Strona główna 0_Slider Jakub Żulczyk i Wojciech Chmielarz odwiedzili Świdnicę. Po autografy ustawiały się długie...

Jakub Żulczyk i Wojciech Chmielarz odwiedzili Świdnicę. Po autografy ustawiały się długie kolejki [FOTO]

0

Znani polscy pisarze byli gośćmi świdnickiej odsłony Festiwalu Góry Literatury. Rozmowy z autorami bestsellerowych książek toczyły się wokół ich najnowszych powieści. Miłośnicy ich literatury mieli okazję dowiedzieć się jednak o wiele więcej. Jakub Żulczyk opowiadał też o koszmarze zostania nauczycielem czy pracy ze scenariuszami. Natomiast Wojciech Chmielarz wspominał, chociażby nieudane lokowania produktów w książkach czy nudne życie, które niewarte jest opisania. Oba spotkania cieszyły się dużym zainteresowaniem i tuż po nich można było porozmawiać z ulubionymi autorami i zdobyć ich autografy.

Festiwal Góry Literatury noblistki Olgi Tokarczuk po raz czwarty zagościł w Świdnicy. W poniedziałek, 8 lipca na skwerze z dzikami publiczność miała okazję spotkać się z dwoma znanymi polskimi pisarzami – Jakubem Żulczykiem i Wojciechem Chmielarzem, posłuchać o okolicznościach powstawania ich najnowszych książek, a także dowiedzieć się więcej na temat kreowanych przez nich światów, postaci czy miejsc akcji. Podejmowane tematy odsłoniły także spojrzenia autorów na warsztat pisarski, a rozmowy przepełniały ciekawe wnioski i anegdoty.

Rozmowę z Jakubem Żulczykiem przeprowadziła Olga Wróbel. Rozpoczęła ją opowieść o mrocznej stronie stolicy i motywie miasta w nowej książce „Dawno temu w Warszawie”, która stanowi kontynuację bestsellerowej powieści „Ślepnąc od świateł”. – Apokaliptyczne ambicje zdobycia miasta, w sensie przejęcia władzy nad jego podziemiem kryminalnym, reprezentuje sobą Dario, który wyrasta później na jednego z głównych bohaterów. Bardzo chciałem rozszerzyć skalę opowieści, zrobić w niej pewną epickość […]. W zamierzeniu więc to, co się dzieje na początku w schowanych miejscach Warszawy – zakopanych w piwnicach, tunelach, knajpach – nie dość, że w końcu wyłazi na powierzchnię, to jeszcze wybucha z taką niesamowitą siłą. Bohaterowie natomiast porywają się na coś straceńczego – mówił jeden z najciekawszych współczesnych polskich pisarzy.

W najnowszej powieści stworzona Warszawa podszyta jest realizmem, choć stanowi odrębny wymyślony świat. – Nie roszczę sobie pretensji, by być pisarzem warszawskim. Nigdy nie miałem ambicji, by opowiadać o tym mieście – być jego kronikarzem. Realizm jest mi potrzebny jako pewne narzędzie. Chcę opowiadać o świecie, który mnie otacza, ale nie chcę robić super wyraźnego zdjęcia. Myślę, że nie jest to do końca możliwe w literaturze czy w filmie. Zawsze budujemy jakąś przestrzeń wyobrażaną. Dużo bardziej mnie interesuje zaczarowanie, stworzenie fikcyjnego miasta, przestrzeni – trochę by napisać do tego miasta list miłosny – wyjaśniał autor.

W książce realizm jest zachowany przez bohaterów, którzy sprawiają, że opowieść jest wiarygodna. – Realizm jest na poziomie psychologiczno-emocjonalnym. Jest wtedy, gdy bohaterowie zachowują się w konsekwentny sposób, mogą się totalnie zmienić, ale musi to być logiczne – stwierdził Żulczyk.

