Kelly Clarkson to niekwestionowana gwiazda. Znana na całym świecie z nieprawdopodobnie wysokiego i pięknego głosu artystka zdobyła tak ogromną rzeszę fanów, że nie zdarza jej się już, by podczas jej koncertów na widowni znajdowały się jakieś puste miejsca. Jej fenomen to nie tylko głos i dobra muzyka, ale również droga do kariery. Wygrała jedną z edycji „American Idol”. Fakt, w USA rynek muzyczny jest tak rozwinięty, że ktoś kto robi furorę w tym kraju, zdobywa popularność na całym świecie. Jednak jeśli chodzi o programy typu talent show, niewielu wykonawców osiągnęło tak ogromny sukces na skalę światową. Co najlepsze, widzowie tego programu postawili na prostą i skromną dziewczynę z sąsiedztwa pełną optymizmu, tryskającą dobrym humorem. Wybrali zupełne przeciwieństwo amerykańskiej gwiazdki. Nie dość, że nie jest wymalowaną, chudą jak patyk lalą, to jeszcze potrafi śpiewać. Jej pierwsza płyta „Thankful” przyjęła się bardzo dobrze, a takie utwory jak „Miss independent” czy „Low”, opanowały listy przebojów. Jednak gdy słuchałem tej płyty, wydawało mi się, że jest nagrana pod presją producentów zatrudnionych przez „American Idol”. Płyta jest słodka, ckliwa i bardzo popowa. Natomiast druga płyta „Breakaway” okazałą się absolutnym bestsellerem. Z niej znamy takie przeboje jak „Since you been gone”, „Behind these hazel eyes”, „Because of you” oraz tytułowy „Breakaway”. Kelly niesiona falą tego albumu w zaskakującym tempie wpięła się na szczyt kariery. Oczekiwania wobec trzeciej płyty były ogromne. Gdy pojawiła się „My december”, fani byli rozczarowani byle jakimi kompozycjami i bardzo słabą jakością nagrań. Jedynym plusem było to, że ten album jest najbardziej rockowy. Czwarty album „All I ever wanted” to taka rekompensata za „My december”. Postanowiłem właśnie o nim napisać, bo to naprawdę dobry krążek.
Zanim płyta pojawiła się w sklepach, znany był pierwszy singiel „My life would suck without you”. Taki niby naiwny, prosty i popowy singiel, a jednak bardzo szybko zapadał w pamięci i nie chciał wyjść. Podoba mi się w tej płycie pewne zróżnicowanie, bo trudno powiedzieć, że to jest płyta rockowa albo popowa. Utwór „I do not hook up”, który był następnym singlem, to czadowy rockowy kawałek z zalotnym tekstem, w którym mimo wszystko piosenkarka daje do zrozumienia mężczyznom, że lubi mieć zachowany dystans i nic nie dzieje się na pstryknięcie ich palców. Dobre riffy gitarowe i skoczny groove perkusji nadają temu kawałkowi niesamowitego charakteru. Kolejnym utworem jest piękna ballada „Cry”. Nie ukrywam, że ten kawałek powoduje we mnie naprawdę ogromne emocje. Za pierwszym razem wycisnął ze mnie łzy, bo dynamiczna aranżacja, przejmujący tekst i niesamowicie zaśpiewane dźwięki spowodowały, że w mojej głowie nastąpiła eksplozja emocji. „Don’t let me stop you” przypomina klimatem repertuar Avril Lavigne. Jedyne co mnie dziwi to wybór utworu „All I ever wanted” na ten reprezentujący album na okładce. Właściwie nic w nim specjalnego się nie dzieje. Znajdziemy na płycie lepsze numery. Natomiast „If I can’t have you”, utrzymany w klimacie dance, zachęca do pójścia na imprezę. Tak samo jest z numerem „Long shot”, którego nie mogę słuchać na słuchawkach. Jeśli jednak do tego dochodzi, totalnie zapominam o otaczającym mnie świecie i nawet na środku ulicy mogę zaczęć skakać w rytm tej piosenki. W absolutny szał wprowadza utwór „Whyyawannabringmedown”. Przy nim można skręcić kark trzepiąc włosami oraz z podłogi pozostawić wióry. W taki stan może wprowadzić utwór „Ready”, chociaż zupełnie inny. Ostatni utwór „If no one will listen”, to idealna pointa. Budujący, wspierający na duchu spokojny i świetnie zaśpiewany. Jedynym utworem, który mnie w ogóle nie porwał, to „Already gone”. Przypomina mi utwór „Halo” Beyonce i zdaje się być jego nieudolną kopią.
Clarkson, to naprawdę przednia wokalistka i co najlepsze, to nie jest ta sztuczna, amerykańska blondyneczka, która gdy nie śpiewa, to zatańczy i się powypina, lub jak nie oczaruje wyglądem i śpiewem, to ubierze sukienkę z mięsa. Normalna artystka, którą interesuje głównie muzyka. Mam nadzieję, że w tym roku pojawi się nowe wydawnictwo Kelly.
Kamil Franczak