Przez trwającą kilka godzi rozprawę Jolanta Kowal nie przestaje płakać. Po drugiej stronie sali Arnold W., lekarz świdnickiego szpitala, który chwilami nie potrafi trzymać nerwów na wodzy. Rodzą się spięcia między obrońcą a prokuratorem. Duże emocje towarzyszą procesowi przed Sądem Rejonowym w Świdnicy, który ma dać odpowiedź na to, czy pediatra naraził 2-letniego Filipa na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu.
Filip to drugi syn Jolanty i Tomasza Kowalów. Od urodzenia miał trudny start w życie. Przyszedł na świat obciążony wrodzoną torbielowatością płuc i hemofilią, jako miesięczny dziecko został poparzony w inkubatorze. Kolejni specjaliści, kolejne szpitale – tak wyglądało życie całej rodziny. Jolanta i Tomasz to zawodowi żołnierze, więc nie załamywali rąk i walczyli o zdrowie synka, starając się dawać mu także jak najwięcej normalnych chwil.
Osłabiony organizm chłopca gwałtownie reagował na każdą infekcję. Przeziębienie zwykle kończy się zapaleniem płuc i kolejnym pobytem w szpitalu. – Kilka razy trafialiśmy do świdnickiego Latawca. Zawsze nasz synek był tutaj otoczony opieką, był dobrze i skutecznie leczony. Czuliśmy się bezpiecznie, gdy zajmowali się nim tutejsi lekarze – podkreślała Jolanta Kowal.
Na początku grudnia 2018 roku Filip zaczął kaszleć, miał katar. Dwukrotnie dziecko badali lekarze, najpierw we Wrocławiu, przy okazji pobytu na oddziale hematologii, później w świdnickiej przychodni Medyk. Przepisali inhalacje i leki na kaszel. 22 grudnia cała rodzina robiła pierniki. 23 grudnia Filip obudził się w środku nocy z gorączką i bólem brzucha. Pokazywał, że bolą go nóżki, był bardzo osłabiony. Rano rodzice zabrali chłopca do świdnickiej przychodni Medyk. Lekarz stwierdził, że dziecko ma zapalenie dolnych dróg oddechowych i wystawił skierowanie do szpitala. W wigilię, zaraz po 9.00, rodzice z Filipem byli na SORze w szpitalu Latawiec. Przyjęcie system zarejestrował o 9.21. – Czekaliśmy godzinę, aż pan doktor Arnold W. zejdzie. Mąż chodził i prosił, że syna boli. Dopiero jak zebrało się czworo dzieci, pan doktor zszedł. Filip był bardzo słaby, myśleliśmy, że z niewyspania. Doktor go osłuchał, na brzuch nawet nie spojrzał, nie słuchał, jaką Filip ma historię chorobową. Zrobił nam wykład o kupie ze względu na ból brzucha. Zgłaszałam, że od godziny 00.10 skarży się na ból, była gorączka i jest osłabiony, nie je, mało pije. Pan doktor kazał robić inhalacje, bo to przeziębienie i siedzieć w domu, a w razie bólu podać pedicetanol – opisuje matka. Koniec przyjęcia w szpitalu – 10.42.
Tego samego dnia około 20.00 Filip po kilkugodzinnym śnie obudził się z bardzo wysoką gorączką, lał się przez ręce, w pewnym momencie przestał oddychać.
Filip zwiotczał matce na rękach, stracił przytomność. Rozpoczęła się dramatyczna walka o jego życie, w którą zaangażowała się cała rodzina i zaprzyjaźniony ratownik medyczny. Tego dnia była fatalna pogoda, karetka jechała ponad 20 minut. W drodze do szpitala chłopiec jeszcze raz się zatrzymał. Karetka dojechała do Wałbrzycha, lekarz pogotowia nie zgadzał się na dalszą podróż, bał się, że nie dowiezie dziecka do Wrocławia. Mimo protestów lekarzy wałbrzyskiego szpitala im. Sokołowskiego, dziecko zostało zabrane do budynku, ustabilizowane i godzinę później wyrusza karetką do Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego im. Jana Mikulicza-Radeckiego.
26 grudnia pojawił się obrzęk mózgu, a lekarze stwierdzili sepsę. 28 grudnia mózg chłopca umarł, dziecko zostało odłączone od aparatury podtrzymującej funkcje życiowe. – Lekarze pytali, czy chcemy przy tym być. Jak mogliśmy nie być, nie tulić go w ostatniej chwili? Wzięliśmy go na ręce, serduszko uderzyło jeszcze dwa razy… – ze ściśniętym gardłem wspominała w 2019 roku pani Jolanta.