Autor przemyca w powieści także problemy współczesnego świata – przedstawiając różne grupy społeczne i zawodowe – na przykład – policjantów, handlarzy narkotyków i młodych ludzi hetero-normatywnych. Impulsem stało się samo życie. – Zdarza mi się zrobić coś takiego dla ludzi, po prostu, by komuś pomóc. Jedną z tych sytuacji było to, że byłem parę razy gościem oddziału w młodzieżowym szpitalu psychiatrycznym – na zasadzie spotkania z ciekawym człowiekiem. Było tam dużo dzieciaków LGBT czy przechodzących przez przeróżne zawirowania, w tym m.in. tożsamościowe, genderowe. Wszystkie były bardzo bolesne […] dzieciaki były też po próbach samobójczych. Ten kontakt z bardzo skomasowaną porcją cierpienia był jedną z rzeczy, które mnie nakierowały – opowiadał pisarz o jednej z wielu jego inspiracji.

W książce Jacek Żulczyk starał się zawrzeć uniwersalne wnioski o świecie i ludziach. – Skupiłem się na dzieciakach LGBT dlatego, że mnie też jako 40-letniego dziada ciekawią różne momenty w kulturze, która mnie otacza. Zawsze była jakaś kultura queer, ale moment, w którym wśród bardzo młodych ludzi, ta kultura dużo bardziej stała się umasowiona i nabrała takiego innego kształtu, bardzo mnie zainteresował. Z drugiej strony kontakt z dzieciakami ukazał pewną uniwersalność odrzucenia, uniwersalność nieakceptacji. […] Ta nienawiść, ta emocja jest pierwotna – zauważył. To nie jedyny wniosek autora o otaczającej nas rzeczywistości. – Jeśli podzielić ludzi na grupy tożsamościowe – polityczne, narodowościowe, seksualne, zawodowe, to w każdej z tych grup, i to jest niewygodna prawda o świecie, proporcja ludzi moralnych do niemolarnych, dobrych do złych, będzie dość podobna – stwierdził.

W Świdnicy autor podsumował działalność pisarską od momentu debiutu w 2006 roku i wydania książki „Zrób mi jakąś krzywdę”. – Zostałem pisarzem dużo szybciej, niż się poczułem. A poczułem się dużo później, gdy nabrałem swojego głosu i nabiłem sobie łapę – stwierdził. – Jak sobie pomyślę, gdzie teraz jestem, to czuję dużą wdzięczność dla losu […] Jestem teraz w takim miejscu, że mogę zajmować się rzeczami, które mnie autentycznie cieszą – przyznał.

Spotkanie dostarczyło też wiele innych ciekawych opowieści m.in. o pracy scenariopisarskiej. Żulczyk po raz kolejny wyjaśnił różnicę imienia głównego bohatera „Ślepnąc od świateł” w serialu i w książce. To pytanie – jak stwierdził – nieustannie go prześladuje. – Napisałam draft historii z bohaterem, który miał na imię Kuba, czyli tak jak ja. […] Byłem wtedy autorem młodym i dość przestraszonym i popełniłem błąd, którego już nigdy więcej nie zrobiłem. Wysłałem tę książkę do moich kolegów – autorów i któryś z nich powiedział, bym zmienił imię, bo potem wszyscy będą utożsamiać mnie z tym bohaterem i będą myśleć, że handlowałem narkotykami. Byli ludzie, którzy czytali tę książkę partiami i jedną z nich był reżyser serialu Krzysiek Skonieczny. Po zmianie imienia i wydaniu książki, którą później w całości przeczytał, zadzwonił do mnie i pyta: „[…] Jaki Jacek? To był Kuba”. Tłumaczyłem mu, ale powiedział, że w serialu pozostanie Kuba. Odpowiedziałem, że teraz do końca życia będę musiał mierzyć się z pytaniem – dlaczego to imię jest inne. Stwierdził: „To twój problem. Trzeba było nie zmieniać”. Miał rację, bo na pewno bym dużo rzadziej odpowiadał na pytania – czy handlowałem narkotykami niż dlaczego on ma inne imię – tłumaczył pisarz i scenarzysta.

Na koniec dał też kilka rad pisania scenariuszy, a zapytany przez miłośniczkę jego twórczości o warsztaty pisarskie z jego udziałem jako prowadzącego odpowiedział – Nie mam talentu pedagogicznego. Jestem z rodziny nauczycielskiej i wyprałem w sobie te umiejętności. Moim największym koszmarem, gdy byłem bardzo młodym człowiekiem, było to, że ja też zostanę nauczycielem.

