Był starostą świdnickim i przez 12 lat prezydentem Świdnicy z ramienia Wspólnoty Samorządowej Ziemi Świdnickiej. Po przegranych wyborach na prezydenta wystartował z powodzeniem do Sejmu z listy Prawa i Sprawiedliwości. Jest sumiennym, ale mało widocznym posłem. Czym zajmuje się Wojciech Murdzek od listopada 2015 roku?
Wojciech Murdzek uzyskał w wyborach 5758 głosów w okręgu wałbrzyskim. W Sejmie brał udział w niemal wszystkich głosowaniach (1829 z 1835), jednak na mównicy pojawia się rzadko. Ma na swoim koncie 10 wystąpień, 5 interpelacji i dwa zapytania. Ma jedno biuro – w Świdnicy, którego oficjalnie nie otwierał. Od czerwca szefuje Nadzwyczajnej Komisji Sejmowej ds. Deregulacji.
Jak ocenia obecną sytuację w Polsce? Co sądzi o sprawach, które stały się przyczyną najgorętszych sporów i podziałów? Dlaczego od bliskich związków z PO przeszedł do ścisłej współpracy z PiS-em? Z posłem Wojciechem Murdzkiem rozmawia Agnieszka Szymkiewicz. Dziś prezentujemy część pierwszą.
– Prezydent Andrzej Duda podpisał nową ustawę o Trybunale Konstytucyjnym, wcześniej, 7 lipca, przyjęli ją większością głosów posłowie i senatorowie. Pan także był za. Dlaczego?
– Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że kwestię Trybunału Konstytucyjnego po wielu miesiącach trwającego sporu trzeba próbować rozwiązać. Na pewno ta wersja uwzględnia już część głosów opozycji, uwzględnia kilka kwestii, na które zwraca uwagę Komisja Wenecka, ale jasne jest, że ze strony opozycji słyszymy, że to jeszcze nie jest ta wersja finalna. Czy będzie jakaś kolejna korekta, pewnie będzie to poddawane analizie, ale mam nadzieję, że w nieskończoność temat się nie będzie ciągnął.
– Czy pan też uważa, że to jest kompromis? Tutaj podnoszone jest bardzo głośno przez opozycję i środowiska prawnicze, że jest to ustawa, która burzy ład prawny i podział władzy w Polsce oraz jest niezgodna z Konstytucją. Na dodatek, zdaniem opozycji, przyjęto ją na chybcika po to tylko, by pozbyć się prezesa Trybunały Konstytucyjnego Andrzeja Rzeplińskiego. I jeszcze jedno – daje absolutną swobodę Prawu i Sprawiedliwości.
– Myślę, że nie należy żyć mitami i tymi mitami straszyć ludzi. Ja wielokrotnie, ot tak, z czystej ciekawości, prawie jak dziennikarz, pytałem mieszkańców, spotykanych na ulicach Świdnicy czy Warszawy, co sądzą o sporze wokół Trybunału. I rzeczywiście nie jest tak, że wszyscy żyją tym tematem, co najwyżej są nim zmęczeni. Na razie nikt nie jest w stanie pokazać, co takiego wielkiego i nieszczęśliwego się stało w życiu praktycznym, w związku z tym, że ten spór trwa. Jasne, że politycy z różnych powodów nakręcają temat i starają się, żeby on był wiecznie żywy.
– Pana zdaniem to jest nakręcanie tematu?
– Oczywiście. Przecież dla niektórych kwestia Trybunału to droga do politycznej kariery. Ja ubolewam nad tym, że nie ma rzeczywistej, dobrej woli do szukania kompromisu. Nie nazywam tej ustawy inaczej, niż tym czym, ona jest. Nie nazywam jej kompromisem, choć mogła być kompromisowa, bo w którymś momencie opozycja przynajmniej w części się włączyła w prace, później nastąpiło wycofywanie projektów i zamieszanie zamiast maleć, to się ponownie zwiększyło, w związku z tym to jest wersja uwzględniająca pewne rozstrzygnięcia sugerowane przez opozycję. Na pewno jednak nie jest to wersja kompromisowa, przy której przynajmniej część opozycji siedząc przy jednym stole powiedziała OK, jesteśmy zadowoleni. Głosy są krytyczne.
– A jak pan uważa, co się powinno stać z tym, co robi Trybunał teraz? Co z orzeczeniami? Publikować, nie publikować? Co z trzema legalnie wybranymi sędziami? Czy prezydent powinien ich zaprzysiąc?
– W którymś momencie porządkowanie według jakiegoś klucza powinno nastąpić.
– To znaczy?
– Pomijam ocenę Trybunału, który pewnie sam się zajmie nową wersją ustawy, ale kiedyś się zdarzy, że dojdzie do rozwiązania tej sytuacji w majestacie prawa i uda się uporządkować rzeczy, które są w okresie zamieszania.
