Strona główna 0_Slider Pół nocy szukali pomocy dla potrąconej kuny. Pomogli tylko społecznicy

Pół nocy szukali pomocy dla potrąconej kuny. Pomogli tylko społecznicy

0

Był piątek 6 września, godzina 21.00, droga w Białej (gmina Marcinowice). Partner pani Emilii na środku jezdni zauważył ranną kunę, najwyraźniej potrąconą przez samochód. Zwierzę krwawiło i wiło się z bólu. Tak zaczyna się historia telefonów, rozmów, próśb i bezradności, która trwała do rana.

– Partner przyjechał do domu po rękawiczki i po mnie. Po trzech minutach byliśmy z powrotem, kuna już przeczołgała się na pobocze. Najpierw złapałam ją za kark i zabezpieczyłam, żeby nie weszła w krzaki. Krew leciała jej z nosa, z pyszczka, miała ranną łapę. Znajomy przywiózł transporter, do którego ją włożyliśmy. Zadzwoniłam na 112. Usłyszałam od operatora, że oni nic nie mogą zrobić. Poprosiłam, żeby zawiadomili policję. Patrol przyjechał po godzinie, kiedy ta kuna już ledwo żyła. Przyjechało dwóch młodych policjantów – opisuje pani Emilia. – Prosiłam o pomoc. Ja nie mogłam jej zabrać, nie wiem, jak postępuje się z dzikimi zwierzętami – dodaje. – Policjanci byli może 5 minut, stwierdzili, że kuna nie zagraża bezpieczeństwu na drodze, oni nic nie mogą, nie mają kogo powiadomić, kazali mi dzwonić do pani sołtys.

Pani Emilia zdobyła numer do weterynarza, który ma podpisaną umowę z gminą. Nie odbierał. Zadzwonili do pani sołtys, która – według relacji pani Emilii i osób, które jej towarzyszyły – próbowała pomóc, ale nie miała takich możliwości. Po odjeździe policji jeszcze raz został wykonany telefon na 112. – Jeśli gmina Marcinowice się nie interesuje takimi przypadkami, to jeszcze raz pytałam, co robić? Powiedzieli, że mogę zadzwonić do schroniska do Świdnicy. Ale czy ono przyjedzie? Usłyszałam, że pewnie nie, bo nie ma umowy z Marcinowicami. No ale lekarz, z którym gmina ma umowę, nie odbiera? Co teraz robić? Nie uzyskałam pomocy – opisuje pani Emilia.

Po wielu próbach weterynarz w końcu odebrał – mówi pani Emilia, która nie poddawała się, patrząc z żalem na duszącą się własną krwią kunę. – Widziałam, że jest z nią już bardzo źle, tu nie chodziło o leczenie, ale o humanitarne zakończenie cierpień.

Lekarz weterynarii kategorycznie odmówił przyjazdu. – Stwierdził, że on nie ma na to umowy z gminą, tylko na jakieś dyżury, a poza tym jest już wypity i nie ma opcji, może się ze mną co najwyżej o ósmej rano skontaktować, wtedy coś zrobimy. Ale zwierzę cierpiało, jak miałam czekać do ósmej? opisuje młoda kobieta. Dzwoniła po raz kolejny na 112, gdzie podano jej numer do komendy w Świdnicy. Połączenie z oficerem dyżurnym wykonała o 22.09 – Policjant powiedział, że też z tym nic nie zrobi, bo oni nie mają kontaktu do weterynarza ani do gminy i mamy dzwonić do sołtyski – usłyszała. – Pani sołtys nie ma umowy z gminą, nie ma obowiązku dyżurować 24 godziny ani odbierać telefonu. Zadzwoniliśmy do weterynarza drugi raz. Powiedziałam, że mu kunę przywieziemy, niech tylko powie, gdzie. A on na to, że nie, bo on nie ma szczypiec ani worka. Nikt nam nie pomógł przez całą noc. Miałam pomysł, żeby pojechać pod dom pana wójta Lenia… W końcu stwierdziłam, że coś wiem o Fundacji Patataj Animals Sanctuary i zadzwoniłam do nich. I dopiero oni przyjechali.

– Nie mogliśmy przyjechać od razu, bo akurat byliśmy z innym zwierzęciem we Wrocławiu w klinice. Dotarliśmy na miejsce tak 4.30 czy 5.00 i zabraliśmy kunę – mówi Sandra Slawska z Fundacji Patataj. Fundację prowadzi ze swoim partnerem w Witoszowie, nie ma umów z żadnymi gminami, a wszystkie interwencje podejmuje wyłącznie społecznie i opłaca ze środków przekazanych przez darczyńców. – Kunę od razu zawieźliśmy do weterynarza, ale było już za późno. W wyniku potrącenia doznała pęknięcia przepony, doszło do krwotoku wewnętrznego. Została poddana humanitarnej eutanazji w gabinecie lekarza weterynarii.