Po przerwie na tej samej scenie usytuowanej tuż przy świdnickiej bibliotece pojawił się jeden z najpopularniejszych pisarzy kryminałów w Polsce – Wojciech Chmielarz. I w tym przypadku zaczątkiem rozmowy, którą poprowadził Waldek Mazur, była najnowsza książka tego pisarza. Pod koniec maja tego roku premierę miała powieść „Zbędni”.

Akcja książki toczy się w Kowarach, z którymi pisarz jest związany. – Kowary zawsze były miastem przemysłowym. Tam m.in. była fabryka dywanów i kilka innych rzeczy. To miasto było tragicznie poszkodowane w okresie transformacji. Zamknęła się wspomniana fabryka, inne też. Wtedy to miasto strasznie podupadło. Kiedy ja się tam pierwszy raz pojawiłem, było mnóstwo lumpeksów, lombardów i sklepów monopolowych, a na słupach jeden rodzaj ogłoszenia – transport do Niemiec, bo tam ludzie jeździli pracować – mówił o wyborze miejscowości do książki. Nawiązał też do niedawnego spotkania autorskiego w Jeleniej Górze. – W pierwszym rzędzie siedziała burmistrz Kowar, która powiedziała, że zaprasza mnie do Kowar i pokaże mi bardziej urokliwą stronę miasteczka. […] Jestem autorem kryminałów i one mają to do siebie, że pokazują brzydszą stronę rzeczywistości. Na niej się skupiają. Kowary więc w mojej prozie są miastem, w którym ludzie się zabijają – wyjaśniał funkcjonowanie miejsc w tym gatunku literackim.

Przy okazji tego wątku opowiedział też o niemożliwości lokowania miejsc czy produktów w jego powieściach. – Miałem też propozycję współpracy od dilera jednej z luksusowych marek samochodowych – czy mógłbym umieścić auto tej marki w tekście – i odpowiedziałem, że – tak, mógłbym i akurat mam postać, której ten samochód by pasował do charakteru i czym się ona zajmuje. Gdy powiedziałem o tym, co wydarzyłoby się w tym samochodzie, jednak diler zrezygnował – opowiadał Wojciech Chmielarz. – Generalnie uważam, że nie ma sensu lokowania produktu w książkach, bo jest to fałszywe, niszczy książkę i psuje historię – dodał.

Podczas spotkania popularny pisarz zdradził, jak wyglądał proces tworzenia świata przedstawionego i postaci w odniesieniu do głównego bohatera „Zbędnych”. – Najpierw była początkowa scena tej książki, która stanowi pierwsze pięć stron – więc nie jest to spoiler. W mojej głowie pojawiła się scena, w której pijany facet, jadąc samochodem, potrąca kobietę. Zabija ją […] Po trzech tygodniach zdaje sobie sprawę, że nic się nie dzieje. Nikt tej kobiety nie szuka […] Tak go dręczy ta sytuacja, że czuje, że musi się dowiedzieć kim ona była i zaczyna prowadzić własne, prywatne, niezgrabne śledztwo. Od tego wyszedłem i zacząłem zadawać sobie pytania – kim jest ten facet, ile ma lat, gdzie mieszka, jak wygląda itd. – mówił o wiarygodności bohaterów i historii Chmielarz. Od poszczególnych postaci książka nabierała kształtu. – Czuję się podporządkowany jako autor historii. Jest dla mnie ważne, by ona była w sposób płynny odbierana przez czytelników. Wiedziałem więc, że Jasiek musi mieć towarzysza, z którym będzie rozmawiał. […] Wybrnąłem z tego i stworzyłem postać, być może, która jest emanacją jego sumienia a być może nie – tłumaczył.

