnie za pierś, zobaczyła, że pojawiła się tam jakaś kropla i stwierdziła, że jedyna rada to przystawiać, przystawiać, przystawiać. Robiłam to, a właściwie starałam się to robić jak najlepiej. Cały czas jednak czułam, że coś jest nie tak. (I było, ale o tym później – jeżeli dotrą Państwo do dalszej części listu). Wróciłam do niej ponownie. Powiedziałam jej, że pierwszej nocy, ze względu na mój zły stan zdrowia dziecka nie było ze mną. Wiecie co usłyszałam? Że to tylko i wyłącznie moja wina, że nie mam pokarmu bo dziecko oddałam z wygody. I że w sumie mogę pić jakiś proszek na pobudzenie laktacji. Niestety teraz nie pamiętam jego nazwy.
Niestety, o opiece dla niemowląt też nie mam najlepszego zdania. Doskonale zapamiętałam panią Ewelinę D. i panią, bodajże Małgorzatę. Niska, w krótkich czarnych włosach, pewną starszą kobietę w krótkich ciemnych włosach z włosami na brodzie, oraz ciemną blondynkę, z włosami do ramion, która siłą wyrwała mi dziecko. Gdy te kobiety miały zmianę – płakałam z bezsilności, że moje dziecko leżące na oddziale patologii noworodka jest pod ich opieką. Bałam się, że zrobią mu krzywdę.
Tak. Po raz pierwszy zostałam matką. Tak, na początku nie wiedziałam jak mam zajmować się dzieckiem. Zadawałam dużo pytań do których miałam prawo. A o co męczyłam najbardziej? O karmienie piersią. Dlaczego? Bo widziałam, że coś jest nie tak. Wiedziałam, że nie mam mleka w piersiach, wiedziałam, że moje dziecko się nie najada. Męczyłam każdą z pielęgniarek. Usłyszałam przecież, że jak mam pytania to przy łóżku jest telefon i należy zadzwonić pod numer i przyjdzie położna od dziecka i pomoże w razie potrzeby. Więc zadzwoniłam. Odebrała pani Ewelina i powiedziałam, że moje dziecko nie chce jeść, nie chce ssać – a wcale dużo nie zjadło. Usłyszałam, że zaraz przyjdzie, a na odchodne do koleżanki ze zmiany – właśnie pani Małgorzaty – rzuciła : Ja Pier…. Znowu coś k….a chce….
Owszem przyszła, ale po 3 godzinach.
Inna sytuacja z panią Eweliną? Proszę bardzo. Poranny obchód lekarzy. Przychodzi inna pielęgniarka i mówi: proszę odłożyć dzieci do wózków. Zaraz przyjdą lekarze i wezmą maluchy na badania. Więc włożyłam dziecko do wózka. Wróciłam do łóżka i sięgnęłam po telefon komórkowy bo chwilę wcześniej dzwonił mój mąż. Wtedy wchodzi pani Ewelina, opiera się o parapet i mówi; Przestań się bawić telefonem tylko zajmij się dzieckiem. Teraz to jest Twoja zabawka.
Nie wiem skąd szpital bierze takie pielęgniarki… chwilę później głośno skomentowałam, że zgłoszę imienną skargę do ordynatora na tą Panią. Starałam się to powiedzieć na tyle głośno by usłyszała. I usłyszała bo potem była milsza.
Pani Małgorzata, poproszona o pomoc przy karmieniu dziecka, po chamsku, inaczej tego nazwać nie można, wsadziła dziecku butelkę ze sztucznym mlekiem do buzi, a gdy zaczął się krztusić zaczęła nim rzucać i wściekła rzuciła do mnie ; ale on nie chce jeść. Nie widzisz?
Szkoda tylko, że dziecko spało od pięciu godzin, a ja od trzech próbowałam nakarmić go sama. I będąc pod ścianą, mając na uwadze tylko jego dobro – poprosiłam o pomoc.