– Gdyby wtedy, kiedy trafiliśmy do szpitala Latawiec, lekarz wysłuchał nas, wziął pod uwagę ogólny stan synka, jego choroby. Gdyby przyjął Filipa na obserwację, zlecił podstawowe badania, choćby CRP wskazujący, czy w organizmie jest stan zapalny. Gdyby nie zlekceważył naszych informacji, nasze dziecko miało szansę na życie! To był mały wojownik, przetrwał tak wiele, tak wiele – mówi Jolanta Kowal.
Rodzice zawiadomili Rzecznika Odpowiedzialności Dyscyplinarnej Okręgowej Izby Lekarskiej we Wrocławiu. Jak poinformował Swidnica24.pl rzecznik Piotr Piszko, akta sprawy wraz z wnioskiem o ukaranie zostały przekazane 20 października 2021 roku do Okręgowego Sądu Lekarskiego. 6 kwietnia 2022 roku Okręgowy Sąd Lekarski wydał orzeczenie skazujące, dotyczące postawy etycznej lekarza. Zastosowano półroczny zakaz wykonywania zawodu oraz obowiązek pokrycia kosztów procesu przez Arnolda W. Wyrok nie jest prawomocny i w tej chwili trwa postępowanie odwoławcze przed Naczelnym Sądem Lekarskim w Warszawie.
Zawiadomienie o błędzie lekarskim, który mógł doprowadzić do śmierci Filipa, 31 stycznia 2019 roku dotarło do Prokuratury Rejonowej w Świdnicy. Ostatecznie sprawa została przeniesiona do Prokuratury Okręgowej w Świdnicy. Bardzo długo trwało oczekiwanie na opinię biegłego, a sytuację pogorszyła pandemia. – Lekarz ze szpitala, który odmówił przyjęcia Kowala usłyszał zarzut narażenia dziecka na poważny uszczerbek na zdrowiu, a nawet śmierć – poinformował prokurator Tomasz Orepuk. 29 czerwca 2022 Prokuratura Okręgowa w Świdnicy skierowała do Sądu Rejonowego w Świdnicy akt oskarżenia przeciwko Arnoldowi W., utrzymując postawiony w kwietniu zarzut. Jak wyjaśnia prokurator Orepuk, nie było podstaw do zarzucenia lekarzowi nieumyślnego spowodowania śmierci. 13 lutego 2023 roku przed Sądem Rejonowym w Świdnicy rozpoczął się proces.
Arnold W. nie zgodził się, by w przebiegu procesu pytania mogli mu zadawać prokurator i pełnomocnik oskarżycieli posiłkowych. Sąd podczas pierwszej rozprawy odczytał zeznania, złożone przez lekarza w prokuraturze. – W tym dniu byłem jedynym lekarzem na oddziale dziecięcym w szpitalu Latawiec, w związku z tym musiałem wykonać wizytę lekarską, przygotować wypisy i recepty dla dzieci z oddziału. Po wykonaniu tych czynności zszedłem na izbę przyjęć, gdzie były dzieci ze skierowaniami, wszystkie dzieci obecne na izbie przyjęć miały skierowania. To był normalny dzień pracy i pracowały przychodnie, więc aby dziecko było przyjęte na izbie przyjęć, musiało mieć skierowanie. Po godzinie 10.00 zaszedłem na izbę przyjęć i przyjmowałem pacjenta Filipa Kowala. On był moim pierwszym pacjentem tego dnia na izbie. Po zejściu na dół otworzyłem komputer, sprawdziłem skierowanie, ono było w formie elektronicznej – złożone wcześniej zeznania odczytywała przewodnicząca składu sędziowskiego Greta Lipeid-Paszko. Lekarz stwierdził przed prokuraturą m.in., że dziecko było wcześniej hospitalizowane w świdnickim szpitalu i zwrócił na nie uwagę ze względu na rzadkość choroby i jej specyfikę. Dodał, że w systemie komputerowym jest cała historia pacjenta. Arnold W. stwierdził w zeznaniu, że w dniu badania dziecko nie gorączkowało, ale nie podał, na czym opierał to twierdzenie. Lekarz zeznał, że osłuchał płuca, wypytał o port do podawania leków w klatce piersiowej dziecka. – Chciałem zbadać gardło i poprosiłem ojca, by przytrzymał dziecko, gdyż z doświadczenia wiem, że dzieci nie pozwalają sobie zajrzeć do gardła. W trakcie badania chłopiec odwrócił głowę, więc zwróciłem uwagę ojcu, by przytrzymał głowę dziecka, gdyż muszę to badanie wykonać. Przytrzymał dziecko i zajrzałem do gardła – opisywał w prokuraturze. Po tym miał zasiąść do komputera i wypisać zalecenia oraz dokumentację z badania. Wszystko przekazał rodzicom i na tym