W Świdnicy zaraz po wojnie, gdy zakończył się pierwszy, najważniejszy proces w Norymberdze, zaczęto sądzić zbrodniarzy wojennych. I nie było ich 2,3… – podkreśla Agnieszka Dobkiewicz, świdniczanka, dziennikarka współpracująca z Gazetą Wyborczą. Zapomnianą historię opisała w „Małej Norymberdze”.
Wydawnictwo Znak niemal jednocześnie publikuje książki trojga dziennikarzy – „Imperium małych piekieł. Mroczne tajemnice obozu Gross Rosen” Joanny Lamparskiej, „Zaginione złoto Hitlera” Tomasza Bonka i „Małą Norymbergę” Agnieszki Dobkiewicz. Wszystkie odkrywają nieznane karty historii wojennego i tuż powojennego Dolnego Śląska.
Agnieszka Dobkiewicz przez wiele miesięcy pracowała nad zupełnie zapomnianymi procesami, które w 1946 roku toczyły się przed świdnickim sądem. „W atmosferze sensacji do miasta przybywa transport więźniów – byłych esesmanów, obozowych katów. Wśród nich jest sześciu wartowników KL Gross-Rosen, zatrzymanych przez aliantów i sowietów w roku 1945. Rozpoczyna się żmudne śledztwo, w którym polska prokuratura próbuje im udowodnić winę. Tysiące stron dokumentów, setki świadków, godziny rozpraw i miesiące oczekiwań na wyrok. Współcześni zaczynają nazywać ten proces polską Norymbergą. Sześć spraw i sześć życiorysów pokazuje nieznany koszmar obozu koncentracyjnego Gross-Rosen. Homoseksualni kapo, którzy wykorzystywali nieletnich więźniów, żydowscy kapo okrutniejsi od esesmanów, sadyści pokroju Wilhelma Kunzego, którzy gotowi byli zatłuc więźnia na śmierć choćby łopatą, to tylko część wstrząsającej prawdy, jaka wyłoniła się w toku procesów świdnickich, polskiej „małej Norymbergi”*.
– O tym, skąd się wziął pomysł na książkę „Mała Norymberga”, piszę w rozpoczynającym ją reportażu, więc nie będę ujawniała wszystkiego, by nie psuć przyjemności czytania. Wyjawię tylko, że zaczęło się od niewielkiej notatki w „Wiadomościach Świdnickich”, wydawanych zaraz po wojnie, jednej z pierwszych takich gazet. Podążyłam jej śladem i natknęłam się na historię, która jest naprawdę fascynująca i przynosi niespodziewane i powiedziałabym nawet szokujące odkrycie. Przynosi też ze sobą całe mnóstwo pytań – mówi autorka.
– Ale to śledztwo dziennikarskie zaprowadziło mnie jeszcze gdzie indziej – dodaje Agnieszka Dobkiewicz. – To był drugi etap mojej pracy, który okazał się prawdziwą przygodą. Okazało się, że w Świdnicy zaraz po wojnie, gdy zakończył się pierwszy, najważniejszy proces w Norymberdze, zaczęto sądzić zbrodniarzy wojennych. I nie było ich 2,3, a z tego, co się doliczyłam w tej chwili, 53! Tak, w naszym mieście. I co najciekawsze – w historii z tamtych lat nie zachował się po tym praktycznie żaden ślad. Trzeci etap pracy polegał już na wgłębianiu się w dokumenty. To była żmudna i ciężka praca. Wymagała ode mnie wytrwałości, a od pracowników Muzeum Gross-Rosen wielkiej cierpliwości do mnie, bo spędzałam tam naprawdę wiele czasu i bardzo ich angażowałam. Zaprzyjaźniłam się też z pewnym czytnikiem marki Solar. Wkładałam do niego mikrofilmy, nakręcałam na szpule i klatka po klatce dotykałam historii praktycznie nieznanej. Po prostu wiedziałam, że muszę ją opisać, by nie zniknęła w niepamięci. Zwłaszcza że dotyczyła ofiar II wojny światowej i katów.
Agnieszka Dobkiewicz studiowała filologię polską na Uniwersytecie Wrocławskim. Od wielu lat pisze dla mediów lokalnych, stale współpracuje z wrocławskim oddziałem „Gazety Wyborczej”. Historia rodzinnego miasta jest jej pasją. – Od kilku lat pracuję, wspierana przez Sobiesława Nowotnego i Andrzeja Dobkiewicza, nad latami powojennymi w naszym mieście, które dla mnie są fascynujące, bo praktycznie niezbadane, tak jakby minęły wieki, a to raptem 75 lat – mówi dziennikarka. – Mam nadzieję, że niebawem ukażą się książki, dotyczące tego okresu, bo kończę pracę nad nimi. Choć przyznaję, że ciągle coś mnie od nich odkrywa, bo trafiam na nowe niesamowite tematy. Najpierw to był projekt związany z Teatrem Świdnickim, który dzięki pozyskaniu dotacji Ministerstwa Kultury, został przywrócony w historii naszego miasta, bo został praktycznie zapomniany. Potem praca nad wznowieniem „Rapsodii Świdnickiej”, którą właśnie po wojnie przyjechał tutaj pisać Władysław Jan Grabski. A w tej chwili „Mała Norymberga”, która mam wrażenie dość mocno wywraca myślenie o naszym mieście.
„Mała Norymberga” ukaże się już wkrótce, ale już w tej chwili w Wydawnictwie Znak dostępna jest oferta przedpremierowa.
/opr. asz/
*Wykorzystano materiały Wydawnictwa Znak