Kary 10 miesięcy więzienia w zawieszeniu na dwa lata i zadośćuczynienia w wysokości 40 tysięcy złotych domaga się dla pediatry ze świdnickiego szpitala Latawiec prokurator. Pełnomocnik rodziny żąda zakazu wykonywania zawodu na rok i 100 tysięcy złotych dla rodziny. Przed Sądem Rejonowym w Świdnicy obrona i oskarżyciele wygłosili ostatnie mowy w sprawie o narażenie na utratę zdrowia a nawet życia 2-letniego Filipa Kowala. Lekarz ze świdnickiego szpitala podczas całego procesu nie miał dla rodziców żadnego słowa współczucia.
– Filipek 9 sierpnia miałby osiem lat. Ten mały wojownik przyszedł na świat, mimo że lekarze określali, że ma 15 szans na to, żeby się urodził i przeżył. My razem z mężem staraliśmy się znaleźć lekarzy, którzy mu pozwolą przyjść na świat i żyć. Filipek się urodził i żył, czerpał z tego życia jak najwięcej. Przeżył niejedną operację w swoim życiu, a mimo to dawał szczęście innym, potrafił znieść bardzo wiele – mówiła dzisiaj przed Sądem Rejonowym w Świdnicy Jolanta Kowal. Podkreślała, że cała rodzina dostosowała się do Filipa, który cierpiał na wiele chorób. Chłopiec stracił jedno płuco, cierpiał na hemofilię. Osłabiony organizm chłopca gwałtownie reagował na każdą infekcję. W 2018 roku chorował od początku grudnia. Był pod stałą opieką lekarzy, ale jego stan gwałtownie pogorszył się w nocy przed wigilią. Miał gorączkę, skarżył się na brzuszek.
Rano 24 grudnia rodzice z Walimia przyjechali do przychodni Medyk w Świdnicy. Nie było pediatry, dziecko zbadał internista i wystawił skierowanie do szpitala z podejrzeniem infekcji dolnych dróg oddechowych. O 9.21 rodzina została zarejestrowana w Szpitalnym Oddziale Ratunkowym. Lekarz przyjął chłopca o 10.31. Ojciec wielokrotnie prosił o przyśpieszenie wizyty, wskazując, że dziecko jest coraz bardziej osłabione i leje się przez ręce. Ostatecznie Arnold W. zszedł na SOR, gdy oczekiwało już czworo dzieci. W trakcie 11-minutowej wizyty stwierdził, że dziecko nie ma zapalenia płuc i nie wymaga hospitalizacji. Przepisał leki.
Rodzina wróciła do domu. Stan chłopca gwałtownie pogorszył się około 20.00. Doszło do zatrzymania krążenia. Rozpoczęła się dramatyczna walka o jego życie, w którą zaangażowała się cała rodzina i zaprzyjaźniony ratownik medyczny. Tego dnia była fatalna pogoda, karetka jechała ponad 20 minut. W drodze do szpitala chłopiec jeszcze raz się zatrzymał. Karetka dojechała do Wałbrzycha, lekarz pogotowia nie zgadzał się na dalszą podróż, bał się, że nie dowiezie dziecka do Wrocławia. Mimo protestów lekarzy wałbrzyskiego szpitala im. Sokołowskiego, dziecko zostało zabrane do budynku, ustabilizowane i godzinę później wyruszyło karetką do Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego im. Jana Mikulicza-Radeckiego. Filip zmarł 28 grudnia.
– Podczas wizyty 24 grudnia Arnold W. nie zmierzył dziecku temperatury, kazał rozebrać dziecko od pasa w górę, zdziwił się, że w klatce piersiowej jest port z wbitą igłą, zapytał rodziców o przyczynę, osłuchał Filipa, zajrzał mu do gardła i stwierdził, że te dolegliwości są związane z problemami trawiennymi – mówił prokurator Tomasz Orepuk z Prokuratury Okręgowej w Świdnicy. – Nie trzeba być żadnym specjalistą w zakresie medycyny, by stwierdzić, że dziecko z takim obciążeniem chorobowym i w takim stanie, a nie był to stan taki, jaki wpisał do dokumentacji medycznej, (…). Dziecko było blade, apatyczne, lało się przez ręce, co potwierdzili nie tylko rodzice, którym zależy na przedstawienie tego stanu w jak najczarniejszych barwach, ale także świadkowie, oczekujący ze swoimi pociechami na przyjęcie. Nie trzeba być biegłym, żeby zauważyć, że stan Filipa wymagał dodatkowej diagnostyki i choćby przetrzymania go na SORze w celu dalszej obserwacji przez kilka, kilkanaście godzin.
Prokurator przywołał opinie biegłych, które są alternatywne w zależności od tego, czy dano wiarę temu, co napisał w dokumentacji medycznej oskarżony, czy rodzicom i świadkom. – Czy jednak gdyby dodatkowe badania wykonano, a dziecko pozostałoby na obserwacji, mogło przeżyć? Tego nie wiemy, wiemy natomiast jedno, miałoby na pewno o wiele większe szanse, jednak swoją decyzją lekarz Filipa tych szans pozbawił. Pytanie tylko, dlaczego? Najłatwiej powiedzieć, że jest złym lekarzem. Tu jednak w mojej ocenie Arnold W. jest doświadczonym lekarzem, część świadków krytycznie oceniała jego postępowanie diagnostyczne co do swoich dzieci, ale część była zachwycona. W tym przypadku tak nie było, bo lekarz był poirytowany, że Tomasz Kowal kilkukrotnie domagał się, żeby szybciej zszedł na SOR i zdając sobie sprawę, że wysłanie Filipa w takim stanie do domu może spowodować pogorszenie zdrowia i narażenie go na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, było mu to całkowicie obojętne – mówił prokurator.