– Ale dokładniej? Opublikować orzeczenia?
– Moim zdaniem spór jest bardziej sporem politycznym niż prawnym…
– Panie pośle, ale tu nie ma żadnej kwestii politycznej w sprawie fizycznego opublikowania orzeczeń Trybunału.
– To jest polityka, ponieważ spór nie dotyczy fizycznego opublikowania, tylko tego, czy w tamtym momencie rzeczywiście powstało orzeczenie, czy decyzja wtedy była decyzją zgodną z literą prawa.
– A pana zdaniem? Publikować? Tak czy nie?
– Ja rzeczywiście jestem przekonany co do tej wersji, że to nie miało znamion orzeczenia. W związku z tym nie może być tak, że cokolwiek powinno być publikowane.
– Czyli nie publikować?
– Akurat co do tamtej wersji posiedzenia, nie wiem jak to nazwać…
– Ale mówimy nie o jednym, ale o wszystkich orzeczeniach, które dotychczas Trybunał podjął. Żadnych nie publikować?
– Jak się kiedyś uda wyjaśnić tamto zasadnicze, to wszystkie inne będą pewnie podlegały jakiemuś porządkowaniu.
– Powiedział pan, że sprawa Trybunału to młyn na wodę dla politycznych karierowiczów. Ale jak się pan ustosunkuje do krytycznej opinii Komisji Weneckiej, do słów prezydenta Baracka Obamy, do tego, co mówi społeczność międzynarodowa?
– Miałem okazję rozmawiać z normalnymi, przeciętnymi że tak powiem, mieszkańcami Niemiec, Włoch, pytać właśnie o te sprawy i okazuje się, że oni mają tak jednostronny przekaz, że nie są w stanie porównywać, bo nie mają pełnego obrazu. Jest jednostronny przekaz, taki, jaki dzisiaj słyszymy ze słów opozycji. Podejrzewam, że jeżeli politycy europejscy mają podobny przekaz, to wyciągają nieuzasadnione, pochopne wnioski. Przykład to ostatnie głosy polityków europejskich wówczas, kiedy myśmy dopiero pracowali nad projektem ustawy. Słyszeliśmy, że to wszystko jest niekonstytucyjne, a przecież nie było jeszcze wersji finalnej. W związku z tym, jeśli tak się politycy wypowiadają, to nie wiem… Nie przyszłoby mi na myśl, żeby wziąć pod uwagę opracowywaną np. w Bundestagu ustawę i w trakcie jej procedowania powiedzieć, że ona jest absolutnie zła, beznadziejna.
– Myśli pan, że Komisja Wenecka i prezydent Obama byli nieprzygotowani do wygłaszania krytycznych opinii? Też opierali się na przekazie dostarczanym przez opozycję w Polsce?
– Komisja Wenecka nie, w związku z tym trudniej to wyjaśnić. Komisja Wenecka miała okazję pytać i tutaj jest kwestia, czy oni rzeczywiście skorzystali z wszystkich materiałów w pełni. Natomiast wydaje się, że Barack Obama miał absolutnie jakiś jednostronny przekaz i zbyt pochopnie wypowiadał kwestie, chociaż pamiętamy, ile było dyskusji, co on tak naprawdę powiedział.
– A co pana zdaniem powiedział?
– Dla mnie – zresztą, jak pani wie, jestem optymistą – przekaz jest przyszłościowy, czyli wiara, że Polska jest krajem demokratycznym i będziemy w dalszym ciągu przykładem demokracji dla innych krajów.
– Jest pan przekonany, że zasady demokracji w tej chwili są respektowane?
– Oczywiście. Widzę to od wewnątrz. Zasadą demokracji jest, że odpowiedzialność bierze ktoś, kto po prawnie przeprowadzonych wyborach, a tego nikt nie kwestionuje, uzyskał większość i z tej większości normalnie, demokratycznie korzysta. Od lat praktykujemy, począwszy od najmniejszych gmin, że kto zostaje obdarzony przez ludzi mandatem zaufania, ten musi ten mandat wykorzystywać i brać odpowiedzialność za decyzje.
– Czy opozycja ma cokolwiek do powiedzenia? Poza tym, że od czasu do czasu przejdzie w marszach…
– Pracuję w podkomisjach i widzę, że wiele uwag opozycji dochodzi do głosu. To może nie jest tak widoczne na sesji plenarnej, ale tak źle nie jest. Oczywiście są przykłady posłów opozycji, którzy zgłaszali na komisji i część wniosków przeszła, część nie przeszła, co jest normalne, ale później są w stanie wygłosić z mównicy tezę, że ani jedna uwaga nie została przyjęta. To jest nieprawdą, a ja zawsze alergicznie reaguję na nieprawdę.
