Wchodząc do czarodziejskiego garażu Pierre’a Bodina trudno było nie ulec wrażeniu jakiejś specyficznej przytulności tego miejsca. Może to miejsce i nazywa się garażem, ale w gruncie rzeczy bardziej tu jak w domu; w salonie, w którym zawsze coś się dzieje. W jednym kącie stolik, fotel, telewizor, w drugim coś na kształt recepcji, i wszędzie, dosłownie wszędzie pomalowane przez Pierre’a rozmaite przedmioty. Podobne wrażenie zrobił na mnie sam Pierre. Pomimo że przecież jest postacią światowego formatu, otacza go jakaś aura „swojskości”. Przypomina raczej kogoś, kto mógłby być naszym sąsiadem. Panem Wojtkiem, w trochę brudnym od smaru ubraniu, który coś tam grzebie w samochodach i zawsze można z nim pożartować, porozmawiać o pogodzie i o wędkowaniu. No i ten pies, który nagle przybiegł, pomerdał ogonem, dał się pogłaskać i poszedł gdzieś dalej. Swojskość jak się patrzy.
Aż trudno w związku z tym uwierzyć, że kiedy Pierre przyjechał do Polski, na Dolny Śląsk, do Słotwiny, swojsko absolutnie się nie czuł. W rozmowie ze mną opowiadał, że największy problem stanowiła oczywiście bariera językowa. I tak, chociaż silny francuski akcent pozostał, to z Pierrem można bez większych problemów dogadać się „po naszemu”.
A rozmawia się naprawdę bardzo miło. Z początku bałam się, że człowiek, który na co dzień trzyma w swoim garażu Lamborghini będzie emanował kosmopolitycznym dystansem. Wystarczyła jednak chwila, by przekonać się, że tak absolutnie nie jest. Pierre, niemal cały czas uśmiechnięty, robi niezwykle sympatyczne wrażenie człowieka, chociaż może jeszcze odrobinę zagubionego, to bardzo otwartego i chętnego do rozmowy. A o czym Pierre najbardziej lubi rozmawiać? Oczywiście – o samochodach. Szybko zorientowałam się, że wszelkie próby skierowania rozmowy na inne, niż samochody, sfery życia czarodzieja, nie mają większego sensu. Przez niego przemawia ogromna pasja, co do której nie można mieć absolutnie żadnych wątpliwości. To się naprawdę czuje.
Kto wie, być może właśnie te cechy sprawiły, że zakochała się w nim jego, obecnie już żona – Elżbieta, którą poznał w Strasburgu, by kilkanaście lat później wrócić, już razem, w jej rodzinne strony. Czyli na nasz Dolny Śląsk. I przyrody tu więcej niż tam, skąd pochodzi Pierre, i na ryby jest gdzie pójść, ale najważniejszy i tak pozostaje garaż. I chociaż czarodziej sam przyznaje, że może mieszkać w dowolnym miejscu na świecie byleby miał tam swój garaż, to raczej nie wygląda na to, by miał zamiar się dokądkolwiek ze Słotwiny ruszać.
Jakie marzenia może mieć czarodziej, w dodatku taki, który porzucił piękne miasto nad Renem dla małej mieściny pod Świdnicą?
– Dalej malować samochody, upiększać je, sprawiać, że staną się wyjątkowe. Wtedy nawet ta straszna polska pogoda już tak nie przeszkadza.
Aneta Szarek