– Zamiast świętować dzień wyborów prezydenckich, Białorusini zostali zmuszeni do walki o prawa do głosowania, o prawo do nazywania się narodem – mówiła podczas czwartkowej sesji Rady Miejskiej Natallia Polkh-Kastsiukowich, Białorusinka mieszkająca w Świdnicy, która zaapelowała o wsparcie dla swoich rodaków, przedstawiając tragiczną sytuację, w której znaleźli się po wyborach prezydenckich. Jej wystąpienie świdniccy samorządowcy nagrodzili owacją. – Wyrażamy podziw dla waszej determinacji i walki. Proszę wszystkich swoich znajomych w kraju i na Białorusi pozdrowić od nas. Jeżeli będziemy mogli – jako Rada, jako miasto – w jakiś sposób pomóc, taką pomocą będziemy służyć – zadeklarował przewodniczący Jan Dzięcielski.
Protesty na Białorusi wybuchły po wyborach prezydenckich, w których ogromne poparcie zdobyła kandydatka opozycji Swiatłana Cichanouskaja. Oficjalny wynik, który dał miażdżące zwycięstwo Aleksandrowi Łukaszence, wywołał sprzeciw Białorusinów. Protesty były krwawo tłumione, a opozycjonistów spotkały represje i tortury. W geście solidarności z mieszkańcami Białorusi, 23 sierpnia na świdnickim Rynku odbyła się manifestacja zorganizowana z inicjatywy Natallii Polkh-Kastsiukowich. Z apelem o udzielanie wsparcia dla swoich rodaków wystąpiła ona również 27 sierpnia podczas obrad Rady Miejskiej w Świdnicy.
– Mijają już prawie 3 tygodnie od wyborów, w których Łukaszenka przegrał z alternatywną kandydatką – Swiatłaną Cichanouską, matką dwójki dzieci, kobietą, której mąż przebywa obecnie w więzieniu po nielegalnym zatrzymaniu. 18 dni po tym, jak dyktator rozpoczął wojnę przeciwko swojemu narodowi, przeciwko 9 milionom ludzi, którzy wyszli pokojowo na plac, aby zademonstrować swój sprzeciw wobec sfałszowania wyborów – mówiła Polkh-Kastsiukowich.
– Tysiące Białorusinów zostało zatrzymanych. Pierwszego dnia protestów niebo nad miastami Białorusi było oświetlone nie przez księżyc, ale przez światło z wybuchów granatów. Skutecznie ukrywano przed światem okrucieństwa, które miały miejsce na ulicach pod osłoną nocy. Z powodzeniem uciszono płacz tysięcy Białorusinów przebywających w tymczasowych aresztach. Ludzie byli okaleczeni, ludzie byli załamani, ludzi zabijano. Wychodząc na zewnątrz – do sklepu lub na spacer z psem – Białorusin zmuszony jest do rozglądania się, chodzenia w tenisówkach i z paszportem, bo każdy krok na ulicy może prowadzić do zatrzymania i aresztowania, przemocy, a może nawet śmierci. Zamiast świętować dzień wyborów prezydenckich, Białorusini zostali zmuszeni do walki o prawa do głosowania, o prawo do nazywania się narodem – podkreślała.
– To co zostało zrobione można opisać jednym słowem – piekło. Łukaszenka miał nadzieję, że stworzy piekło na ziemi, ale nie udało się. Strach, ból i smutek, który miał sprawić, że Białorusini będą siedzieli pod kluczem, trzęśli się w mieszkaniach przy zgaszonym świetle, zadziałały w przeciwnym kierunku. Ludzi się nie poddają. Wychodzą na ulice, by powiedzieć „dość” przemocy, dyktatury i samowoli. Oni wychodzą teraz, żeby w przyszłości nie musiały robić tego ich dzieci. Dziś trwa walka o prawa człowieka. Białorusini decydują dzisiaj o swojej przyszłości. Wzywam was wszystkich do dzielenia się wiadomościami o Białorusi, do rozpowszechniania informacji o przemocy wobec zwykłych obywateli. To od nas i od naszego głosu zależy teraz, czy Białorusini będą w stanie obronić swój głos – zaapelowała Polkh-Kastsiukowich.
/mn/
fot. Dariusz Nowaczyński