porada się skończyła. – Stwierdziłem u dziecka infekcję górnych dróg oddechowych, nieżyt noso-gardzieli i nieżyt nosa – stwierdził w prokuraturze. Dodał, że choroba nie rozwijała się nagle. Odniósł się również do różnic w wyniku badań osłuchowych lekarza z przychodni i jego własnych. – Ja nic nie usłyszałem – mówił w prokuraturze. Stwierdził, że tych zmian nie słyszeli kolejni lekarze, którzy badali dziecko w Wałbrzychu i we Wrocławiu. – W sekcji zwłok oraz w badaniu mikroskopowym nie stwierdzono zmian zapalnych, co potwierdza, że zmian zapalnych w płucach podczas mojego badania nie było – zeznawał. Dodał też, że nie ma żadnego obowiązku ani przepisów, by zlecać dodatkowe badania na izbie przyjęć, a decyduje o nich lekarz. W tym przypadku w jego opinii takich podstaw nie było. Wskazał również na wynik badania CRP (które może wskazywać na poziom zakażenia organizmu, przyp. red.), wykonanego w Wałbrzychu, które miało wynosić 25,69. Stwierdził, że uważa się, iż poziomy CRP do 50 charakteryzują poziomy wirusowe. – Zestaw badań, wymienionych w zarzucie (…) jest ukierunkowany na posocznicę. Takiego zestawu nie można było zlecić przy takim wywiadzie, jaki podawali rodzice – stwierdził Arnold W.. Jego zdaniem dziecko nie było w takim stanie, by przyjąć je na oddział i wykonać takie badania. – Wykonanie takich badań w tym wypadku byłoby nieracjonalne. Dziecko było podejrzewane o niedobory odpornościowe (…) – wybrzmiało z odczytywanych zeznań. – Gdyby stan dziecka był ciężki, jak opisują to rodzice, widziałby to doktor B. (z przychodni, przyp. red.) i wezwałby karetkę – podkreślał Arnold W. Wskazał także, że podczas segregacji triażowej na izbie przyjęć pielęgniarka ocenia stan pacjenta i gdyby był on ciężki, Filip nie zostałby zakwalifikowany jako pacjent, który może oczekiwać. Podkreślił też, że gdyby było inaczej niż on zapisał w dokumentacji, to rodzice powinni to zgłosić, a tak się nie stało. Wskazał także, że badanie mikroskopowe po sekcji zwłok definitywnie rozstrzyga rozpoznanie zapalenia mózgu i to była choroba podstawowa dziecka, która doprowadziła do zgonu, a ta choroba ma inne objawy, takie jak ból głowy, wymioty. Arnold W. stwierdził również, że pojawiły się one kilka godzin później. Dodał również, że nie ma potwierdzenia rozpoznania posocznicy.
Dzisiaj przed sądem zeznawała m.in. dr n. med Marzena Zielińska, lekarka Oddziału Intensywnej Terapii Dziecięcej i Anestezjologii Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu. – Byłam świadkiem ostatniego etapu – mówiła. Ona sama zobaczyła dziecko dopiero 27 grudnia, przyjęcie do szpitala miało miejsce z 24 na 25 grudnia 2018 roku. Chłopiec był w ciężkim stanie. Lekarka opisała podjęte przez zespół medyczny czynności, a także procedurę, jaka poprzedziła stwierdzenie śmierci chłopca. – Doszło do wklinowania pnia mózgu i śmierci mózgu – mówiła lekarka. – Powodem była ciężka infekcja, sepsa i wstrząs septyczny – stwierdziła, a pytana o to jeszcze kilka razy, potwierdzała tę wersję. Podczas zeznań lekarki doszło do spięć między prokuratorem i obrońcą Arnolda W., a sam oskarżony wielokrotnie przerywał lekarce i podważał jej stwierdzenia. Swojego klienta próbował opanować obrońca, Tomasz Bokszczanin, o powstrzymanie emocji apelowała również przewodnicząca składu sędziowskiego.
Zeznania złożyli rodzice dzieci, którzy 24 grudnia 2018 roku również korzystali z wizyty lekarskiej na oddziale ratunkowym świdnickiego szpitala oraz ratownik, który pomagał rodzicom przywrócić funkcje życiowe Filipa po zatrzymaniu krążenia.
Proces nie będzie miał szybkiego finału. Na początek lipca wyznaczona została kolejna rozprawa, podczas której zeznania będą składać następni świadkowie.
Filip został pochowany na cmentarzu w Walimiu.
Agnieszka Szymkiewicz
[email protected]