Strona główna 0_Slider System się nie sprawdza, pieniędzy jest zbyt mało. O sytuacji szpitala Latawiec...

System się nie sprawdza, pieniędzy jest zbyt mało. O sytuacji szpitala Latawiec w rozmowie z dyrektorem Grzegorzem Klocem

2

Szpitale powiatowe w całej Polsce mają coraz większe problemy finansowe. Wraz z utworzeniem tzw. sieci szpitali i wprowadzeniem ryczałtu, rośnie zadłużenie, a wiele placówek stoi na skraju bankructwa. O tym, jak ocenia model sieci szpitali, dlaczego SOR nie działa, tak jak oczekują pacjenci i jakie są perspektyw dla szpitala powiatowego w Świdnicy w rozmowie z dyrektorem Grzegorzem Klocem.

Grzegorz Kloc, dyrektor Regionalnego Szpitala Specjalistycznego SPZOZ Latawiec w Świdnicy

Agnieszka Szymkiewicz: Jak wygląda sytuacja świdnickiego szpitala? Czy pacjenci mogą się czuć bezpieczni?

Grzegorz Kloc: Jak pokazuje raport, zrobiony przy współudziale Związku Powiatów Polskich, Związku Pracodawców Szpitali Powiatowych i Szkoły Głównej Handlowej, w tej chwili 93% szpitali wykazuje stratę. Jeśli chodzi o szpital Latawiec, na ten rok zakładałem stratę w wysokości 3,5 miliona złotych. Dla naszego szpitala jest to strata niewielka, znacznie poniżej kosztów amortyzacji.Czy mieszkańcy mogą czuć się bezpieczni, jeśli chodzi o funkcjonowanie szpitala, na tę chwilę – tak. Nie mamy żadnych długów, stać nas na zakupy inwestycyjne, kupujemy sprzęt medyczny. Natomiast jak będzie dalej, to jest trudne pytanie, bo jeżeli nie zostanie podniesiony poziom finansowania, nie będzie takiego szpitala w Polsce, który sobie poradzi.

Co jest największym problemem, jeśli chodzi o nowy sposób finansowania, czyli ryczałt?

Dla mnie największym problemem jest to, że nie ma tzw. nadwykonań, a przecież Są to też procedury ratujące życie i nie możemy odmówić pomocy na przykład „ponadlimitowym” pacjentom z udarem. Przyjmujemy pacjentów, leczymy, a pieniędzy za to nie ma. Kiedyś było tak, że za jakiś czas i nie zawsze w pełnej wysokości, ale nadwykonania były płacone. Procedury ratujące życie były opłacone w 100%, pozostałe różnie. Około 30, 40% można było odzyskać.

Jak ta sytuacja wpływa na kolejki, które niewiele się zmniejszają?

Zmniejszają się. Zwiększenie nakładów np. na zaćmę spowodowało, że idzie nam płynniej, choć podobno mamy najdłuższą kolejkę w Polsce. Nie wiem, jak to oceniać. Pacjenci oczekują na przyjęcie do nas, mimo że mają możliwość zrobienia zabiegu w innych placówkach znacznie szybciej. Logiczny byłby wybór Wałbrzycha, Polanicy, Dzierżoniowa, a jednak zostają u nas. Natomiast ryczałt i sieć szpitali powodują pewne ograniczenia w rozwoju szpitala. Zwracaliśmy się do Narodowego Funduszu Zdrowia o ogłoszenie konkursu na angiologię, żeby oddział kardiologiczny z pododdziałem angiologicznym mógł sensownie funkcjonować. Dostaliśmy odmowę, NFZ stwierdził, że te potrzeby są zabezpieczone, co w naszej ocenie nie jest prawdą. Zwracaliśmy się również o uruchomienie zakresu rehabilitacji w Żarowie, co również spotkało się z odmową. System do 2021 roku jest praktycznie zabetonowany. Chlubnym wyjątkiem był rezonans, udało nam się „wstrzelić” w moment, gdy był ogłoszony konkurs i możemy obecnie świadczyć te usługi w ramach ubezpieczenia zdrowotnego.

Co z SOR-em? To miejsce, do którego pacjenci mają najwięcej uwag, skarżąc się przede wszystkim na długie oczekiwanie. Co prawda w Świdnicy nie było jeszcze informacji, by w Świdnicy trzeba było czekać dobę lub dłużej, ale i tak zwykle jest to kilka godzin. Jak wygląda sytuacja, nie tylko finansowa, ale także kadrowa, zwłaszcza odkąd to szpital odpowiada także za organizację pomocy świątecznej i nocnej?

