Zaczęło się chyba dwadzieścia lat temu. A może jeszcze wcześniej? Bodaj po pierwszym obejrzeniu albumu malarstwa holenderskiego. Najpierw zafascynowała mnie gra świateł w dziełach Rembrandta. Ale to było jakby wtórne, bo obraz zazwyczaj odbierałem w kategoriach estetycznych. Miało mnie coś zachwycać albo nie. A rozumienie, docieranie do sensu – na to chyba byłem za głupi. Przez przypadek dowiedziałem się o filmie realizowanym we Wrocławiu przez Petera Greenawaya „Straż nocna”. To życie Rembrandta ukazane przez pryzmat zagadki kryminalnej związanej z jego największym dziełem, ową „Strażą nocną”.
Rok 1642. Będący u szczytu sławy Rembrandt, za namową swojej ciężarnej żony, przyjmuje zamówienie na portret grupowy amsterdamskiej kompanii strzeleckiej, znany później jako „Straż Nocna”. W trakcie prac nad obrazem wpada na trop spisku członków Kompanii – prominentnych amsterdamskich kupców, planujących przechwycenie władzy w tym najbogatszym z miast zachodniego świata tamtego okresu. Rembrandt postanawia ujawnić spiskujących. Nie mogąc wprost wystąpić przeciw potężnej Kompanii, buduje swoje oskarżenie ukrywając wskazówki w zamówionym obrazie.
„Straż nocna”, będąca chyba najsławniejszym obrazem Rembrandta, ugruntowuje jego pozycję i tytuł mistrza pędzla. Okazuje się jednak końcem dobrej passy artysty. Zbrodniarze odkrywają bowiem zamysł Rembrandta i planują zemstę. Malarz jest zbyt popularny, by go zgładzić, więc rujnują mu karierę i życie. Poznawałem tę historię i nie mogłem pojąć, jak to wszystko można było opowiedzieć pędzlem. Jak przedstawić zagmatwaną historię, nie używając ani jednego słowa?
Niestety, tak to jest, że przyzwyczajeni jesteśmy, a może bardziej wyedukowani, że świat opisuje się tylko słowem. To ono ma być przepustką do wiedzy, emocji i historii. A tak nie jest. Aby do tego dojść, trzeba olśnienia, przewodnika albo przypadku. Doznałem tego ostatniego i cieszę się. Może przyjdzie czas, że wchodząc do jakiegoś muzeum będę rozdziawiał usta nie tylko z zachwytu nad formą i kolorem, ale i nad opowiedzianą na płótnie historią.
Czytanie dzieł sztuki zamiast czysto estetycznego zachwycania się płótnami mistrzów? Właśnie tak! Bo nie rozumiejąc obrazu, nie odczytując jego sensu i znaczeń, tracimy możliwość obcowania z kulturą i historią, z prawdziwym sensem pięknych, starych płócien. Od czego trzeba zacząć, by nadal nie być analfabetą w tej dziedzinie? Oto kilka elementarnych wskazówek, które można odszukać w necie, a które ułatwią „czytanie” malarstwa figuratywnego.
Przede wszystkim trzeba rozpoznać bohatera obrazu. Nie jest to takie trudne. Malarze nam w tym trochę pomagają, oni przecież chcieli, by ich dzieła zostały odczytane. Pisarz jest często portretowany z piórem, filozof z książką, sklepikarz lub bankier – z trzosem. Podobnie przedstawia się sprawa ze świętymi. Atrybuty, z którymi są przedstawiani, pozwalają ich rozpoznać, ponieważ dotyczą jakiegoś szczególnego wydarzenia z ich życiorysu. Święty Piotr przedstawiany jest z kluczami na pamiątkę przekazania mu kluczy do Kościoła. Wielu świętym towarzyszą narzędzia tortur, np. ruszt, na którym upieczono św. Wawrzyńca, koło, którym łamano św. Katarzynę, i krzyż, na którym zawisł św. Andrzej. Podobnie z postaciami mitologicznymi – widząc na obrazie mężczyznę z piorunem w ręce, bez trudu poznajemy, że to Zeus. Trzeba „tylko” znać mitologię…
Często możemy odczytać znacznie więcej informacji o portretowanych postaciach. Łatwo dostrzec, że klęcząca postać ufundowała kościół, bo trzyma w ręku jego miniaturowy model. Trudniej domyślić się, że obecność na portrecie psa ma sugerować wierność, a sowy – mądrość. Dzban z wodą miewa wiele znaczeń – mówi np. o czyjejś pobożności i czystości.
