Wywiad z, niekoniecznie, tylko jednym pytaniem.
Mam wrażenie, że dzisiejszy bohater „Tkania życia” jest jakby zapomniany przez swoje miasto. Kiedyś mówiło się o nim znacznie więcej i częściej. A dzisiaj tak, jakby obrósł mchem i pajęczyną. Myślę, że pan Ryszard, znając jego dystans do świata i siebie – wybaczy mi takie porównanie. Ryszard Latko to niebanalny człowiek, jakich coraz mniej. Ceni naturę, stare sprawdzone prawdy i robi wszystko, by nadać im właściwy wymiar. Jak nikt odwołuje się do klimatu polskiej, a konkretnie małopolskiej wsi. Potrafi genialnie opisywać jej mieszkańców i ich historie, klimat, kolor i zapach. Jest najbardziej docenionym świdnickim dramaturgiem.
Urodził się w Woźnikach, w powiecie wadowickim. Wspaniale opisuje ten okres w programie teatralnej prapremiery swojej sztuki „Tato, tato sprawa się rypła” – „W pierwszych dniach mroźnego lutego 1941 roku moja panna matka poczuła, że wypełniają się jej dni. Niestety odmówiono jej ciepłego kąta w ubogiej, wiejskiej chacie. Dwie wdowy, moja babka Agnieszka i ciotka Polka, wprost paliły się ze wstydu, co ludzie powiedzą, gdy dowiedzą się, że panna Rózia przyjechała z „przymusowych robót” na roczny urlop macierzyński. Udała się więc moja matka nocą po zapłociach, do swej zamężnej kuzynki, „ciotki Baranki”, która zaraz położyła ją do łóżka i posłała po akuszerkę. W piątek, 7 lutego o drugiej po północy, wydostałem się tunelem w stronę światłości naftowej lampy i zanim się rozryczałem ciotka Baranka zawołała radośnie, dmuchając mi w buzię machorkowym dymem: Ło! kurwa, ale ładny chłopocek… I tak mi już zostało… Jestem z Matki Rozalii oraz ojca o nieustalonych personaliach. Widocznie, w przeciwieństwie do mnie, był człowiekiem skromnym i unikał czczego rozgłosu”. Taki jest nasz bohater – zdystansowany, wrażliwy, czasami ironiczny, ale nigdy nie patetyczny, przekorny, ciekawy świata i uczący się go. Pociąg do nauki miał niemal od zawsze. Wspomina, że wyróżniał się na tle swoich rówieśników i szybkością nauki czytania, i ilością przeczytanych książek, i ogólną wiedzą a także odwagą w wygłaszaniu swojego zdania. Ze wspomnianego już wstępu do dramatu – „Nie mając rodzeństwa bardzo cierpiałem na brak konwersacji. Biegałem więc po polach, gadając sam do siebie wcale nie wiedząc, że jestem aktorem w teatrze jednego aktora. Czytać płynnie nauczyłem się dopiero w wieku siedmiu lat. Głód wiadomości dobrego i złego pchnął mnie w tamtych latach do splądrowania mieszkania życzliwych mi sąsiadów. Łupem padły wtedy przedwojenne żywoty świętych miesięczniki „Rycerz Niepokalanej” i… wieczne pióro. Niestety, przyłapano mnie na tym występku… i nic mi nie zrobiono. Wycieńczony wspomnianym głodem musiałem wzbudzać litość. Wkrótce o moim sierocym szczęściu wieść dotarła na plebanię. Po rozpatrzeniu na lekcji religii mojego nieprawego pochodzenia i zasięgnięciu w tej sprawie opinii rozbawionej klasy, wyfasowałem od księdza dobrodzieja aż dwa gumowe obcasy nr 45 w ramach amerykańskiej pomocy dla dzieci wojny. Im to w dwadzieścia lat później poświęciłem opowiadanie pt. „Obcasy cioci Unry”. Później robił wszystko, jak przyznaje, by nic nie robić. Pracował na ziemi i pod nią. Był górnikiem, instruktorem kulturalno-oświatowym, ślusarzem, murarzem, tokarzem, elektrykiem, autentycznym kowbojem