„Strach był, ale jeszcze bardziej chcieliśmy po prostu być wolnymi ludźmi. I te pierwsze dni były jak głęboki oddech. ” Major Bogdan Zdrojewski, warszawiak z urodzenia, świdniczanin od 1947 roku. Miał 12 lat, gdy wybuchło Powstanie Warszawskie. Dziś na świdnickim Rynku był wśród tych, którzy oddali hołd ofiarom i bohaterom zrywu z 1944 roku.
Zamiast wieńców i okolicznościowych przemówień z inicjatywy Tadeusza Grabowskiego i związków kombatanckich, przy wsparciu starostwa, na Rynku zorganizowano żywą lekcję historii. Na specjalnej planszy, w hołdzie powstańcom powstał mural, młodzież z MDK rozdawała ulotki, a Stanisław Gabryś z Muzeum Broni i Militariów w Witoszowie Dolnym przywiózł broń, mundury i hełmy, związane z powstaniem. W tle rozbrzmiewały powstańcze piosenki, a każdy mógł porozmawiać z tymi, którzy przeżyli wojenny dramat.
Wśród gości specjalnych znaleźli się m.in. Tadeusz Łyżwa, prezes świdnickiego oddziału Związku Żołnierzy AK, Zygmunt Zelen, prezes oddziału Związku Sybiraków, Tadeusz Liwirski, prezes Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Wschodnich, Kazimierz Mazij, prezes oddziału Związku Więźniów Politycznych i major Bogdan Zdrojewski, prezes oddziału Więźniów Politycznych Okresu Stalinowskiego. – Mój ojciec, Leon Zdrojewski, był żołnierzem 1 Pułku Szwoleżerów, któremu dowodził słynny generał Bolesław Wieniawa-Długoszowski. Od początku okupacji ojciec działał w konspiracji i stało się naturalne, że na miarę swoich możliwości do walki z Niemcami zostałem włączony ja i mój brat. Już jako 10-latek nosiłem ulotki w specjalnie przerobionym tornistrze. Podczas jednej akcji wpadłem w ręce gestapo i trafiłem w Aleje Szucha. Przesłuchiwali mnie i bili po twarzy, kopali. Nie wiem, co by się stało, gdyby nie interwencja ojca, który znakomicie znał niemiecki i zdołał mnie wyciągnąć – wspomina major Zdrojewski. – Z terrorem, śmiercią, przemocą byłem oswojony. Nie zaskoczyła mnie więc wszechobecna śmierć podczas powstania. Mój ojciec został zmobilizowany i działał jako łącznik z wojskami w Puszczy Kampinoskiej. Codziennie kanałami przedostawał się za miasto. Nie było innej drogi. Mieszkaliśmy na Żoliborzu, który został bardzo szybko odcięty od reszty miasta. Mieliśmy to szczęście, że nasz dom do końca września stał, a nam wystarczyło zapasów żywności. Po kapitulacji Niemcy spędzili cała ludność do koszar przy Dworcu Gdańskim, a potem wywieźli do Pruszkowa. Ojciec ocalał, bo zdołał przebrać się w cywilne rzeczy. Kiedy wróciliśmy do Warszawy, po naszym domu nie było śladu. Nigdy nie rozważałem, czy powstanie miało sens czy nie. Wszyscy tak bardzo pragnęliśmy wolności i tak bardzo wierzyliśmy, że zwyciężymy za 2-3 dni. I nigdy ani ja, ani moja rodzina nie pogodziliśmy się z kolejną okupacją, jaka przyszła w 1945.
Major Zdrojewski już po przyjeździe do Świdnicy, jako zaledwie 18-latek, zaczął działać w Zrzeszeniu Wolność i Niezawisłość. Organizował grupę młodzieżową w szkole; chłopcy mieli szkolenia wojskowe, ustalali nazwiska i adresy ubeków, liczebność wojsk sowieckich w mieście, pilnowali z bronią spotkań starszych członków organizacji, roznosili ulotki antykomunistyczne. Wpadł w kwietniu 1952 roku i został skazany na 15 lat więzienia. Spędził w nim 10 lat.
Powstańcy przez ponad pół wieku czekali, aż przestaną być traktowani jak wrogowie kraju, ginąc za swoje przekonania i walkę dla prawdziwie wolnej ojczyzny. Dziś, bez względu na ocenę zrywu z 1944 roku, warto, by nie tylko Warszawa pamiętała o bohaterach i ofiarach. Organizatorzy dzisiejszych wydarzeń w Świdnicy zapraszają jeszcze o 20.00 na dziedziniec wieży ratuszowej do wspólnego śpiewania powstańczych piosenek.
/asz/