– Aktorstwem tak jak życiem kierują przypadki, wyreżyserować się nie da, choć bardzo tego chcieliby politycy, zwłaszcza w Polsce – z pasją przekonywał w Świdnicy Wojciech Pszoniak. Aktor Swinarskiego, Wajdy, Hübnera wspomniał surową matkę, bolesne lekcje gry na skrzypcach, miłość do muzyki i gotowania. I wreszcie drogę na największe sceny Europy.
– Nie jestem aktorem popularnym, ale mam swoją widownię. Doda ma swoją, ja mam swoją. I bardzo lubię trafiać do niedużych miast z nadzieją, że spotkam ludzi, którzy oprą się barbarzyństwu i poniosą tę iskrę dalej. I spotykam – mówił podczas dzisiejszego spotkania w Sali Cysterskiej Miejskiej Biblioteki Publicznej. Na rozmowę, prowadzoną przez Mariolę Mackiewicz i Adama Szmajducha, zaprosiła świdnicka Alchemia Teatralna. Okazją stała się dwudniowa wizyta aktora w Świdnicy. Jego monodram „Belfer” był ozdobą wczorajszej gali z okazji Dnia Edukacji Narodowej. Dzisiaj znakomity spektakl będzie można obejrzeć jeszcze raz ( o godzinie 17.00 w świdnickim teatrze).
Matka kroiła marchewkę i kazała grać…
Już wiele lat temu, po rolach Robespierre`a, Moryca Welta, Korczaka został zaliczony do grona największych polskich aktorów dramatycznych. Jak przyznał, aktorstwo było wyborem spośród wielu predyspozycji, jakie w sobie nosił. – Miałem zamiłowanie do latania, szybowców, do muzyki. Oprócz malarstwa (byłem kompletnym zerem, choć mamusia bardzo chciała mnie posłać do kółka plastycznego) wszystko wychodziło mi dobrze. Na coś trzeba było się zdecydować – mówił podczas spotkania. Przyznał także, że do tego wyboru zdecydowanie przyczyniła się matka, osoba o niezwykle silnej, dominującej osobowości. – Powiedziane do niej zwykłym tonem „źle się czuję” ignorowała. Żadna moja prośba czy uwaga nie znajdowały zainteresowania. Ale gdy dodałem dramatyzmu, działało natychmiast. Tak też po latach mnie olśniło, że to wtedy uczyłem się aktorstwa!
Matka, do której był stale w opozycji i buncie, bardzo silnie zaważyła na jego życiu i pasjach. Jak do muzyki i gotowania. Wybrała go już jako małego chłopca za towarzysza wypraw do opery i teatru. Męczył się bardzo, zmuszany do paradowania w krótkich spodenkach i podkolanówkach. Katorgą były ćwiczenia gry na skrzypcach. – Grałem zwykle przy matce w kuchni, a ona wówczas gotowała. Miała te nieznośną przypadłość, że cały czas opowiadała, co robi – marcheweczkę kroję, cebulkę przysmażam…I zawsze kazała mi kosztować potraw! – opowiadał tak, jakby te sytuacje wydarzyły się dzień wcześniej, a nie 60 lat temu. Chcąc nie chcąc, poznał i pokochał muzykę, a z czasem przyszła pasja do gotowania, czego namacalnym dowodem jest jego książka „Pszoniak & Co. czyli towarzystwo dobrego stołu”.
I wtedy zobaczył go Swinarski…
– Aktorstwa jak życia nie da się wyreżyserować. Kierują nim przypadki – przekonywał i wyliczał całą serię takich przypadków w swoim życiu. Podczas spektaklu dyplomowego na krakowskiej PWST zobaczył go najwybitniejszy polski reżyser teatralny Konrad Swinarski i zaangażował do Teatru Starego. – W roli Puka (w „Śnie nocy letniej”) zobaczył mnie Wajda, uznał, że dobrze gram i zaangażował do „Biesów” Dostojewskiego – wyliczał aktor. Ten przypadek, który wynikał z jego niebywałego talentu i odpowiedzialności za role, zawiódł Wojciecha Pszoniaka na największe polskie i europejskie sceny. Był aktorem Teatru Narodowego, Teatru Powszechnego, teatrów francuskich i angielskich, jako jedyny polski aktor wystąpił na londyńskim West End. Został nazwany aktorem-fetyszem Andrzeja Wajdy. Pszoniak zagrał w „Ziemi Obiecanej”, „Dantonie”, „Weselu” i „Korczaku”. Występował w filmach Filipa Bajona, Jerzego Kawalerowicza, Andrzeja Żuławskiego.
Nie jest aktorem zawodowym
– Nie można być zawodowym księdzem. Nie można być do 16.00 dziwką, a po 16.00 dziewicą – stwierdził Pszoniak. – Nie jestem zawodowym aktorem. Nawet gdy byłem bardzo biedny (aktor pracował jako pomoc zaopatrzeniowca, przy rozbieraniu tusz zwierzęcych a nawet jako fryzjer psów), nie zgodziłem się zagrać w serialu, poza epizodami. Jeśli bez przerwy gra się jedną rolę przez 10 lat w jednym serialu, to zawsze pozostawia w człowieku ślad. Nigdy nie bałem się odmawiać ról. Muszę wiedzieć, po co mam zagrać. Nie interesuje mnie kariera ani pieniądze.
Swoje postaci buduje długo i żmudnie. Wspominał szczególną pracę nad rolą Robespierre`a. – Przez miesiąc prób prosiłem Wajdę, by dał mi spokój. Oczywiście byłem na tych próbach, ale nic nie robiłem. Bo jak powstaje rola? Aktorstwo to nie udawanie, to wcielanie się w postać. Budowanie jej w oparciu o własne doświadczenia. To tak, jakby rozbić Pszoniaka na najmniejsze części i posklejać na nowo np. w Ryszarda III. A z Robespierrem sprawa była o wiele trudniejsza. Ja jestem bardzo emocjonalny, dynamiczny, a on był ascetą. Musiałem go w sobie odnaleźć. Wyciszyć się. Zmienić. I to nie tylko na czas prób, ale każdego dnia, od pobudki po sen – wyjaśniał. I rzeczywiście, swoją niezwykle stonowaną rolą zaskoczył widzów i krytyków.
Nie lubi…
– Nie lubię filmów Smarzowskiego. Takiego chamstwa jak w jego „Weselu” mamy dość na co dzień. Nie pójdę na „Wołyń” – odpowiedział zapytany o współczesne polskie kino. – Mogę oglądać „Nikifora” czy „Ekscentryków”, ale nie znoszę filmów, gdzie epatuje się przemocą. Nie lubię kina społecznego. Nie rozumiem, dlaczego polscy młodzi reżyserzy nie chcą przejść „na słoneczną stronę życia”. Profesor Maria Janion powiedziała, że są narody, które nie mogą żyć bez bólu. I jak tego bólu nie ma, to same go stwarzają. Kocham Francję, bo Francuzi kochają życie, potrafią się nim cieszyć. W Polsce ludzie nie cenią tego, co jest dobre i pozytywne. Jechałem tu piękną autostradą, jestem na ciekawym spotkaniu, za oknem słońce, a wciąż gdzieś słyszę, że ruina, zdrada, zniszczenie… Nauczmy się cieszyć tym, co mamy.
Agnieszka Szymkiewicz
[email protected]
Zdjęcia Artur Ciachowski