Strona główna 0_Slider Dominika Ostałowska odwiedziła Świdnicę. Znana aktorka opowiadała o życiu i karierze

Dominika Ostałowska odwiedziła Świdnicę. Znana aktorka opowiadała o życiu i karierze [FOTO]

0

Znana i ciesząca się wielką sympatią aktorka teatralna, filmowa i telewizyjna – wielokrotnie nagradzana za swoje wyjątkowe role, której największą rozpoznawalność przyniósł popularny serial „M jak miłość”, spotkała się ze świdnicką publicznością. Interesującą i wielowątkową rozmowę o bogatym życiu i karierze Dominiki Ostałowskiej przeprowadziła świdnicka polonistka, literatka i alchemiczka Mariola Mackiewicz. Było to jedyne spotkanie w tym roku w ramach projektu Alchemii Teatralnej, choć z pewnością niezapomniane, bo z tak znakomitym gościem i trwające aż półtorej godziny.

Aktorka od samego początku dała się poznać świdnickiej publiczności ze swojej otwartości, a także ujmującej i serdecznej aury, jaką wokół siebie roztaczała. Artystka wracała pamięcią do różnych etapów swojego życia – począwszy od lat dziecięcych i jej rodziny. Jej ojciec Ryszard Ostałowski był aktorem w większości teatrów warszawskich. – Zanim zaczęłam pojawiać się na widowni, to siadywałam gdzieś w garderobie, na kolanach suflerki. Chodziłam z tatą do Teatru Współczesnego i podglądałam go zza kulis jako bardzo mała dziewczynka – wspominała Dominika Ostałowska. Mama – Irena – natomiast była polonistką i dziennikarką, która rozwinęła ją literacko. Wykonywane przez nich zawody widziane były oczami dziecka jak każda inna praca, do której wybierają się rodzice. – Było to dla mnie zupełnie naturalne i nie widziałam niczego nadzwyczajnego, żeby marzyć o tym, by dostać się do teatru, a wcześniej być w szkole teatralnej i zostać aktorką. Nie stanowiło to dla mnie wyzwania, które by mnie wewnętrznie onieśmielało – stwierdziła.

Dominika Ostałowska już w bardzo wczesnym wieku postanowiła pójść w ślady ojca. – Około trzeciego roku życia postanowiłam, że będę aktorką. […] Świadomie natomiast podjęłam tę decyzję w ósmej klasie podstawówki, gdy miałam 14 czy 15 lat i byłam na przedstawieniu, w którym grał mój tata w Teatrze Współczesnym. Był to „Mistrza i Małgorzata” w reżyserii Macieja Englerta – kultowe przedstawienie. Wtedy pomyślałam, że to jest ten świat, w którym chciałabym żyć i chciałabym mieć taką moc, że ludzie przychodzą do teatru, patrzą na scenę i choć jest to nieprawdziwe, to jednak wzruszają się lub cieszą – zauważyła.

