Pamiętam, jak byłam raz w pewnym miejscu, które w przewodnikach określono mianem „izba regionalna”. W rzeczywistości okazała się drewnianą chatynką, z omszałym dachem i grzybem przy fundamencie, zamkniętą na cztery spusty i tylko nieliczni miejscowi wiedzieli, do jakich drzwi należy zapukać, aby sprawująca pieczę nad obiektem starowinka w chustce zechciała otworzyć podwoje.
Po negocjacjach i odrzucanych przeze mnie argumentach, że w chatynce „są same stare rzeczy i tak naprawdę nawet nie warto ich oglądać”, udało się wejść do środka.
A wewnątrz zachwyt zupełny. Wiekowe sprzęty i przedmioty o trudnym do odgadnięcia przeznaczeniu, malowane meble, zapleśniała pościel sprzed stu lat, lniane haftowane ręczniki, zdezelowane krosna tkackie naprawiane prowizorycznie sznurkiem, pajęczyna w oknie. Cudo…
Te zdjęcia tutaj niestety nie pochodzą z wspominanego wyżej miejsca. Ale klimaty podobne. I zachwyt również tożsamy. Rozczulenie nad rdzą i obłażącą farbą, pęknięciem glazury i dziurą w lnianym worku… Kiedyś sama siebie brałam za dziwaczkę o nietypowym zestawie upodobań do odrapań, pęknięć, przetarć i cerowań. Byłam skłonna nawet doszukiwać się u siebie jakiejś szczególnego typu jednostki chorobowej. Dziś jednak – po latach odosobnienia w tym temacie – z satysfakcją doświadczam, że sympatia do starego prątkuje. Ogarnia coraz większe rzesze ludzi. Rozwijają się całe gałęzie przemysłu, które specjalizują się w robieniu dziur w całym. W krótką chwilę wytwarzają rdzę. Przyśpieszają pękanie politur. Absurdalnie, człowiek coraz więcej poświęca czasu i z trudem zarobionych pieniędzy, aby mieć od razu stare i podniszczone. Aby choć na moment schować się pod pościel przywołującą na myśl babciny strych, na którym pośród wietrzących się kołder chowaliśmy się przed wampirami i smokami, a za zbroję robiły wtedy chochla i emaliowany obtłuczony kociołek.
Beata Norbert
Po piękne drobiazgi Beaty zapraszamy do sklepu na atrillo.pl