W tym tygodniu był strajk. Wszyscy w kraju coś oprotestowują, a że bunt to moje drugie imię, postanowiłam się więc z marszu przedsięwziąć pierwszą z brzegu protestacyjną akcję, jaka mi przyszła na myśl: postanowiłam wyekspediować Oliśkę do szkoły i jej więcej do domu nie wpuścić. Taki to miał być strajk.
Parę godzin minęło i ja zmiękłam, rzecz jasna, bo i tak mam na pieńku z Michalakiem Markiem, odkąd zaczęłam podważać jego wychowawcze doktryny. Gość, jak wiadomo, jest ze Świdnicy i zdarza się, że w Świdnicy bywa. Póki co nic o mnie jeszcze nie wie, ale oświata bardzo przykłada się, aby dzieci były świadome, gdzie mają w razie wojny pokoleniowej zadzwonić, więc po co kusić los. W razie czego nikt nie będzie roztrząsał, że to ja w tym sporze mogłam mieć rację i nie mam co liczyć na żadne okoliczności łagodzące. Każąca ręka sprawiedliwości może jednym cięciem rozpłatać mi głowę, serce i portfel. Zwłaszcza zaś reputację anioła, jaką budujemy obydwie na potrzeby sąsiadów. Takie przyzwyczajenia nabyłyśmy po obejrzeniu „Życia na podsłuchu”, choć opinii publicznej sprzedajemy bajkę o tym, jak to geny buntu odziedziczyłyśmy po dziadkach w konspiracji. Lepiej brzmi i więcej usprawiedliwia, a może i w przyszłości zagwarantuje jakiś kombatancki dodatek. W kraju panuje w tym względzie taki rozpiździel, jest więc szansa, że się nikt w temacie nie połapie przez następne trzy pokolenia. Taka to domorosła dyplomacja…
Spisek szkolny upadł więc w zarodku, tak czy owak postanowiłam jednak podstępem latorośl do jakiegoś tam strajku namówić. Trzy minuty zajęło mi przekonanie jej, że najlepszą linią oporu będzie niegotowanie obiadu. Każda z nas miała swoje motywacje… Mi się zwyczajnie nie chciało stać przy garach. Oliśka zaś uważa, że obojętnie, czy ja gotuję, czy nie, i tak w efekcie nie ma nic do jedzenia.
Strajk jednak, niezależnie od ognisk zapalnych, z których nie wszystkie były takie błahe, jak nasze, oprócz tego, że miał być dotkliwy dla systemu, przetoczył się całym swym ciężarem również po mnie. Nie wykonałam w tym czasie żadnych zleceń, nie złożyłam zamówienia na tkaninę, nie wysłałam paczek. Wszędzie kobiety były nieobecne na stanowiskach. Wobec tej lawiny niedogodności postanowiłam trochę poluźnić i swoje obowiązki. W związku z tym nie mam dziś do pokazania żadnych nowości. Sięgnę za to do zasobów zeszłotygodniowych, kiedy to mocowałam się z tematem czarnych grafik. Może być? Urządziłam ja sobie czarny poniedziałek, zanim ta myśl zakiełkowała w głowach innych kobiet na całym bożym świecie.
Beata Norbert
Po piękne drobiazgi Beaty zapraszamy do sklepu na atrillo.pl