Doczekaliśmy najważniejszego święta chrześcijańskiego. Tego, które jest zwieńczeniem całej jego istoty. Powinno być zatem miło i radośnie. I jest – choć z odrobiną nostalgii i rozrzewnienia. Jak mogłoby być inaczej, kiedy słońce robi swoje, a zieleń oszalała w rozkwicie. Czasami zdarzają się małe wpadki, ale ich autorami jesteśmy zazwyczaj sami.
Jechałem rano do mojego rodzinnego miasta i po raz kolejny „wpadłem” w sidła pogrobowca starego, socjalistycznego myślenia. Tak, jakbyśmy nie mieli za sobą ponad 22 lat rządów gospodarki rynkowej i jej mechanizmów. A poszło o bzdurę. W autobusie firmy prywatnej wyciągam banknot pięćdziesięciu złotowy, by zapłacić za bilet wartości 8 zetów. I słyszę – „Nie”. Jak to nie – nie jedzie Pan do Świdnicy? – pytam. Nie mam drobnych. To już czwarte pięćdziesiąt złotych w tym kursie. Wpadam w lekką konsternację. Widzę w otwartej szufladzie kasy fiskalnej plik banknotów o różnych nominałach. Nie odpuszczam. Dowiaduję się, że moim obowiązkiem jest mieć drobne. I żeby to w formie żartu. Kierowca jest napastliwy i irytujący. Nie zamierza nic zrobić z tym „fantem”. Ale i ja nie odpuszczam. Wyjaśniam, że to jeden z podstawowych banknotów będących w obiegu, a „On” – przewoźnik powinien być przygotowany na taką sytuację. W końcu nie mam ochoty na dalszą dyskusję, a i mój „przeciwnik” mięknie. Siadam na miejsce i lekko poirytowany przypominam sobie, że kilka tygodni temu miałem podobną „scysję” z tym samym „typem”. Nie chce mi się dzwonić do właściciela firmy, choć mam jego numer telefonu komórkowego. Jegomość za kółkiem nie wygląda (z racji wieku i ogólnej fizjonomii) na takiego, który może się zmienić i zweryfikować swój mało sympatyczny stosunek do pasażerów pod jakimkolwiek wpływem.
Moja Notoryczna Narzeczona uprawia zawód, który zmusza ją do bezpośrednich relacji ze współplemieńcami płci obojga. Często powtarza, że gdyby nie to, że trzeba z czegoś żyć, to chętnie zaczęłaby konserwować powierzchnie płaskie. One (owe powierzchnie) nie jęczą, nie narzekają i nie powtarzają wciąż „ jak to nienawidzą dentysty”. A współplemieńcy płci obojga, także i ich potomstwo, przychodzą do gabinetu z bólem, czy bez; oddają się w jej ręce i siedząc na fotelu głośno złorzeczą wybawcy. Czy to ma jakiś sens? Przyznam, że większej głupoty chyba nie słyszałem. Niestety, zdarza się to bardzo często. Ludzie w swojej bezgranicznej pewności nie przyjmują do wiadomości, że pewne sytuacje nie są zależne od innych ludzi. Że to, w jakim stanie jest np. ich zdrowie zależne jest tylko od nich samych. Od tego, jak żyją, jak się odżywiają i jak często chodzą do lekarza. Filozofia szukania winnego nie sprawdza się wówczas i trzeba odważnie spojrzeć na to i wydukać – to moja wina. Może wtedy znajdziemy w sobie jakieś przysypane pokłady życzliwości i pokory. To właśnie pokora jest kluczem do bardzo wielu dobrych zachowań m.in. do wspomnianej życzliwości, bo pomaga też nie przerzucać odpowiedzialności i winy za własne zaniechania i zaniedbania na otoczenie.
Wacław Piechocki