– Ja mam jakiegoś pecha, bo to nie pierwsza sytuacja, gdy natrafiliśmy na potrącone zwierzę. Podobnie było z borsukiem. Nikt nie chciał pomóc, a przecież gmina ma uchwałę, w której zapisana jest pomoc dla zwierząt z wypadków, pomoc całodobowa – podkreśla pani Emilia.

Uchwała z 28 lutego 2023 roku jest efektem ustawy o ochronie zwierząt, która na gminy nakłada opracowanie i wdrożenie programu zapobiegania bezdomności zwierząt. W ustawie znajduje się również punkt, mówiący o udzielaniu pomocy zwierzętom, które ucierpiały w wypadkach (art . 11a pkt 8). Nie ma tu mowy wyłącznie na zwierzęta domowe.

W uchwale Rady Gminy Marcinowice jest wyraźnie zapisane zapewnienie całodobowej opieki weterynaryjnej w przypadkach zdarzeń drogowych ze zwierzętami i jako wykonawca wskazany jest Gabinet Weterynaryjny z ul. Świdnickiej 5 w Marcinowicach.

Dopytujemy w Urzędzie Gminy, czy gabinet ma wykonywać takie usługi całodobowo. Kierowniczka wydziału rolnictwa, który zajmuje się kwestiami związanymi ze zwierzętami, Barbara Staryszak potwierdza. O sytuacji z minionego weekendu nic nie wie. – Policja ma do mnie numer i nie zostałam powiadomiona – mówi i dodaje, że wielokrotnie była powiadamiana w innych przypadkach, także w środku nocy i szukała rozwiązań.

Czy weterynarz powinien, czy nie powinien jechać? – Pani zadzwoniła do mnie  gdzieś o dziesiątej z pytaniem, czy ja mam podpisaną umowę z gminą. Tak, mam. Ja mam umowę podpisaną w razie, gdy jestem dyspozycyjny, wtedy mogę jechać, nie mam takiej umowy podpisanej, że jestem w gotowości 24 godziny czy dyżuru pod telefonem, bo gmina musiałaby mi za taką gotowość płacić. W razie gdy jestem dyspozycyjny, wtedy jadę, a dzisiaj nie pojadę, bo miałem małą imprezkę. To może ja przyjadę? Nie, proszę pani. Z kuną, tu w nocy? Jak ja ją przyjmę? – swoją wersje podaje weterynarz. Dodaje, że zaproponował, że przyjedzie po nią o 8.00, jak będzie jechał do pracy. – I wtedy mogę ją uśpić. Bo kuna to jest dzikie zwierzę, kto wie, czy nie jest wściekła. Kuna jest tak sprytnym zwierzęciem, że może się odwrócić i w każdej chwili ugryźć człowieka. Ja nie chcę się potem szczepić. Zadzwoniłem do pani o 8.00 raz, drugi, nie odbiera. No i koniec – odpowiada weterynarz, z którego gabinetem gmina zawarła umowę 11 stycznia tego roku.

To nie jest tak, że weterynarz otrzymuje stałą kwotę miesięcznie, tylko za konkretne zdarzenie – wyjaśnia pani kierownik. Umowa, którą otrzymaliśmy z Urzędu Gminy, w paragrafie 1 zawiera zakres usług: wyjazdy interwencyjne w dni powszednie i święta, eutanazja zwierząt, wykonywanie wszelkich innych niezbędnych zabiegów i procedur medycznych w nagłych stanach oraz krótką hospitalizację zwierząt do czasu odebrania ich przez wyspecjalizowaną firmę lub schronisko. Nie ma zastrzeżenia, że chodzi o zwierzęta domowe lub hodowlane.

Stawka za interwencje w dni powszednie o 8.00 do 16.00 to 150 zł plus koszty leków, po godzinach pracy, w niedziele i święta – 250 zł plus koszty podania leków. Lekarz wg umowy otrzymuje dodatkową zapłatę za eutanazję, szycie rany oraz usługi nieinterwencyjne (kastracja, sterylizacja). Nigdzie nie ma słowa, że lekarz może wykonać umowę w zakresie wyjazdów interwencyjnych tylko wtedy, gdy akurat jest dyspozycyjny.