Aktorka wracała też pamięcią do czasów szkolnych – lubianych autorów literatury i poezji oraz Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie i jej rocznika studentów – wśród których znaleźli się, chociażby Małgorzata Kożuchowska, Bartosz Opania, Agata Kulesza czy Katarzyna Herman. – Byliśmy eksperymentalnym rokiem, bo przyjęli dużo osób do szkoły i podzielili na tzw. trymestry. Mieliśmy więc trzy grupy. […] Tak to się ułożyło, że w rezultacie cały czas zdawaliśmy egzaminy – albo praktyczne, albo teoretyczne. Było to bardzo stresujące. Był to zły pomysł. Podział był też taki, że po każdym trymestrze mieliśmy rozmowy z profesorami. Pojedynczo wchodziliśmy do sali, gdzie siedzieli profesorowie i każdy z nich mówił, co z nami jest nie tak i w której grupie jesteśmy – czy w bardzo dobrej, średniej czy najgorszej – mówiła o czasach studenckich Dominika Ostałowska. – Z roku na rok lepiej znosiliśmy te rozmowy i być może miało to sens, żeby się zahartować i nauczyć słuchać nieprzyjemnych rzeczy na swój temat, nie tylko tych miłych i być może potem lepiej znosić recenzje, uwagi czy tzw. w tej chwili hejt – dodała. Aktorka miała przyjemność uczyć się wówczas od znakomitych, choć wymagających nauczycieli. – Wszyscy profesorowie byli wybitnymi aktorami i wybitnymi osobowościami, co nie znaczyło, że zawsze byli łatwi w kontaktach. Niewątpliwie każdy z profesorów był dla mnie kimś, kto sprawił, że miałam poczucie, że się rozwijam i dowiaduje się nowych rzeczy o sobie – stwierdziła. Aktorka nie lubi pustych gestów na scenie i jak przyznała, jest to zasługa jednego z nauczycieli. – Maja Komorowska była takim profesorem, który nie znosił bezmyślności na scenie. Musieliśmy wiedzieć w każdym momencie po co coś robimy, po co mówimy, po co się odwracamy, biegniemy, czy chwytamy za coś – wspominała.

Na spotkaniu w świdnickim teatrze nie mogło zabraknąć rozmowy o teatrze, w którym aktorka gra od początku swojej kariery. Już na starcie miała okazję pracować ze znakomitym prozaikiem, scenarzystą i reżyserem Tadeuszem Konwickim, przy spektaklu „J.B. i inni”. – To była jedyna produkcja reżyserska Konwickiego w teatrze. Mój debiut i debiut Konwickiego w teatrze. Był człowiekiem fantastycznym. Myślę, że nie mogłam lepiej trafić, ponieważ był tak ciepły i pełen akceptacji, zrozumienia, że ja czułam się na właściwym miejscu. Nie byłam przerażona czy zestresowana. Słuchałam z uwagą komentarzy, natomiast nigdy nie spotkałam się z podważeniem sensu mojego przebywania na scenie. Dał mi wyważone poczucie wartości – opowiadała aktorka. – Wielkie wsparcie otrzymała również od wielu innych osób na scenie, ale też m.in. od Gustawa Holoubka. – W trakcie przedstawień patrzył na mnie swoimi wielkimi oczami i zawsze czułam, że te oczy mnie wspierają i mnie widzą i że wiem, że jestem tam nie bez sensu – mówiła. Dominika Ostałowska wspomniała też trudną, ale wspaniała rolę Marianny w spektaklu „Opowieści lasku wiedeńskiego” Odona von Horvatha, za którą otrzymała Nagrodę im. Aleksandra Zelwerowicza za sezon 1998/1999. – Kochałam tę rolę. Kochałam ją również dlatego, że przedstawienie reżyserowała Agnieszka Glińska, z którą pracowałam wielokrotnie i z którą uwielbiałam pracować – wyznała aktorka. Do najbardziej oryginalnych spektakli, w którym zagrała, należała chociażby „Kobieta z morza” Roberta Wilsona, na podstawie dramatu Henrika Ibsena.

Aktora w Świdnicy dzieliła się również przemyśleniami na temat tworzenia ról teatralnych. – Najbardziej lubię próby. Nie granie przedstawień, bo to jest już zawsze poniekąd odtwarzanie czegoś, do czego doszliśmy. Staramy się za każdym razem „nie odgrzewać kotletów”, ale siłą rzeczy robimy to, na co się już umówiliśmy. Natomiast próby to zawsze niewidoma, do czego może jeszcze nas zaprowadzić ten dramat. Mogłabym tych prób nie kończyć i dobrze, że są premiery, bo ja bym się sama się na to nie zdecydowała – stwierdziła.

