Jechali na wycieczkę w góry, gdy zobaczyli psa biegnącego na łańcuchu za samochodem. Nie wahali się, by zawrócić i sprawdzić, co się dzieje. Bezpośredni świadkowie zeznawali dzisiaj przed sądem w Świdnicy. Na ławie oskarżonych zasiada Teresa M., urzędująca sołtyska Wirek w gminie Marcinowice.
Martyna i Michał 6 kwietnia 2021 roku wybrali się na Ślężę. Pomiędzy Wirami i Wirkami młoda kobieta zauważyła samochód, do którego na łańcuchu przywiązany był pies. Nie wahali się, by zmienić plany, zawrócili i po kilkuset metrach dogonili auto. – Z daleka było widać tylko tuman kurzu za tym autem. Kiedy dojeżdżaliśmy i byliśmy w stanie ocenić sytuację, zobaczyliśmy, że ten pies jest ciągnięty po asfalcie. Kiedy dojechaliśmy, auto już się zatrzymało. Pies był strasznie pokaleczony, wydawało nam się, że nie żyje – opisywał młody mężczyzna. Jego partnerka została w aucie. – Pomogłem pani Teresie podnieść psa i włożyć go do bagażnika i zasugerowałem, że trzeba jak najszybciej udać się do weterynarza. Zapytałem, dlaczego ciągnęła psa na łańcuchu, nie pamiętam dokładnie odpowiedzi, ale pani Teresa wykazała się taką jakby dumą i postawą, że ona jest sołtysem i na tej podstawie nie obowiązują jej zasady.
Świadek zeznał również, że oskarżona wyciągnęła ręczniki z samochodu i wycierała krew, ale nie miało to charakteru opatrywania ran. – Nie było w tym empatii – mówił młody mężczyzna. Po umieszczeniu psa w bagażniku, kobieta odjechała, a świadek pojechał wraz z dziewczyną za samochodem sołtyski bojąc się, że nie udzieli ona pomocy psu. Wcześniej zrobił zdjęcia samochodu i krwi na asfalcie. Nie udało się dogonić auta Teresy M., świadkowie zgłosili sprawę na policję. Młoda kobieta mówiła o ogromnych emocjach, jakie towarzyszyły zajściu. Kolejna osoba, która z samochodu widziała moment, gdy Teresa M. i młody mężczyzna stali miedzy samochodami, w swoich zeznaniach podała, że sołtyska wymachiwała rękami i krzyczała. Sama oskarżona wydała oświadczenie, że zdarzenie miało inny przebieg. Zapewniała, że przedstawiła się świadkom z imienia i nazwiska oraz podała miejscowość, w której mieszka.
Przed sądem zeznawała również lekarka weterynarii, która od 19 lat zajmuje się głównie zwierzętami gospodarskimi Teresy M. Stwierdziła, że gdy 6 kwietnia oskarżona próbowała się do niej dodzwonić nie mogła odebrać, bo była na pogrzebie. Dopiero następnego dnia od policji dowiedziała się o zajściu. Lekarka stwierdziła, że zwierzęta były zadbane, ale o psie niewiele wiedziała ponad to, że był szczepiony. Przyznała, że w taki sposób, jak zrobiła to Teresa M. psa nie powinno się transportować.
Teresa M. po zdarzeniu nie pojechała do weterynarza, ale próbowała go wezwać. Gdy na miejsce zostali wezwani pracownicy schroniska, ranny pies był już w budzie, uwiązany na łańcuchu i nie było widać śladów opatrywania ran.
Obrońca oskarżonej złożył dzisiaj wniosek o odrzucenie opinii biegłego z zakresu weterynarii, twierdząc, że biegły maił związki z jednym z oskarżycieli posiłkowych, a w swojej opinii zamieścił również ocenę postawy Teresy M. Odrzucenia wniosku chce prokurator i jeden z oskarżycieli posiłkowych. – Sąd rozpatrzy wniosek w innym terminie – poinformowała przewodnicząca składu sędzia Kamila Firko. Proces będzie kontynuowany.
Przypomnijmy, lista obrażeń psa jest bardzo długa: otarcia skóry do krwi na wardze, na brodzie, głęboka na 8 centymetrów rana na wysokości stawu ramiennego z wyczuwalnym zdarciem kości, rozerwanie mięśnia nad stawem ramiennym, rozdarcia skóry na 6 centymetrów z widocznym zwęgleniem tkanek, rany na nadgarstkach z rozerwanymi mięśniami, zwęglenia ścięgien, zdarcia do macierzy wszystkich pazurów prawej łapy, otarcia do krwi ze zwęgleniem stawu ramiennego lewego, około 15 centymetrowa rana krwawiąca w okolicy mostka, rany lewej kończyny, zdarcia wszystkich opuszków palcowych na wszystkich kończynach. Prokuratura uznała, że te obrażenia realnie zagrażały życiu psa i oskarżyła jego właścicielkę o znęcanie się ze szczególnym okrucieństwem. Teresa M. przekonuje, że nie chciała swojemu podopiecznemu zrobić krzywdy, a tylko doprowadzić go do domu.
Brego, bo takie imię dostał pies w Schronisku dla Bezdomnych Zwierząt w Świdnicy, nadal przebywa w placówce przy Pogodnej 3 i jest na utrzymaniu Fundacji Mam Pomysł. Teresa M. nigdy nie skontaktowała się ze schroniskiem, nie pytała o stan zdrowia psa ani nie łoży na jego utrzymanie. Część kosztów w początkowej fazie udało się pokryć ze zbiórki zorganizowanej przez mieszkańców Wir i Wirek.
Dopóki proces nie zakończy się prawomocnym wyrokiem, pies nie może trafić do adopcji. Na ogłoszenie o dom tymczasowy nikt nie odpowiedział. Polskie prawo nie przewiduje żadnych dotacji dla organizacji zajmujących się skrzywdzonymi zwierzętami, ani środków przymusu dla właścicieli, by utrzymywali swoje zwierzęta podczas postępowania sądowego.
Teresa M. nadal jest sołtysem. Lokalna społeczność nie zdecydowała się na jej odwołanie.
Agnieszka Szymkiewicz
[email protected]