Potem, gdy niemalże wszystkie z pielęgniarek bagatelizowały moje problemy z karmieniem, postanowiłam zgłosić to głównej Pani doktor. I oczywiście miałam rację, że coś jest nie tak. Okazało się, że dziecko jest niedokarmione choć w nocy przebywało pod opieką pielęgniarek.
Jak byłam na patologii ciąży, jedna z pań, kazał mi z zegarkiem w ręku przychodzić z odciągniętym mlekiem dla dziecka. Potem zabierała mi je i czasem łaskawie pozwalała je nakarmić. Nadmienię, że po inne dziewczyny z pokoju – dzwoniła by przyszły na karmienie.
Przyszłam nakarmić dziecko. Ale nic nie wychodzi bo mały nie chce jeść. zjadł 10 ml a potem ulał chyba ze dwa razy więcej. Więc zaczęłam płakać z bezsilności. Potem przychodzi inna pielęgniarka i mówi, ze dziecko było karmione 20 minut temu i zjadło sporą porcję więc pewnie dlatego ulało…
Innym razem, ta sama pielęgniarka, która kazała mi przychodzić co 3 godziny. Karmię małego, byłam z nim jakieś 20 minut aż nagle się zakrztusił więc wyrwała mi go siłą i kazała wracać do sali. Wtedy coś we mnie pękło i inną Panią, która właśnie wchodziła na oddział – zapytałam od której godziny przyjmuje ordynator oddziału. Potem, dziewczynie, która razem ze mną karmiła dziecko, powiedziałam, że miarka się przebrała i jutro składam skargę. Tamta pielęgniarka się zapomniała, że wyrwała dziecko z moich ramion przy osobie trzeciej, bo jak tylko usłyszała co mówię przybiegła i poprosiła mnie na osobność by wytłumaczyć, że ona tak zrobiła bo się martwi jak ja sobie poradzę w domu…
Ale bardzo ciepło wspominam cztery Panie. Gdyby nie one wpadłabym w depresję. Dwie Panie w blond krótkich włosach, jedną wysoką i szczupłą panią neonatolog oraz niską w ciemnych włosach do ramion. Wszystkie gdzieś około 50 lat. One jedyne, szczerze starały się pomóc, wysłuchać, dać dobrą radę. Były niesamowicie cierpliwe. Pamiętam słowa jednej z nich, gdy płakałam w pokoju do karmienia. Ona podeszła do mnie, poklepała mnie po ramieniu i powiedziała: Proszę się nie martwić. Wszystko będzie dobrze. Doskonale Panią rozumiem. Ja też kiedyś po raz pierwszy byłam matką. Ja tu wszystkie dzieci traktuję jak swoje własne.
Tak. Dwie noce dziecko nie było ze mną. I wiecie co okazało się dnia kolejnego? Że jest niedożywione. A ja osobiście mało go karmiłam bo musiało leżeć pod lampami, ponieważ miało żółtaczkę. Więc czy te pielęgniarki naprawdę je karmiły?
Poznałam tam pewną dziewczynę. Rodziła tam swoje drugie dziecko. Wiecie co mi powiedziała? Niech Pani nie liczy na szpitalny pokarm. Niech mąż przywozi Pani mleko w proszku i wodę w termosie i niech Pani sama karmi po kryjomu. Wiem co mówię. Rodzę już drugie dziecko. I robiłam tak przy pierwszym i przy drugim też tak będę robić.
Wiecie co czułam jak odebrałam wypis? Ulgę. Ogromną ulgę. A w samochodzie płakałam ze szczęścia, że już wracam do domu.