Dominika Ostałowska to także aktorka filmowa i telewizyjna. Publiczność mogła dowiedzieć się więcej m.in. o roli Wiktorii w „Warszawie” z 2003 roku, za którą otrzymała nagrodę. W filmie tym też możemy zobaczyć grafiki świdniczanki Marty Kowal. – Z takich przeżyć prozaicznych pamiętam, jak w pierwszej scenie tego filmu łapię stopa i potem palę papierosa. Nie jestem osobą palącą. Było tych dubli 6 albo więcej i źle się to dla mnie skończyło. Niestety zwymiotowałam i potem w hotelu przez kilka godzin leżałam umierając. Przyjeżdżali do mnie producenci i sprawdzili, czy to możliwe, że ktoś jest w takim stanie, bo zapalił papierosa – opowiadała. Dominika Ostałowska wspominała też inne kreacje aktorskie jak, chociażby w filmie „Daleko od okna” z 2000 roku. Przywoływała także niedocenione według niej filmy m.in. komedię „Projekt dziecko, czyli ojciec potrzebny od zaraz” z 2009 roku czy serial „Regina” z 2007 roku. Odniosła się także do jej ról dubbingowych, które sobie bardzo ceniła i też lubiła.

Aktora największą popularność zyskała dzięki postaci Marty, w którą od 2000 roku wcielała się w serialu „M jak miłość”. Publiczność była ciekawa, jak ta rola na nią wpłynęła. – Był czas, kiedy z racji różnych zawirowań obsadowych i życiowych – miałam dużo partnerów i mężów w tym serialu. Ludzie mieli do mnie często o to pretensje, że jestem niestała w uczuciach, rozwiązła, niemoralna. Był w tym rodzaj irytacji. Po prostu chciano, żeby się ona [red. serialowa Marta] ogarnęła i to mnie zawsze bawiło. Czasem było mi przykro, bo to budziło emocje. […] później ludzie mieli pretensje, że ona ciągle się martwi – mówiła. Były też zabawne sytuacje związane z fanami tego serialu. – Dostałam pocztówkę do pensjonatu. Jego właściciel zapraszał mnie do siebie razem z Robertem Gonerą i z moim serialowym synem, bo przechodzimy takie ciężkie chwile. Byśmy przyjechali i się zrelaksowali – dopowiadała.

Nad czym obecnie pracuje aktorka? – Teraz gram w przedstawieniu postać Lidii Ostałowskiej, nieżyjącą dziennikarkę. […] Uważała, że wypadkowa perspektyw to jedyna prawda, do jakiej mamy dostęp. Jest to zdanie mi bardzo bliskie i wydaje mi się, że tak naprawdę bardzo rzadko możemy powiedzieć coś z całą pewnością o kimkolwiek albo jakiejkolwiek sytuacji i to jest w tym wszystkim najciekawsze – mówiła Dominika Ostałowska. Przedstawienie „Polowanie na osy. Historia na śmierć i życie” jest wystawiane w Teatrze Studio w Warszawie. Odnośni się do książki Wojciecha Tochmana i głośnej zbrodni z 1996 roku, kiedy trójka maturzystów brutalnie zamordowała pracownicę jednej z warszawskich firm. Wśród skazanych była wówczas także 18-latka Monika Osińska, pseudonim Osa. Jej historią zajmowała się wspomniana przez aktorkę nieżyjąca dziennikarka.

A jakie są kolejne cele aktorki? W planach i marzeniach jest monodram oraz wymagająca i niejednoznaczna rola. Aktorka bowiem upodobała sobie w szczególności tragikomedie i trudniejsze kreacje. – Powiedzmy, że drobne ruchy w tym kierunku wykonuję, ale nic nie będę mówić, by nie zapeszyć – tajemniczo zapowiedziała. – Zawsze się bałam monodramu, bo jest to trochę narcystyczne, że chce być sama na scenie i że uważam, że będę wystarczająco interesująca. Jest to niebezpiecznie i na granicy. To też wyzwanie – dodała.

/Tekst: AN/
/Zdjęcia: Dariusz Nowaczyński/

Poprzedni artykułSople lodowe nad głowami. Gdzie zgłaszać?
Następny artykułMikołaj i piernikowe warsztaty w Galerii Świdnickiej [FOTO]