Problem ma zasięg ogólnokrajowy, ale faktycznie nie jest to wyłącznie problem finansowy, choć oczywiście SOR-są na deficycie. Nasz generuje 800 tysięcy złotych straty. Prawdziwym problemem są kadry. Jeśli chodzi o SOR, to jest taka łapanka. Mimo stosunkowo wysokich stawek nie ma chętnych na dyżury, a ułożenie grafiku z miesiąca na miesiąc jest coraz trudniejsze. Cały czas trzeba namawiać lekarzy, stosować różne motywatory. Myślę, że mimo tych problemów nasz SOR, w porównaniu z wieloma innymi, funkcjonuje dość sprawnie. Takim probierzem jest choćby fakt, że przyjeżdżają do nas pacjenci z Wrocławia czy Sobótki, bo mówią, że tutaj o wiele krócej się czeka.

Czy nie uważa pan, że to jest już patologia, gdy ktoś uznaje, że 6-godzinne oczekiwanie to świetny wynik, bo gdzie indziej czekałby dobę?

To jest patologia, ale powodem są błędy systemowe. W tej chwili wprowadzono rozwiązanie topsor (tzw. segregacja pacjentów, przyp. red.), ale był robiony pilotaż w czterech dużych szpitalach i okazało się, że tylko 30% pacjentów w ogóle powinno trafić na szpitalny oddział ratunkowy. Cała reszta powinna uzyskać pomoc w przychodniach, ale przychodnie niekoniecznie funkcjonują dobrze, więc te osoby z premedytacją idą na SOR.

Chorzy są często postawieni pod ścianą w związku z bardzo długim oczekiwaniem na przyjęcie przez lekarzy specjalistów.

Ostatni przypadek. Pacjent, który nie był z naszego szpitala, przyszedł na SOR, by mu ściągnąć szwy. Został odesłany, ale nie zgodził się i po prostu bardzo się zdenerwował. Okazało się, że w swojej przychodni mógł liczyć na zdjęcie szwów dopiero za 3-4 dni, więc zgłosił się do szpitala, został odesłany i ze skargą trafił do dyrektora ds. medycznych, Zbigniewa Kubiaczyka. Na pytanie, czy skarżył się również dyrektorowi przychodni, zaprzeczył. Ostateczne szwy zdjął w ramach takiego zwykłego, ludzkiego gestu doktor Kubiaczyk. Generalnie przychodnie funkcjonują tak, jak funkcjonują – z punktu widzenia szpitala nie wszystkie optymalnie. Wspomniała pani o nocnej i świątecznej opiece. Pomoc obejmuje nagłe zachorowania, a są pacjenci, którzy nie idą do swojej przychodni, bo tam mają wyznaczony termin na następne dni, tylko zjawiają się po 18.00 w punkcie, gdzie jest świadczona pomoc nocna i świąteczna. Cały obowiązek spoczywa na szpitalu, ale z pogotowiem podpisaliśmy umowę na pomoc wyjazdową oraz Strzegom, jednak niedawno opieka w Strzegomiu została wypowiedziana i my ją prowadzimy.

Czy pana zdaniem w kwestii pomocy nocnej i  świątecznej tez powinny nastąpić zmiany?

Tak, oczywiście! Moi zdaniem powinna być organizowana przy placówkach Podstawowej Opieki Zdrowotnej albo przez chętnych. Nie powinno się zmuszać szpitali do prowadzenia takiej działalności, bo nie leży to w naszych kompetencjach.

O niedofinansowaniu służby zdrowia mówi się od lat. Odpowiedzią na coraz większe problemy szpitali jest „dosypywanie” do systemu pieniędzy. W tym roku było to w sumie około 800 milionów złotych w skali kraju. Czy jest to pomoc odczuwalna?

