Może dlatego my mamy wolność? Dzięki cierpieniu naszych braci i sióstr? Bo każde dobro trzeba okupić cierpieniem – mówił biskup świdnicki Ignacy Dec podczas mszy w siedemdziesiątą ósmą rocznicę pierwszej wywózki Polaków na Sybir. Nabożeństwo z inicjatywy Koła Sybiraków zostało odprawione dzisiaj w kościele pod wezwaniem NMP Królowej Polski na Osiedlu Młodych w Świdnicy. Za ofiary modlili się przedstawiciele organizacji kombatanckich, samorządów i szkół.
10 lutego 1940 roku to data, która zapadła w pamięć każdemu z obywateli II Rzeczpospolitej mieszkających na Kresach Wschodnich. Tego dnia o świcie rozpoczęła się pierwsza masowa wywózka ludności zamieszkującej te tereny na Sybir. Wśród zesłańców było około 70% Polaków, reszta to Białorusini i Ukraińcy. Zsyłano głównie osadników wojskowych, urzędników niższej i wyższej rangi, aktywistów ze służby leśnej, a wraz z nimi całe rodziny. W sumie deportacja objęła około 140 000 osób.
Na Syberii panowały bardzo złe warunki. Mróz nie do wytrzymania, praca ponad siły przy wycince lasu i osady przypominające łagry, to wszystko sprawiło, że wielu ludzi umierało. Dla świdniczan, którzy przeżyli wywózkę, wspomnienia sprzed 78 lat wciąż są żywe. – W 1940 roku miałam 8 lat. Rosjanie zapakowali nas do bydlęcych wagonów, w których jechaliśmy miesiąc. Każda rodzina była na półce. Jedna u góry, druga niżej i tak przez cały wagon. Do jedzenia dawali nam kipiatok – gorącą wodę, a od czasu do czasu chleb. To było straszne. Mróz był ogromny, cały pociąg był pokryty śniegiem. Nie wiedzieliśmy, dokąd jedziemy. Nas zesłali w piątkę. Mnie, moją mamę i trójkę rodzeństwa. Niestety moja siostra tego nie przeżyła, została tam. Wróciliśmy w czwórkę, bo tatę wcześniej zabrali do wojska. W 1946 dotarłam do Gorzowa Wielkopolskiego, a stamtąd tutaj. Mam 87 lat i żyję – mówi Bronisława Chroma.
Inna z uczestniczek dzisiejszej modlitwy, pochodząca z Kresów mieszkanka Świdnicy opowiada: – Przyszliśmy rano do szkoły. Połowy klasy nie było. Panią nauczycielkę też zabrali. Ja z mamą i innymi uczniami poszliśmy tam do ruskich, żeby wyprosić chociaż o pożegnanie. Kiedy moja mama rozmawiała z dowódcą, inny żołnierz uderzył ją kolbą pistoletu w głowę, aż zemdlała. Wtedy inni Rosjanie zaczęli się śmiać i poklepywać go po plecach. Oprócz jednego, to był lekarz. Pomógł mojej mamię, a ci w zemście wrzucili go do wagonu. Ani on, ani pani nauczycielka nigdy nie wrócili.
Każdy z Sybiraków wspomnienia z tamtego czasu podsumowują słowami – To były straszne czasy. Oby nigdy nie wróciły.
/Zdjęcia i tekst: Artur Ciachowski/