Pisarz wywołał też falę pytań w związku jego wnioskami na temat książek osobistych, wielokrotnie opisujących różnego rodzaju sfabularyzowane traumy. – Zawsze jak je czytałem miałem taką myśl – o czym wy napiszecie drugą książkę. Jedną napisaliście i wyrzuciliście swój żal wobec męża, żony, ojca, matki itd. O czym będzie kolejna? I się okazuje, że ich nie ma – stwierdził. – Czytałem książkę, gdzie było opisywane dzieciństwo z ojcem alkoholikiem. Być może był to problem, że była to już moja trzecia lub czwarta książka, którą czytałem na ten temat. Miałem jednak poczucie wewnętrznego sprzeciwu. Rozumiem, że to straszne, ale dlaczego uważasz, że możesz zabrać mój czas, opisując wciąż taką samą historię […] Tych książek jest multum […] Faktycznie może nie mam racji i za pięć lat jak się spotkamy, będę mówił co innego, ale pamiętam mój sprzeciw – że to już było – starał się wyjaśnić. Później w odpowiedzi jedna z czytelniczek dała radę pisarzowi, że może książkę zawsze odłożyć, gdy się ona nie spodoba.

W swojej literaturze autor popularnych kryminałów przemyca siebie po kawałku. – W każdej kolejnej mojej książce jest odrobinka mnie. Choć jest to fikcja, to są to rzeczy, które ja wymyśliłem. To są historie przefiltrowane przez moją wrażliwość, wyobraźnię, światopogląd – zauważył i jak przyznał, w całości jego osobista historia nie zasługuje, by ją opisać. – Jestem pewien, że większość z państwa miała ciekawsze życie ode mnie i ma ciekawsze rzeczy do opowiedzenia. Ja z tego powodu jestem bardzo szczęśliwy, bo nudne życie, to generalnie dobre życie – stwierdził. Pisarz ma świadomość, że po drugiej stronie jest czytelnik. – Gdy daję państwu książkę do przeczytania, to państwo oddajecie mi swój czas. Teraz jest pytanie – które zadaję sobie przy każdej książce – czy ta historia jest warta waszego czasu? Jeśli nie jest warta, to nie ma sensu, bym ją pisał. […] Parę historii schowałem do szuflady, bo stwierdziłem, że jest to nudne, wtórne i szkoda marnować państwa czasu na jej czytanie – zauważył. Po dyskusji nieco zmienił zdanie i ostatecznie powiedział – To nie więc tak, że moje życie nie jest warte literatury, opowiedzenia. Tylko inaczej – ja nie byłbym w stanie napisać tak dobrze, by było to warte waszego czasu.

Aktualnym celem pisarza – jak spuentował spotkanie – jest eskapizm – ucieczka przed rzeczywistością – rozrywka. – To jest wyłącznie moja misja. Cenię sobie rolę eskapistyczną literatury, czyli dawanie czytelnikom takich książek, które nie będą państwem wstrząsały, druzgotały, zdawały trudne pytania o świecie […], tylko będą dawały państwu kilka godzin rozrywki. Kilka godzin czytania, gdy zapomnicie o swoich problemach, zmartwieniach – będziecie tylko przeżywali przygody […] po doświadczeniach pandemii i wojny na Ukrainie […]potrzebujemy literatury, która będzie dawała odpoczynek i taką literaturę w tej chwili chcę państwu dawać. Może za parę lat będzie inaczej, ale w tej chwili to jest moja pisarska misja – dodał.

Wydarzenie literackie współorganizowane w Świdnicy z Miejską Biblioteką Publiczną im. C.K. Norwida cieszyło się dużym zainteresowaniem. Po każdym ze spotkań ustawiały się długie kolejki do autorów, z którymi czytelnicy mogli jeszcze w kuluarach porozmawiać, zrobić pamiątkowe zdjęcie i zdobyć autograf.

Festiwal Góry Literatury w Świdnicy jeszcze się nie kończy. We wtorek, 9 lipca planowane są m.in. pokazy filmów – „Wakacje Mikołajka” Laurenta Tirarda. Szczegółowy program na plakacie.

/Tekst: AN/
/Zdjęcia: Dariusz Nowaczyński/

Poprzedni artykułKto ma szansę na Świdnickiego Gryfa? Ogłoszono listę nominowanych
Następny artykułWystartowały wakacje z gminą Świdnica [FOTO]