To pomaga na chwilę, bo rzeczywiście zatory płatnicze można udrożnić, natomiast systemowo zmiany muszą nastąpić. Podstawową sprawą jest wycena procedur medycznych. System się przed tym broni, nie wiadomo dlaczego, bo przecież non stop się dopłaca. Oczywiście są takie procedury, na których umownie „można zarobić”, ale większość przynosi straty i powoduje zadłużenie szpitali. Miliard złotych, dodany w 2017 roku, faktycznie zrobił dużo dobrego, bo zapłacono w część nadwykonań, które zalegały od 2012 roku. To szpitalom pomogło. Teraz, z ostatniej „pomocy” czyli przeceny ryczałtu, w naszym przypadku 3%, czyli 1,7 miliona złotych od września do grudnia, co daje około 420 tysięcy złotych na miesiąc…

Co to zmienia przy około 10 milionach złotych miesięcznie potrzebnych na utrzymanie szpitala?

Mamy około 120 milionów przychodów na ten rok, wiec realnie jest to 1% – 1,5%. Oczywiście, to trochę pomoże, ale niewiele zmieni.

A zwiększenie środków na służbę zdrowia  – zgodnie z deklaracjami składanymi przez polityków w trwającej kampanii wyborczej – co najmniej powyżej 6% PKB,  może zmienić obraz polskiego lecznictwa?

Myślę, że tak, to już będą realne pieniądze w NFZ, aczkolwiek pojawia się kolejne niebezpieczeństwo i to nas najbardziej teraz niepokoi – to jest płaca minimalna. Jako związek szpitali oszacowaliśmy, że podwyżka płacy minimalnej do 2600 złotych brutto od przyszłego roku wygeneruje dwa problemy. Jeden to jest rzeczywiście wypłata wprost. W naszym przypadku da około 900 tysięcy złotych więcej w stosunku do obecnych wydatków, ale to nie koniec. Powstaną duże napięcia wewnątrz szpitala na tle płacowym. Osoba, która ma najniższe stanowisko, np. salowa otrzyma 2600 plus wysługę lat i dodatek za dyżury nocne oraz świąteczne, uzyskując w sumie ponad 3000 zł pensji brutto. W takim razie pytania o swoje wynagrodzenie mogą zadać fizjoterapeuci, diagności laboratoryjni czy pracownicy administracji. Ich pensje nie będą mogły zostać na dotychczasowym poziomie, bo zaczną się problemy. W związku z tym należałoby proporcjonalnie podnieść płace innym grupom zawodowym, a to już wygeneruje 5-6 dodatkowych milionów złotych rocznie. Skąd pieniądze? O ile – teoretycznie – przedsiębiorcy mogą podnieść ceny, to my takiej możliwości nie mamy. Głównym źródłem finansowania jest NFZ. Jeśli o tym aspekcie rząd zapomni i pieniądze na pokrycie skutków wzrostu płacy minimalnej się nie znajdą, zapaść w służbie zdrowia, zwłaszcza w szpitalach, nastąpi, a im większy szpital, tym większy problem.

Jaki model funkcjonowania szpitala byłby pana zdaniem najbardziej optymalny?

Trudno powiedzieć. Byłem przeciwnikiem rozwiązania ryczałtowego, ale wśród moich kolegów ze szpitali powiatowych znaleźli się także entuzjaści. Uważali, że ryczałt to gwarancja środków, które będą zawsze i pokryją wszystkie koszty działalności. Tak się nie stało. Ceny poszły w górę. My w tej chwili otwieramy oferty i widzimy, że pranie czy odbiór odpadów medycznych są droższe o 40%. Tymczasem nasze przychody są na poziomie 2015 roku. Jeśli nie będzie faktycznego, adekwatnego do wydatków wpływu pieniądza, to cały system może upaść. Oczywiście na pewno się do tego nie dopuści. Mija mi już 20 lat pracy w szpitalu i pamiętam różne, bardzo trudne momenty. Sytuacja finansowa przypomina sinusoidę: raz lepiej, raz gorzej. Natomiast życzyłbym sobie, by ten system był choć trochę urynkowiony, tak jak było wcześniej. Jeśli ktoś więcej z siebie daje, więcej pracuje, wypracowuje nadwykonania, powinien mieć za nie płacone. I jeszcze kwestia świadczenia usług odpłatnych przez SP ZOZ-y. Obecnie tylko spółki mogą świadczyć takie usługi. A czym my się różnimy jako SP ZOZ np. od spółki w Dzierżoniowie, która jest własnością powiatu? Zwłaszcza, że nie brakuje chętnych, a my nie możemy ich oczekiwań zrealizować.

Poprzedni artykułKoniec problemu z wrakiem. W cudowny sposób zmienił lokalizację
Następny artykułZwycięski dreszczowiec i dotkliwa porażka