Przeżyłam tam traumę. I wiecie czego najbardziej żałuję? Że na gorąco, od razu, nie złożyłam skarg na te Panie, które chyba nie powinny wykonywać tego zawodu. Może wtedy byłoby inaczej. Tylko, że bałam się o zdrowie i życie swojego dziecka. Tak, bałam się. A chyba kobieta, która rodzi dziecko w szpitalu, które trafia na oddział patologii noworodka – powinna czuć zaufanie do personelu, a nie strach i obawę. Myślę, że dobrą i profesjonalną załogę poznaje się w chwili kiedy nie wszystko idzie po naszej myśli, gdy nie jest książkowo. Wtedy gdy pojawiają się problemy – poznaje się profesjonalistów. Myślę, że od personelu wymaga się pewnych zachowań, kultury, zrozumienia i ogłady.
Sama pracowałam w dość trudnym sektorze – pracowałam z niepełnosprawnymi, z osobami chorymi psychicznie oraz z rodzinami patologicznymi. Trafiałam na naprawdę różne, ciężkie i specyficzne osoby. Często bardzo trudne w kontakcie. Ale do wszystkich miałam szacunek, nawet jeżeli ta druga strona tego nie okazywała mi. Tego mnie nauczono w domu i to nadal wpajano mi na studiach. Nauczono mnie mówić: dziękuję i proszę. A także przepraszam.
Wiedziałam, że wybieram trudny kawałek chleba i że nie będzie to łatwa praca. Ale wybrałam to z powołania. I tak samo uważam o każdym zawodzie – należy go wykonywać z powołania, ale niestety po pobycie w Latawcu, mam odczucie, że niektóre Pani znalazły się tam przez przypadek, całkowicie niechcący. A najgorsze jest to, że większość z nich jest także matkami, które kiedyś rodziły swoje pierwsze dziecko. Kobiety, które powinny wiedzieć, że pierwsza ciąża i pierwszy poród są wyjątkowe, że kobieta nie zawsze od razu wie co ma robić, jak się zachować. I ma prawo zadawać pytania.
Niestety, niektóre Panie zapomniały co to wrażliwość, co to empatia, co to wsparcie.
Nie wiem czy dotrwali Państwo do końca mojego listu, choć i tak pominęłam kilka bolesnych sytuacji.
Nie wiem czy załoga Latawca potraktuje go poważnie.
Nie wiem czy zostaną wyciągnięte z tego jakieś konsekwencje.
Nie wiem.
Wiem, że za jakiś czas tam wrócę.
Ale nie po to urodzić tam dziecko, ale by znaleźć wszystkie te Panie przez które płakałam po nocach by powiedzieć im wszystko to, co napisałam w liście, prosto w twarz.
/imię i nazwisko autorki do wiadomości redakcji/
Odpowiedź szpitala:
Dzień dobry
Szanowna Pani
Jest mi niezmiernie przykro z powodu zaistniałych sytuacji, które Pani opisała.
Myślę, że gdyby Pacjenci, którzy mają podobne odczucia w ten sposób je przedstawiali (niezależnie od miejsca pobytu), mielibyśmy możliwość podejmowania działań w celu minimalizowania i eliminacji podobnych zachowań.
Z pewnością Pani pismo nie pozostanie bez echa.
Z racji zajmowanego stanowiska – Naczelnej Pielęgniarki – list prześlę do osób zainteresowanych (pielęgniarka i położna oddziałowe) i poproszę o pisemne wyjaśnienia. Oczywiście czas robi swoje i wskazane Panie mogą nie pamiętać szczegółów sytuacji, wobec czego będziemy mieli do czynienia ze „słowem przeciwko słowu”. Niezależnie jednak od treści wyjaśnienia, polecę zorganizować o oddziałach szkolenie w zakresie komunikacji z Pacjentem.
Życzę Pani dużo zdrowia, pomyślności i radości z macierzyństwa oraz kontaktów z personelem ochrony zdrowia wyłącznie w celach profilaktycznych a jeżeli zaistnieje taka konieczność, takiej opieki, na jaką zasługuje każdy Człowiek.
/Odpowiedź udostępniona przez autorkę listu/