Subtelną wersją „przedstawiania charakteru” było portretowanie danej osoby z jej własną twarzą, ale w postaci mitologicznej. Jakie cechy charakteru może sugerować sportretowanie kogoś „w skórze” Apollona lub Ateny, jak myślicie? Często kilka szczegółów zmienia cały sens. Piękny obraz Jana Vermeera „Kobieta ważąca perłę” przede wszystkim zachwyca nas mistrzostwem wykonania, a potem – co tu kryć – dość nietypowym tematem. Zagadka zostanie rozwikłana, jeśli uważnie spojrzymy na ścianę za kobietą – wisi tam obraz „Sądu Ostatecznego”, gdzie dusze zmarłych „waży” Archanioł Michał, oddzielając grzeszników od zbawionych. Ważenie perły staje się tak naprawdę zachętą do refleksji nad przemijającymi przyjemnościami tego świata, które odgradzają człowieka od źródła Prawdziwego Światła – tego światła, które pada na kobietę z lewego, górnego rogu obrazu… A dla „niewtajemniczonych” to „tylko” piękny obraz refleksji o przemijaniu często towarzyszą tzw. atrybuty wanitatywne (Vanitas vanitatum – marność nad marnościami – to słowa z Biblii, które rozpoczynają długą mowę na temat marności doczesnego świata): czaszki, klepsydry, pęknięte lustra, zgaszone świece…
Temat był szczególnie popularny w malarstwie holenderskim XVII wieku, a wanitatywne symbole „chowano” pośród pięknych martwych natur. Można je dostrzec wśród owoców, kwiatów, pięknych naczyń i pereł przesłania o marności tego świata!
I jeszcze kilka uwag, których wymaga „lektura” obrazu Jana van Eycka „Małżeństwo Arnolfinich”. Przed małżonkami stoją chodaki (wskazujące na obecność Boga – aluzja do słów z Biblii: „zdejmij sandały, bo ziemia, na której stoisz, jest święta”) oraz piesek (symbol wierności). Paląca się w żyrandolu świeca jest symbolem Światłości Boskiej. Owoce na parapecie nawiązują do czystości Adama i Ewy przed grzechem, a także do rychłego „owocu miłości”, jakim będzie potomek Arnolfinich. Łoże w głębi i figurka św. Małgorzaty na oparciu krzesła (była patronką kobiet ciężarnych) mają to samo znaczenie. Jeszcze tylko szklane paciorki – symbol pobożności i czystości… i już uporaliśmy się z „lekturą”. Jakie „życzenia” złożył malarz małżeństwu Arnolfinich?
Tyle rad udzielonych przez Małgorzatę Bakalarz. Czy sami możemy sprawdzić tę metodę? Oczywiście ,choćby wczytując się w okrzyczaną książkę Dana Browna „Kod Leonarda da Vinci”. Thriller zaczyna się od morderstwa popełnionego w Luwrze. Ofiarą jest kustosz Jacques Saunière. Zwłoki zostają odnalezione w pozycji łudząco podobnej do rysunku witruwiańskiego, na którym Leonardo da Vinci przedstawił proporcje ludzkiego ciała.
Zabawa w odgadywanie ukrytych w obrazach symboli i nadawanie im odpowiednich znaczeń idealnie nadaje się na deszczowe wakacje.
Wacław Piechocki