Polecamy: Maria Kuncewiczowa „Dwa księżyce”

    1

    Uwielbiam stare fotografie, czarno-białe albo sepiowe, z brzegami zdobnymi w wycinane maszyną ząbki. Ktoś napisał, że zbiór opowiadań Marii Kuncewiczowej „Dwa księżyce” jest jak rozsypany stos starych zdjęć. I bardzo słuszne spostrzeżenie, dodałabym jeszcze, że stos zdjęć rodzinnych, z galerią przyjaciół, znajomych i sąsiadów. Ale najważniejszym bohaterem jest Kazimierz Dolny nad Wisłą. Kuncewiczowa pokochała Kazimierz miłością odwzajemnioną, tu wraz z mężem wybudowała dom na wzgórzu, tu mieszkała i tworzyła, i tu w końcu została pochowana.

    Kiedy się czyta „Dwa księżyce” to duchem, myślami i wyobraźnią jest się w Kazimierzu lat 30-tych ubiegłego wieku. Do miasteczka w malowniczym zakolu rzeki przyjeżdżają letnicy, głównie malarze i pisarze, dużo ówczesnej „złotej młodzieży”, zamożni warszawiacy w świecie bywali. Spacerują, opalają się, pływają łódkami, flirtują i romansują, przeżywają dramaty, niepokoje twórcze i egzystencjalne rozterki. Są z innego „lepszego świata”, mają słomkowe kapelusze i powiewne jedwabne suknie, pachną kusząco…Rozleniwione słońcem panny i mężatki wodzą na pokuszenie stroszących pióra panów, kanikuła w pełni…

    A obok miasteczko i jego codzienne życie, gwar targowiska, cień żydowskiego sklepiku, biegające dzieci, modły dobiegające z synagogi i z fary. Gdzieś tam za opłotkami bieda walących się zabudowań, dziczejące ogrody, mizeria ludzkich występków biorących się z niedostatku i poczucia przegranego losu.

    Miejscowy prostaczek i stara panna, bijący żonę krawiec i jego dzieci, właściciel restauracji, żydowski sklepikarz….Wielobarwny korowód ludzki, miejscowy i przyjezdny, przesuwający się przez Rynek i wąskie uliczki, przez plażę nad Wisłą i górę Trzech Krzyży. A w nocy wielki jasny księżyc odbija się w rzece i dla każdego świeci inaczej.

    Zderzenie dwóch światów, z całym bagażem cech i postaw bardzo pięknie próbuje objaśnić tytuł książki. Opowiadania, w których bohaterowie są poniekąd wspólni nosi wiele cech powieści, ale tak się ponoć wtedy pisało. Kuncewiczowe pisanie, pisanie sprzed prawie wieku nie jest łatwe. To proza angażująca intelektualnie, ale dostarczająca też niezwykłej satysfakcji czytelnikowi. Autorka doskonale patrzy i widzi, słyszy rytm miasta, jego zaśpiewy, gwar w zakamarkach, barwy i kształty. Dostajemy żywy, rozedrgany obraz, pulsujący życiem i emocjami, plastyczny i namacalny. Czytam Kuncewiczową i widzę fotografie J.B. Dorysa, który w 1930 i 31 roku fotografował Kazimierz i jego mieszkańców. Może z aparatem mijał siedzącą w kawiarni Kuncewiczową, piszącą swoje opowiadania….Wszak to ten sam czas.

    Kiedy patrzę na twarze wycieczek snujących się po kazimierskim Rynku, widzę często pustkę i rodzaj rozczarowania. Ktoś ich tu przywiózł, bo tak pięknie a tu nie ma co robić w tym Kazimierzu, nie ma nawet „McPaszarni”, ani innych rozrywek….Kazimierz się czuje lub nie, w Kazimierzu się jest a nie bywa – taki jego urok i czar. Kuncewiczowa to wiedziała.

    Izabela Jankowska

    Poprzedni artykułCzary Penelopy: Miodowa granola
    Następny artykułTkanie życia: Romuald Czech