– Do lekarzy mieliśmy ogromne zaufanie, teraz już tak nie jest. Zaliczyliśmy godziny wizyt u psychologa, nie tylko my, ale również nasz najstarszy syn, który widział naszą dramatyczną walkę o życie jego brata. Chociaż każdy mówi, że wszystko będzie dobrze, my już wiemy, że nasze życie nie będzie takie jak kiedyś. Nie potrafimy zaufać lekarzom, za każdym razem, kiedy mamy jechać do jakiegokolwiek szpitala, jest to dla nas ogromny strach. Zawód lekarza jest zawodem najwyższego zaufania. Jeśli lekarz w szpitalu odsyła nas do domu, to zaufaliśmy mu. To był szpital, w którym byliśmy nie raz i wiedzieliśmy, że dostaniemy tam dobrą pomoc. Mimo wszystko lekarz wypuścił nas do domu. Jeśli lekarz mówi, że wszystko będzie dobrze, to ja mu ufam i nie dyskutuję. Nikt nie ma prawa mówić nam, że powinniśmy nalegać i prosić, żeby zostawił syna w szpitalu, bo to on pełni ten zawód i to on ma odpowiedzialność podejmowania decyzji. I powinien słuchać rodzica, bo to nie było nasze widzimsię. My go posłuchaliśmy i wyszliśmy. Będziemy tego żałować do końca życia – mówi matka.
– Jeszcze jedno. Coś, co mnie, nie jako oskarżyciela, ale jako człowieka w tej sprawie dziwi, czego mi tutaj najbardziej brakuje. Oskarżony broni się w taki a nie inny sposób, ma do tego prawo i nic nikomu do tego, ale zabrakło mi takiego zwykłego, ludzkiego słowa „przepraszam, że nie mogłem pomóc waszemu synowi, mimo że się starałem” albo „przykro mi, że państwa to spotkało – stwierdził prokurator. Arnold W. podczas całego procesu nie zwrócił się do rodziców, nie zrobił tego również dzisiaj.
M.in. do tej kwestii odniósł się obrońca lekarza. Tomasz Bokszczanin stwierdził, że jego klient nie jest osobą okazującą swoje uczucia, ale głęboko przeżywa to, co się wydarzyło. – Ja uczestniczę w wielu procesach z udziałem pana doktora, także przed sądem lekarskim i wiem, że się wielokrotnie wyraził, że śmierć Filipa jest jego osobistym dramatem. Wyciąganie wniosku, że ta sprawa nie ma dla niego istotnego znaczenia, że nie rozumie, co się stało, jest po prostu nieprawdą.
Adwokat stwierdził, przywołując publikacje w mediach ogólnopolskich, że lekarz już został skazany, zanim zakończył się proces. Przedstawiał swojego klienta jako ofiarę hejtu, rozpętanego w mediach społecznościowych. Przypomniał (o czym Swidnica24.pl informowała, przyp. red,), że lekarz został oczyszczony z zarzutów w II instancji postępowania dyscyplinarnego przed Naczelnym Sądem Lekarskim. W części merytorycznej, powołując się przede wszystkim na opinie biegłych z postępowania dyscyplinarnego, korzystnego dla lekarza, podważył diagnozę lekarki z Wrocławia, która wskazywała, że przyczyną zgonu Filipa była posocznica. Wskazywał, że wg aktu zgonu śmierć spowodowało wirusowe zapalenie mózgu, którego lekarz w Świdnicy nie mógł rozpoznać ze względu na podstępny przebieg choroby.
Tomasz Bokszczanin przekonywał, że lekarz znał historię chorobową Filipa, bo dziecko w świdnickim szpitalu było wcześniej leczone. Odpierał zarzut, że podczas wizyty 24 grudnia nie poświęcił mu dość uwagi, a zwłaszcza podważał konieczność wykonania dodatkowej diagnostyki, przywołując ocenę biegłych z postępowania przed sądem lekarskim.
– Doktor W. mówi, że w tym konkretnym przypadku stan kliniczny pacjenta nie uzasadniał konieczności przeprowadzenia badań. Stawia tezę, niezrozumiałą może dla laików: „Jeżeli chcecie mi zarzucić, że nie wykonałem określonego badania, to proszę wskazać skutek tego, że nie wykonałem badania, niekorzystny skutek.” – mówił Tomasz Bokszczanin. Adwokat pytał: Który lekarz na SORze wykonuje pogłębioną diagnostykę?
Obrońca lekarza przekonywał w swojej mowie, że rodzice, doskonale znający swoje dziecko, w domu mieli je pod baczną uwagą. Pytał, czy w szpitalu reakcja byłaby szybsza? Nie wskazał jednak na to, że w krytycznej chwili, gdy doszło do zatrzymania krążenia, dziecko znajdowało się kilkanaście kilometrów od najbliższej placówki medycznej, była zima i bardzo trudne warunki na drodze.
Adwokat podważał argumentację zarówno prokuratora, jak i pełnomocnika rodziny. Pokazywał swojego klienta jako ofiarę hejtu i ostatecznie wniósł o uniewinnienie.
Sylwia Szulawska-Bałuszyńska, odnosząc się do słów obrońcy, podkreśliła, że skutkiem czynów, zarzucanych oskarżonemu jest narażenie dziecka na utratę zdrowia i życia, a w tej chwili, nie mając badań, bo nie zostały one zlecone, nie można ocenić, jaki byłby ich skutek. – Być może mówilibyśmy o innym przestępstwie – stwierdziła. Zażądała pozbawienia lekarza na rok prawa do wykonywania zawodu oraz 100 tysięcy złotych zadośćuczynienia dla rodziców.
Sąd odroczył ogłoszenie wyroku.
Agnieszka Szymkiewicz