Jest pięciokrotnym mistrzem Polski, dwukrotnym wicemistrzem kraju i dwukrotnym zdobywcą Superpucharu Polski. Uczestnik i MVP Meczu Gwiazd polskiej ligi, reprezentant kraju podczas Mistrzostw Europy ostatnio sporo czasu spędza w Świdnicy rozkręcając własny biznes. Chodzi o koszykarza Jarosława Zyskowskiego, który niebawem zamierza otworzyć w naszym mieście komis z antykami. Z byłym koszykarzem rozmawiamy o jego karierze zawodniczej, trenerskiej, jaki i biznesie, który właśnie rozkręca.
Swidnica24: Za panem bogata kariera zawodnicza, miał pan też już mocną styczność z trenerką. Jak to wygląda teraz?
Jarosław Zyskowski: Aktualnie zajmuje mnie biznes, a od sportu mam chwilową przerwę. Czy na dłuższy okres czasu, to zobaczymy. Teraz pochłania mnie remont komisu. Rachunki są co miesiąc i trzeba o tym pamiętać, a zawód trenera to trochę ruletka.
Ruletka?
Tak, praca trenerska jest jak ruletka, kilka słabszych meczów i cię nie ma. Dlatego staram się rozkręcać własny biznes i mieć stabilność. W swojej karierze trenerskiej zdarzało się, że wykonałem postawiony przede mną plan, trafiły się 3 porażki i nastąpiła zmiana na ławce trenerskiej. Z Polonią Warszawa odniosłem największy sukces w historii klubu występując z powodzeniem w europejskich pucharach. Z kolei w Śląsku Wrocław mieliśmy świetną końcówkę sezonu wygrywając bodajże siedem z ośmiu ostatnich meczów, ale nie dostałem szansy na kolejny sezon.
Czyli raczej nie myśli pan o szybkim powrocie do sportu?
Raczej nie, tak jak wspominałem obecnie zajmują mnie moje sprawy i remont komisu z antykami. Z koszykówką mam oczywiście cały czas dużo wspólnego. Staram się być na każdym meczu syna, który występuje w Polskiej Lidze Koszykówki w barwach klubu z Torunia. Śledzę też na bieżąco poczynania innych zespołów, głównie w naszym kraju.
Zapewne tatę cieszy, że syn poszedł w jego ślady mimo też sporych przeszkód w postaci kontuzji…
Tak, oczywiście że to cieszy. Jarek występuje obecnie w Toruniu w zespole grającym w najwyższej klasie rozgrywkowej w naszym kraju. Sezon 2013/2014 był dla niego zupełnie stracony – z powodu kontuzji kolana nie wystąpił w żadnym oficjalnym spotkaniu. W końcówce sezonu mógł zaryzykować i wrócić na parkiet, ale postanowił w pełni się odbudować i przygotować mentalnie i fizycznie do kolejnych rozgrywek. Dwukrotnie przebywał też w Stanach Zjednoczonych szlifując swoje koszykarskie rzemiosło.
Tak okiem kibica – w jaką stronę zmierza polska koszykówka?
Ten sezon jest bardzo ciekawy i sportowo idzie to w dobrym kierunku. Patrząc jednak na szykowaną zmianę przepisu o obowiązkowej obecności dwóch Polaków na parkiecie to uważam, że podążamy w złą stronę. Patrząc na przyszłość polskiej reprezentacji i rozwoju polskich koszykarzy to nie jest dobre rozwiązanie. W wielu klubach zamiast łapać minuty na parkiecie, będą po prostu siedzieć na ławce.
Czy sportowo czuje się pan spełniony?
Myślę, że tak. Jako zawodnik sięgałem po mistrzostwo Polski (pięciokrotnie ze Śląskiem Wrocław), a w 1994 roku zdobyłem 36 punktów w Meczu Gwiazd – ten wynik do dziś się jeszcze utrzymuje jako rekord. Jeśli chodzi o pracę trenerską też były bardzo miłe chwile, jak wspomniany udział z Polonią Warbud Warszawa w Final Four ligi NBDL (obecnie VTB). Jako młodziutki i niedoświadczony trener Polonii udało mi się dwukrotnie pokonać w sezonie 2001/2002 drużynę Śląska prowadzoną przez legendarnego Andreja Urlepa.
W swojej karierze trenerskiej prowadził pan zespoły zarówno drużyny męskie, jaki i kobiece?
Tak pracowałem jako trener zarówno z mężczyznami, jak i kobietami. Oczywiście jest wiele różnic. Przede wszystkim różnica fizyczności, dużo większe zaangażowanie u kobiet, ale też wiele interpersonalnych zawiłości w zespole. U przypadku mężczyzn wszystko to tzw. krótka piłka.
Co zatem sprowadza pięciokrotnego mistrza Polski w koszykówce Jarosława Zyskowskiego do Świdnicy?
Właśnie biznes, który obecnie rozkręcam. Planuję otworzenie w pobliżu Rynku (podwórze – wejście od ulicy Grodzkiej, Kotlarskiej) komisu z antykami. To mój taki nowy pomysł na życie i na siebie. O sporcie na razie nie myślę i skupiam się właśnie na tym. Trochę jeszcze pracy remontowej przed nami, ale jestem dobrej myśli. Sama lokalizacja wymogła na nas pewne warunki. Jest to podwórze i nie można zadziałać na klienta witryną sklepową więc wybór padł na antyki.
Czy to pana pierwszy kontakt ze Świdnicą?
Taki poważny to na pewno pierwszy. Wcześniej głównie przejeżdżałem przez Świdnicę i raz byłem współorganizatorem jakiegoś towarzyskiego meczu koszykówki. To jednak było dawno.