Tkanie życia: Alicja Żywicka

    3

    Wywiad z, niekoniecznie, tylko jednym pytaniem.

    Znam trzy pokolenia kobiet z rodu Podolskich. Wszystkie są bardzo podobne do siebie. Od najstarszej do najmłodszej. Mają w sobie ciepło, empatię, mądrość, zaradność i odwagę… Alicja Żywicka, z domu Podolska,  to przypadek szczególny i niepowtarzalny. Spokój, urok, czar i normalność – wszystko w jednym. Poznałem ją dawno temu. Chadzaliśmy do jednej szkoły średniej. Sprawiała już wówczas tzw. „dobre wrażenie”. Kiedy później poznałem jej siostrę i mamę, wiedziałem, dlaczego jest, jak jest.

    To wszystko wysysa się z mlekiem i przenosi z genami – radość życia, racjonalizm, wrażliwość i pokorę wobec innych. Ta ostatnia doprowadziła do tego, kim jest zawodowo nasza bohaterka. Dzisiaj wspomina to tak – „ Miałam 12 lat, kiedy zetknęłam się z niepełnosprawnością w Sanatorium Rehabilitacyjno-Ortopedycznym we Wrocławiu będąc w końcu jedną z wielu, o których mówiono chore. Szybko zaakceptowałam brak rąk, nóg, porażenie kończyn, wózki, na których jeździli moi koledzy. Byłam tam bezpieczna, bo wielu było takich jak ja. Kiedy jednak po dwóch latach leczenia wróciłam w „swoje” środowisko, wielokrotnie stawałam się obiektem drwin i zaczepek. Mając ten bagaż doświadczeń, postanawiłam zrobić wszystko, by u małych dzieci, kiedy w naturalny sposób akceptują niepełnosprawność, rozwijać empatię i tolerancję dla inności. W 2000 roku napisałam koncepcję utworzenia przedszkola integracyjnego. To było swoiste odnalezienie sensu życia po tym, jak rodzinne gniazdo opuściła moja jedyna córka, Marta. Władze miasta pozytywnie zaopiniowały mój projekt i tak rozpoczęłam proces tworzenia pierwszych grup integracyjnych. Większość nauczycielek udało mi się zarazić pasją budowania integracji – podjęły studia podyplomowe z zakresu rewalidacji, surdopedagogiki, tyflopedagogiki. Wciąż poszukujemy optymalnych rozwiązań, pomagamy dzieciom i ich rodzicom.


    Praca dla niej, choć jest pasją,  to nie całe życie. Potrafi znaleźć przyjemność przy zbieraniu płatków róży, które później przetwarza i nadziewa nimi swoje urodzinowe pączki. I przy kiszeniu ogórków czy innych „wyczynach” kuchennych zapomnianych i wzgardzonych przez wielu. Uwielbia poznawać nowe miejsca. Sprawdzać się w nowych wyzwaniach. M.in., dlatego zaczęła swoją przygodę z teatrem – „Przeczytałam ogłoszenie w lokalnej prasie o tworzeniu amatorskiej grupy teatralnej. Marta, która jeszcze w latach szkolnych „bawiła się” w teatr, podjęła decyzję za nas obie: idziemy na pierwsze spotkanie. Miałam poważne wątpliwości, czy mogę sobie na to pozwolić. Argumenty córki mnie przekonały: „zmieniasz swoje życie, to pozwól sobie na odrobinę szaleństwa!” I poszłam. Okazało się, że takich szaleńców – w moim i starszym wieku – jest wielu.

    Zrobiłam coś, czego nigdy dotąd nie było mi dane robić. W takich zabawach bierze się udział chodząc do szkoły – tak mi się przynajmniej wydawało. Ale ten czas upłynął mi w gorsecie ortopedycznym. Nie przypuszczałam, że jeszcze czegoś takiego doświadczę. A jednak! Okazuje się, że zawsze jest na to czas. I nawet kobiecie po pięćdziesiątce wypada. Nauczyłam się dystansu do siebie”.


    Taka jest Alicja Żywicka – żona Marka i mama Marty. Kobieta z wieloma pasjami, o mądrych, ciepłych oczach i spokojnym, budzącym zaufanie głosie.

    Czy żyjąc niebanalnie i realizując się w wielu płaszczyznach można jeszcze „fundować” sobie marzenia? A jeśli tak, to jakie?

    – Nie marzę o wielkich rzeczach. Wkrótce praca przestanie być treścią mojego życia. Chciałabym móc aktywnie korzystać z tego wolnego czasu, który będzie mi dany. Zamierzamy z mężem podróżować. Odkrywanie uroków Polski już rozpoczęliśmy. A tak w głębi serca marzę o tym, by być potrzebna moim bliskim jak najdłużej…

    Wacław Piechocki

    współpraca Marta Żywicka

    Poprzedni artykułCzary Penelopy: Kurki w śmietanie
    Następny artykułŚcieżka zdrowia: Dbaj o kręgosłup