Ludzie z pasją: Michał Działowski

    17

    Ma dwa metry wzrostu i… duszę małego chłopca. – Chyba w tym cała rzecz, bo śpiewam okropnie, talentu plastycznego nie mam, ale uwielbiam się bawić – przyznaje ze śmiechem ten prawie magister zarządzania. Od 5 lat prowadzi Gromadę Zuchową „Leśne Duszki” i jeździ wspierać potrzebujące maluchy w dalekiej Mongolii i Laosie. – Jest wyjątkowy, ma dar i talent pedagogiczny. Te jego dzieciaki w ogień by za nim poszły – z dumą mówi o swoim wychowanku Piotr Pamuła, komendant Hufca ZHP w Świdnicy.

    Michał do Świdnicy przyjechał jako pięciolatek. Mama Grażyna, siatkarka, dostała powołanie do Gwardii Świdnica. I tak już zostali. – Świdnica to moje miasto! – Michał zapewnia z zapałem, choć od pięciu lat studiuje we Wrocławiu. Licencjat bronił w Wyższej Szkole Bankowej, właśnie napisał pracę magisterską na Politechnice Wrocławskiej, na specjalności zarządzanie. Wcześniej uczył się w II LO, Gimnazjum nr 1 i Szkole Podstawowej nr 1. – Gdy byłem w III klasie podstawówki, mama zapisała mnie do harcerstwa. I wsiąkłem – opowiada. „Terminował” w drużynie „Dęby”, 9 lat temu został przybocznym w Gromadzie Zuchowej „Nibylandia”, wreszcie dostał zadanie powołania własnej gromady. „Leśne Duszki” mają swoją siedzibę w Szkole Podstawowej nr 6. Gromada liczy już 40-ci maluchów, a jej popularność można zmierzyć frekwencją na zbiórkach, zwoływanych w każdą sobotę. Za każdym razem przychodzi ponad 30-tka dzieci. Michał nigdy nie podnosi głosu, nie okazuje zdenerwowania czy zniecierpliwienia. – Dzieci są jak barometr albo lustro, nasze emocje natychmiast mają w nich odbicie. Spokój to połowa sukcesu, ale oczywiście samo opanowanie nie wystarczy. Słucham swoich zuchów, rozmawiam z nimi, stale stwarzam szanse, by mogły się wykazać, osiągnąć więcej, mieć powód do dumy. I oczywiście wszystkiego uczę przez zabawę, bo to najlepsza, najskuteczniejsza metoda.

    A zabawą może być wszystko, nawet porządki czy zdobywanie harcerskich sprawności. Michał zawsze czynnie włącza się; kiedy trzeba, zakłada strój Indianina czy samuraja. – Bo dla dzieci ważny jest przykład! Jeśli tylko stałbym z boku, moje działania mogłyby zostać odebrane jako nieszczere – tłumaczy i dodaje, że najszczerzej sprawia mu to frajdę. Stawia też na samodzielność dzieci. – Potrafią się doskonale zorganizować, trzeba tylko pokazać, jak to zrobić – wyjaśnia.  Zuchy podzielone są na szóstki, którymi „dowodzą” szóstkowi. Uczą się w ten sposób nie tylko odpowiedzialności, ale też nabierają wiary we własne siły. – Bacznie obserwuję i czuwam nad ich bezpieczeństwem, ale daję swobodę, tak, by same mogły odkrywać nowe rozwiązania, zdobywać wiedzę i umiejętności. I przy tym sam się uczę! Jestem przekonany, że to ja mam więcej satysfakcji z prowadzenia gromady, niż one z bycia zuchami. Dla swoich podopiecznych zawsze znajduje tydzień podczas ferii zimowych na wspólne wyjazdy, dwa tygodnie na obóz letni i co najmniej raz w miesiącu na krótką wędrówkę. W pracy z gromadą dzielnie wspiera go przyboczna Magda Miś.

    Sam natomiast zapuszcza się w mroczną, kambodżańską dżunglę i zakazane dzielnice Ułan Bator. – Wiele w moim życiu dzieje się jakby przypadkiem. Tak stało się z wyprawą do Mongolii i Fundacją Ludzki Świat. Pomysł urodził się w jakiejś rozmowie z przyjacielem, Łukaszem Łasą. Pomyśleliśmy, że można by pomóc dzieciakom gdzieś poza granicami kraju, ale w takim miejscu, do którego wolontariusze z reguły nie trafiają. Wybór padł na Mongolię. Udało nam się pozyskać sponsorów i pojechaliśmy uczyć dzieci z najuboższych dzielnic Ułan Bator i sierocińców angielskiego. Przy okazji zebraliśmy sporo wyprawek szkolnych, którymi obdarowaliśmy maluchy.