– Był pan związany w trakcie wyborów na prezydenta Świdnicy w 2014 roku z Platformą Obywatelską, która bardzo pana wspierała. Pamiętamy zaangażowanie samej premier Ewy Kopacz, która rekomendowała pana kandydaturę mieszkańcom podczas swojej wizyty w Świdnicy. Co z tego zostało? Jak wyglądają pana kontakty z opozycyjną obecnie partią?
– Na sesji plenarnej, jak widać, głosujemy inaczej, natomiast kiedy się spotykamy, relacje są takie jak do tej pory, czyli nie ma tu pęknięcia, zgrzytów w relacjach osobowych. Może też dlatego, że wszyscy, kiedy już się wyeksploatują na tej dużej sali sejmowej, to w kuluarach chcą zaczerpnąć oddechu i niekoniecznie te tematy przenoszą się do rozmów kuluarowych.
– Decyzje, które podejmuje pan podczas głosowań, wynikają z pana przekonań, czy jest pan po prostu karnym wykonawcą decyzji Prawa i Sprawiedliwości?
– Zdecydowanie przeważa takie samo zdanie, natomiast tam gdzie jest jakaś różnica, staram się wykorzystywać wszelkie możliwości, czy w czasie pracy podkomisji, czy indywidualnie podejmując rozmowy z poszczególnymi ministrami, by przekonać do swojej wersji. Dołączam się do poprawiania rozwiązań. Przykład – bardzo mocno zaangażowałem się w dyskusję o podatku od handlu detalicznego, bo pierwszy projekt był nieakceptowany i był zagrożeniem dla wielu polskich firm rodzinnych, polskiego handlu. Praca nad projektem jest czasem na niezgadzanie się, ale merytoryczne. Ministerstwo było zmuszone przepracować wersję i jak porównamy pierwotne zamysły podatku od powierzchni do wersji końcowej, to są to dwa absolutnie różne projekty. I jak jest ten finalny, który nie ma rażących mankamentów przeszkadzających w podniesieniu ręki, to jest się spokojniejszym. Jasne, że jest to gra zespołowa, jesteśmy drużyną i są zobowiązania do odpowiedzialności za całość. I to oczywiście jest różnica między byciem prezydentem, a funkcjonowaniem w grupie parlamentarnej, w której jest 230 osób.
– Nawiązując do tego, jak wyglądała pana kariera polityczna – postrzegany był pan przez wiele lat jako człowiek środka, potrafiący zawiązywać różne koalicje. Najmniej było współpracy z Prawem i Sprawiedliwością. Co się stało, że podryfował pan tak bardzo na prawo?
– Co do patrzenia na podstawowe wartości, z tą formacją było mi właśnie po drodze, natomiast nie odpowiadała mi jakość moich przeciwników politycznych, z którą miałem do czynienia na miejscu. Pamiętamy, jak wyglądały kampanie wyborcze. Ubolewam nad tym, bo najlepszy czas, również dla Świdnicy, to był czas gdy tworzyliśmy taką szeroką koalicję, w której była i Platforma Obywatelska, i Prawo i Sprawiedliwość, i Wspólnota Samorządowa jako być może ten czynnik buforujący, łączący. I jak by tak zostało, to byłoby najlepiej. Później coraz bardziej sączyła się wielka polityka i podziały, które następowały, coraz ostrzejsze, na forum krajowym. To też spowodowało, że w tamtym czasie rozchodzenia się dróg przedstawiciele Platformy Obywatelskiej zdecydowali, że zostają w koalicji. Przedstawiciele PiS-u wtedy stwierdzili, że chcą zaznaczać swoją odrębność…
– … i to trwało długo.
– I niekoniecznie było przyjemnie. Nawet w samej kampanii prezydenckiej wiele złego doświadczyłem od kontrkandydata z PiS-u, co się wiązało nawet, z wygraną przeze mnie, sprawą sądową w obronie mojego dobrego imienia. Oczywiście, ta osoba nie jest już w Prawie i Sprawiedliwości. To na zewnątrz jest odbierane jako podział, natomiast ja w swoim patrzeniu na rzeczywistość, co wszyscy wiedzą – jestem od lat związany i wierny Kościołowi, ale chodzi także o wartości związane z rodziną, z tradycją. Ja się tutaj – przynajmniej mam taką nadzieje, nie zmieniam. Uwarunkowania zewnętrzne się trochę zmieniły, propozycja kandydowania (do sejmu, przy. red.) przyszła nie z lokalnych struktur PiS-u, tylko z Polski Razem poprzez moją osobistą znajomość z Jarosławem Gowinem.
– Czy ta sympatia jest już jakość usankcjonowana? Wstąpił pan do partii?
Odpowiedź w kolejnej części rozmowy. Zapraszamy już 10 sierpnia na ciąg dalszy.