Tak to sobie wymyśliłam… W zasadzie odgapiłam, bo gdzieś ten pomysł już rzucił mi się w oczy – na jakimś forum rękodzielniczym, blogu albo czymś, co kiedyś zajęło moją uwagę. I pomysł konstytuował się od poprzednich wakacji. Poprzednie lato śmignęło jednak galopem, a jeśli ja czegoś nie wdrożę do lata, to potem jest już ciężko.
Torebki na książki powstały z myślą o hipsterach, osobach, które całym sobą coś tam manifestują. Osoby przechadzające się z książką na widoku manifestują przykładowo swoje oczytanie, inteligencję i otwartą głowę. Ma to być pewnego rodzaju etykietką świadczącą o czymś, co otoczeniu hipstera w zasadzie jest zupełnie obojętne, ale hipster nie bardzo do siebie dopuszcza tę myśl. I świetnie! Bo jeśli choćby taka torebka hipsterowi podnosi poczucie własnej samooceny, lub cokolwiek innego podnosi, to jest dobrze. Znaczy że uczestniczę w postępie.
Okładki szyję porządnie. Naprawdę się do tego przykładam. Starannie dobieram mięsiste filce, certolę się ze stebnowaniem. Każdą krawędź i połączenie wzmacniam kilka razy. Na koniec dodaję tasiemkę lub sznurek, które mają służyć za zakładkę. Wieszam barwne koraliki. To ostatnie niestety zamyka mnie w targecie kobiecym. No cóż…
No więc jest tak, że zamarzyłam sobie zobaczyć w letnich ogródkach, na parkowych ławeczkach i płachetkach starannie przystrzyżonych miejskich trawników czytających ludzi. Czytających z prawdziwych, papierowych książek. Z książek ubranych w moje filcowe okładki z uszami. Pomarzyć dobra rzecz…
Beata Norbert
Po piękne drobiazgi Beaty zapraszamy do sklepu na atrillo.pl