    Jechali praktycznie w ciemno, mieli skromne kontakty. Wszystko wychodziło „w praniu”. – Trafiliśmy na niezwykle sympatycznych ludzi, choć dzielnica, w której zamieszkaliśmy, jest uważana za niebezpieczne slumsy. Turyści nigdy tu nie zaglądają, usłyszeliśmy nawet, że można tam stracić zęby, portfel i życie. Mieszkali w zwykłych jurtach. – Strasznie schudłem, bo do jedzenia były na okrągło flaki baranie. Nie dałem rady ich przełknąć – przyznaje ze śmiechem. Na własnej skórze odczuł, co oznacza być innym. Większość Mongołów, z którymi się spotkał, nie widziała nigdy „białej twarzy”. – Robili sobie z nami zdjęcia jak przybyszami z innej planety!

    Nie żałuje jednak nawet dnia, mimo że dopadały ich choroby, a o wygodach musieli zapomnieć. – Radość dzieci zrekompensowała wszystko – zapewnia Michał. – Maluchy tam są takie jak nasze, polskie. Pełne ciekawości, otwarte na nowe doświadczenia. Uczyliśmy angielskiego przez zabawę, rzadko korzystając z pomocy tłumacza.

    Po tej wyprawie stwierdzili, że przecież w Polsce jest mnóstwo dzieci, których rodziców nigdy nie będzie stać na opłacenie lekcji angielskiego. Tak zrodził się pomysł, by założyć Fundację Ludzki Świat. W jej działania zaangażowało się około 40-tu wolontariuszy-studentów. Wyszukują dzieci z ubogich środowisk i z nimi pracują. Dzieci mają indywidualne lekcje, które nie kończą się na nauce języka. – To także forma wsparcia, pomocy w nauce w ogóle, w pokonywaniu problemów i trudności – tłumaczy Michał. Chciałby, aby nagrodą dla studentów były dalekie wyprawy. Być może, jeśli tylko uda się zebrać środki, w tym roku ruszą znów do Mongolii. On sam z przyjaciółmi „przetestował” jeszcze Laos. – Sama podróż była niesamowita – opowiada. Najpierw dotarli do Bangkoku, stamtąd przez 3 dni przedzierali się przez kambodżańską dżunglę z przewodnikiem, który okazał się groźnym przestępcą, potem jeszcze 2 dni płynęli rzeką. Mieli bardzo dużo szczęścia, a u celu czekała nagroda – ludzie przyjmowali ich z otwartymi ramionami, znakomicie układała się współpraca z dyrektorką miejscowego przedszkola. Opowieści z tej wyprawy wystarczą na wiele długich godzin! – I chętnie się dzielimy naszymi doświadczeniami, opowiadamy o naszych wyprawach na najróżniejszych spotkaniach. Kolejna okazja będzie już w czerwcu w Świdnicy, gdy zaprezentujemy wystawę zdjęć z Mongolii i Laosu w Galerii 44 – uzupełnia Michał.

    Jak udaje mu się godzić tak wiele zajęć? Studia, harcerstwo, wolontariat, podróże i jeszcze praca (od początku studiów stara się odciążyć finansowo rodziców). – Grunt to dobra organizacja – wyjaśnia skromnie. Nie wyobraża sobie leżenia na kanapie przed telewizorem. – Żyję pełnią życia, działanie sprawia mi radość! Jedyne, o czym marzę, to znaleźć taką pracę, która pozwoli mi utrzymać rodzinę, ale moja pasja nigdy nie stanie się zawodem. Chcę wyraźnie oddzielić zarabianie od wolontariatu. A, i jeszcze chciałbym pojechać do Birmy. Mam nadzieję, że się uda…

    Wysłuchała Agnieszka Szymkiewicz

    Więcej o wyprawach i Fundacji Ludzki Świat na stronie:  http://ludzkiswiat.pl/

    Więcej o 23. Świdnickiej Gromadzie Zuchowej „Leśne Duszki” na stronie:  http://www.23lesneduszki.blogspot.com/

     

    Poprzedni artykułCzary Penelopy: Nadziewane kalarepki
    Następny artykułMałe radości z Magazynem Swidnica24.pl