w Bieszczadach, bankowcem, PGR-owcem, ZMW-owcem, foto-filmowcem, ćwikiem, mechanikiem maszyn rolniczych, księgowym w kółku rolniczym, pocztowcem, itp. Dzisiaj łatwiej napisać, kim nie był, choć chciał – lotnikiem i pisarzem. Tym pierwszym nie mógł być z powodów zdrowotnych, a drugim, bo nie nadszedł wówczas jego czas. Jak wspomina Wikipedia, kariera literacka Ryszarda Latki zaczęła się w roku 1974. Zadebiutował wówczas w miesięczniku OPOLE fragmentami powieści „Wieś pod Bykiem”. W 1976 r. w XV Konkursie Debiutu Dramaturgicznego teatru Ateneum w Warszawie otrzymał I nagrodę za sztukę pt. ”Tato, tato, sprawa sie rypła” napisaną gwarą okolic Wadowic. Jej prapremierę przygotował Teatr im. W. Bogusławskiego w Kaliszu. Rok później, na XVIII Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych we Wrocławiu autorowi „Tato, tato…” przyznano indywidualną nagrodę za „Udany debiut teatralny”, a jego sztuka stała się wkrótce przebojem teatralnym scen zawodowych i amatorskich w Polsce i za granicą. W sezonach teatralnych 1976/77 r. i 1977/78 r. „Tato, tato…” znalazła się na czele listy sztuk polskich gromadzącą najliczniejszą widownię. Prawie dwadzieścia lat później wałbrzyski Teatr Dramatyczny im. J. Szaniawskiego wystawił drugą część „Tato, tato…” czyli „Zachciało sie wom Kalwarii”. Utwór ten, spośród 57 zgłoszonych przedstawień, znalazł się w finałowej dwunastce Ogólnopolskiego Konkursu na wystawienie polskiej sztuki współczesnej 1995. Natomiast na XII Sejmiku Wiejskich Zespołów Teatralnych – Bukowina Tatrzańska 1996 spektakl „Zachciało sie wom Kalwarii”, w inscenizacji Teatru Obrzędu Ludowego z Bobowej (nowosądeckie), został uznany za wydarzenie artystyczne. Ryszard Latko jest również autorem słuchowisk radiowych, scenariuszy filmowych, m.in. do filmu „Żeniac”, serialu telewizyjnego „Szanowny Pan Szczepan Żmuda” wraz z jego adaptacją beletrystyczną, a także aktualnej powieści regionalnej „Rodzina Świdnickich” pisanej i publikowanej w tygodniowych odcinakach. W swym dorobku ma również opowiadania, wiersze, monodramy, szkice literackie i teksty publicystyczne zamieszczane w miejscowej prasie. Jego pisanie jest wesołe. Dziecięce marzenie bycia pisarzem spełniło się. Ryszard Latko mimo swoich siedemdziesięciu lat prezentuje się niczym dojrzały pięćdziesięciolatek. Śmieje się, że dowodem na to jest to, że ilekroć spaceruje po Świdnicy młode dziewczyny pytają go o godzinę. Ma wiele pasji, a jedną z nich jest gra w totolotka. Przez ponad 35 lat grania zgromadził w opasłym tomie wszystkie zakłady i ewentualne kombinacje, które miałby by przynieść mu wygraną. Ale i do tego na dystans. To jest w nim charakterystyczne, że cieszy się tym, co robi, ale nie popada w samo zachwyt i uwielbienie. Gdyby sklasyfikować go w kategoriach „teleexpressowych”, jest pozytywnie zakręcony.
Czy żyjąc tak intensywnie i mając tyle doświadczeń można pozwolić sobie na marzenia? A jeśli, to na jakie?
– Pewnie, że mam marzenia. Pierwsze to trafić „szóstkę” w totka. Gram już tyle, że chyba mi się należy taki finał. A drugie to zamieszkać w drewnianym, tradycyjnym domu, jakich jest jeszcze sporo na wschodniej ścianie Polski. Z kuchnią taką, w której palić się będzie normalny ogień, a światło będzie dawać lampa naftowa.
Wacław Piechocki
Foto archiwum Ryszarda Latki