Weterynarz pytany, dlaczego nie mógł wezwać drugiego lekarza, z którym prowadzi gabinet, odparł, że to starszy człowiek i schorowany.

O informacje, jakie są procedury postępowania i jak wyglądała interwencja z 6 września, zwróciliśmy się również do Komendy Powiatowej Policji.

– W odpowiedzi na maila informuję, że dyżurny świdnickiej komendy o godzinie 20:59 otrzymał zgłoszenie dotyczące potrąconej kuny na terenie miejscowości Biała. Pierwszy wolny patrol został skierowany do interwencji o godzinie 21:27. Funkcjonariusze o 21:46 podjęli interwencję. Na miejscu zastali zgłaszającą, która kunę miała już umieszczoną w transporterze dla zwierząt. Kobieta oświadczyła, że zaopiekuje się zwierzęciem. Jednocześnie informuję, że dyżurny świdnickiej jednostki dysponuje numerami kontaktowymi oraz adresami do podmiotów zajmujących się zapewnieniem całodobowej opieki weterynaryjnej na terenie powiatu świdnickiego w tym również na terenie gminy Marcinowice – odpowiedziała asp. Magdalena Ząbek, rzeczniczka prasowa KPP w Świdnicy.

– Powiedziałam, że kuna jest zabezpieczona, bo została włożona do transportera. Kiedy policjanci stwierdzili, że nic nie mogą zrobić, faktycznie odpowiedziałam, że będę w takim razie dalej działać. Ale nikt mi nie powiedział, ze ma namiary na gminę, weterynarza czy schronisko! Po co miałabym wzywać patrol, gdyby sprawa była załatwiona? Po co miałabym dzwonić do oficera dyżurnego? On nie powiedział ani słowem, że ma jakieś kontakty. Powiedział, że nic nie może zrobić – mówi pani Emilia.

Zwróciliśmy się do Komendy Powiatowej Policji o informację, jaka była treść rozmowy z oficerem dyżurnym (Każda rozmowa jest automatycznie rejestrowana). – Wszelkie informacje związane z tym zdarzeniem zostały już przekazane w poprzednim mailu – odpowiedziała rzeczniczka.

„Wójt, burmistrz lub prezydent miasta mają kompetencje do działania w zakresie ochrony przyrody. Do zadań własnych gminy należy bowiem zaspokajanie zbiorowych potrzeb wspólnoty, w szczególności w sprawach ochrony środowiska i ochrony przyrody oraz w kwestiach porządku publicznego i bezpieczeństwa obywateli. Organy administracji publicznej są obowiązane do zapewnienia warunków prawnych, organizacyjnych i finansowych dla ochrony przyrody. Stąd np. w przypadku znalezienia zwierzęcia wymagającego opieki weterynaryjnej lub pomocy ośrodka rehabilitacji zwierząt to po stronie gminy leży w pierwszej kolejności zorganizowanie akcji ratunkowej lub pomoc w zapewnieniu transportu do ośrodka rehabilitacji.” – czytamy w informacji Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Warszawie /ze strony rządowej www.gov.pl/

Jak postępować po znalezieniu rannego zwierzęcia, wszystko jedno, czy domowego, czy dzikiego? Pół biedy, gdy zwierzę potrzebuje pomocy od poniedziałku do piątku w godzinach urzędowania urzędów gmin, bo to do urzędów należy zadzwonić. Problem pojawia się, gdy zapada zmrok lub jest weekend. Nigdzie nie została opublikowana jednolita ścieżka postępowania. Podpowiedzi udzielają wyłącznie organizacje społeczne, które wskazują jako pierwszy kontakt numer 112. Teoretycznie to stąd powinna pójść informacja do właściwej jednostki policji, a stąd – do gminy, a z gminy do podmiotu świadczącego usługę całodobowej opieki nad rannym zwierzęciem lub eutanazji.

Diabeł tkwi w szczegółach. – Stale dostajemy prośby o pomoc w ratowaniu dzikich zwierząt, bardzo często w nocy i w weekendy – mówi Sandra Slawska z Fundacji Patataj. I stale tej pomocy fundacja udziela, choć nie ma żadnych umów z gminami.

Beata Staryszak w kolejnej rozmowie ze Swidnica24.pl zadeklarowała, że gmina pokryje koszty eutanazji i utylizacji kuny.

/asz/
Zdjęcia Fundacja Patataj i nadesłane przez czytelniczkę

Poprzedni artykuł„Byłoby fajne miejsce dla młodych”. Co dalej z budynkiem melioracji nad zalewem w Świdnicy?
Następny artykułNa przeszkodzie stanął żywioł natury. Turniej został przerwany i niedokończony