Zegarmistrz światła – nawalił

    0


    A kiedy przyjdzie także po mnie
    Zegarmistrz światła purpurowy
    By mi zabełtać błękit w głowie
    To będę jasny i gotowy

    Spłyną przeze mnie dni na przestrzał
    Zgasną podłogi i powietrza
    Na wszystko jeszcze raz popatrzę
    I pójdę nie wiem gdzie – na zawsze.

    Któż nie pamięta (pewnie młodzież i dzieci nie) tych słów ballady Tadeusza Woźniaka z jego płyty wydanej przez Polskie Nagrania w roku 1972. Przypominam je wyżej, by wywołać miły nastrój przy lekturze, bo temat nie należy do sympatycznych. Przez ostatnie tygodnie męczono mnie końcem świata. Tak się jakoś dzieje, że co pewien czas temat Apokalipsy, czy jak to nazwać, wypływa i staje się przebojem sezonu. I nie jest to z całą pewnością sezon ogórkowy. W każdym razie zapowiadano znów ten koniec i on nie nadszedł. Trzeba będzie poczekać do następnego i znów się łudzić, że go przegapimy. Bo ja osobiście jakoś nie chciałbym jeszcze sprawdzić, co tam jest po drugiej stronie. Ale iluż takich ciekawskich chodzi obok nas?

    Ten z ubiegłego tygodnia koniec świata znów się nie udał. Na pocieszenie dla wszystkich, którzy w zeszły weekend liczyli na powtórne przyjście Jezusa postaram się przypomnieć o wszystkich tych apokaliptycznych „falstartach”. Jak podają różne źródła, było sześciu proroków z przeszłości i ich wspaniałe (choć niezrealizowane) wizje apokalipsy.

    Pierwszy z nich to Harold Camping. Ten od ostatniego lipnego końca jest w tej materii „recydywistą”. Okazuje się, że radiowy kaznodzieja ma już pewne doświadczenie w przewidywaniu końców świata. Po raz pierwszy zapowiedział Apokalipsę 17 lat temu. Według jego książki, powtórne przyjście Chrystusa miało mieć miejsce między 15 a 17 września 1994 r., Kiedy nic się nie wydarzyło, Camping oświadczył, że pomylił się w obliczeniach – nie uwzględnił w swoich rachubach Księgi Jeremiasza. W tym roku Campingowi znowu nie wyszło, ale podobno do trzech razy sztuka.

    Trzysta lat wcześniej, w 1500 roku, powstał obraz „Mistyczne Narodziny” niejakiego malarza Botticellego. Jedyny, na którym widnieje podpis artysty. Obraz jest wyjątkowy nie tylko z tego powodu. W jego dolnej części anioły obejmują ludzi i leżące na ziemi diabły. Botticelli malując swoje dzieło był pod dużym wpływem Girolama Savonaroli, dominikanina, głoszącego w tym czasie we Florencji płomienne kazania, w których potępiał rządy Medyceuszy, nawoływał do umartwiania się i przedstawiał plastyczne wizje Apokalipsy. Jak widać charyzmatyczni kaznodzieje zawsze mogli liczyć na rząd dusz. Trochę później, kolejne trzysta lat pojawił się kolejny prorok, a raczej proroczka.

    Ta kobieta to Joanna Southcott, matka Mesjasza. A przynajmniej tak sama się przedstawiała około roku 1841 r. W Apokalipsie św. Jana znaleźć można wzmiankę o brzemiennej niewieście obleczonej w słońce i księżyc, przyozdobionej wieńcem z gwiazd. Z jakiś powodów 60-letnia pani Southcott zidentyfikowała się z tą postacią i oświadczyła, że 19 października 1841 r. urodzi Mesjasza, po czy nastąpi koniec świata. Zaczęła zbierać grupę 144 tysięcy zbawionych, pobierając od każdego datki. Cudowne narodziny oczywiście nie nastąpiły, a  Joanna Southcott zmarła pod koniec 1841 r.

    W czasach współczesnych zaistniał Pat Robertson, amerykański teleewangelista, niedoszły kandydat republikanów w wyborach prezydenckich w 1988 r. Ten pan także miał na swoim koncie zapowiedź końca świata. W 1980 roku oświadczył w programie telewizyjnym, że wydarzenia zapowiedziane w Apokalipsie rozpoczną się już za dwa lata. O dziwo, nie pojawili się wtedy ani czterej jeźdźcy, ani nawet Antychryst. Porażka nie zniechęciła Robertsona do wygłaszania proroctw i rozmaitych prawd o świecie. Teleewangelista zapowiedział m.in., że w 2006 r. tsunami spustoszy Stany Zjednoczone.

    Były też proroctwa bez podtekstów religijnych. Wszyscy pamiętamy niepokój, jaki ogarnął świat przed rokiem 2000. Systemy komputerowe miały wtedy zwariować na widok dwóch zer w dacie. U niektórych osób lęk przed magiczną datą przybrał skrajne formy. W 1998 roku w magazynie ”Time” ukazał się reportaż o rodzinie Eckhartów, która z dużym wyprzedzeniem zaczęła się przygotowywać na to, ze chaos ogarnie całą Ziemię. Eckhartowie zgromadzili zapasy suchego prowiantu i leków, kanistry paliwa i butle z gazem oraz (tak na wszelki wypadek) mały arsenał broni. W książce o przerażającym tytule ”Ice: The ultimate Disaster” Richand Noone ostrzegał przed nadejściem nowej epoki lodowcowej. Według Noone’a kluczową datą miał być 5 maja 2000 r. Tego dnia wszystkie planety znalazły się na jednej linii, co miało spowodować przesunięcie biegunów i  lodową apokalipsę.

    Jak widać tradycja ogłaszania końca świata nie jest wcale nowa i taka bez źródłowa. Każdy może sobie wybrać mniej czy bardziej barwne źródło, które powinno zabezpieczyć mu wiarygodność i realność. Ja pozostają przy sentymentalnej balladzie Woźniaka, bo ona dla mnie jest najprzyjemniejszym obrazem Apokalipsy. Jeśli już muszę o niej myśleć.

    Wacław Piechocki

    Poprzedni artykułMagazyn Swidnica24.pl po końcu świata
    Następny artykułTkanie życia: Wojtek Lewandowski